Co cię interesuje?

Ludzie z celami odnoszą sukcesy ponieważ wiedzą dokąd zmierzają…
To jest aż tak proste.
Earl Nightingale

Powyższe pytanie zawężam (?) tutaj do tego, co interesuje bodajże wszystkich: wolność z fundamentem w „wolności finansowej”.

Zanim przejdę dalej, warto poznać  pogląd na wolność finansową (czym jest), jaką prezentuje Sławek Muturi, np. tutaj:
http://fridomia.pl/o-ksiazce/spis-tresci/rozdzial-1/  (zobacz fragmenty rozdz. 1)

Osobiście nie mam już czasu (ze względu na wiek i możliwości) by pójść drogą długodystansowca wg Sławka (mieszkania na wynajem), zatem jakiś czas temu poszedłem ścieżką dużo mniej ambitną i dla mnie zarówno prostszą i wystarczajacą na ‚dorobienie’ – programy partnerskie.
Może i ty jesteś w takiej sytuacji, zatem  zobacz dla ew. inspiracji co aktualnie wybrałem: http://www.BeFirst.co  [z czasem ta strona została zlikwidowana]

Myślę, że  z niektórych tamtejszych ‚biznesów’ docelowo zrezygnuję (mimo, że są komplementarne) i zostanę przy jednym lub dwóch.
Aktualnie chcę się skupić na S7 – abonamentowa prywatna opieka medyczna.

Wymaga to ode mnie sporej aktywności, wybacz więc, że może zbyt często  widzisz ten temat w moich wpisach.
Niezależnie jednak od tego czym się zajmujesz w kwestii swej wolności finansowej, to zobaczenie tego http://www.bit.ly/marketerzy   http://bit.ly/TwojaOchrona da ci sporo wiedzy o projekcie a ta strona http://bit.ly/NP_S7 jak działać efektywnie jako partner  i jak do tego można zaprzęgnąć systemy niemal automatyczne….

Reklama

Spełnieni

Nie żałuj, że nie spełniły się twoje marzenia;
pożałowania godnym jest tylko ten, kto nigdy nie marzył.
Marie von Ebner-Eschenbach

Lubię bywać na spotkaniach networkowych, zwłaszcza tych pod egidą Grzegorza Turniaka (szef  http://www.bnipolska.pl ), czy to na typowych meetingach BNI, śniadaniach biznesowych czy w ramach Akademii Rekomendacji.

Dlaczego? Oprócz kontaktów biznesowych, co jest hasłowym celem tych spotkań, jest to także miejsce gdzie poznaję ludzi … spełnionych. To budujące, wręcz magiczne doświadczenie.
Można wiele się nauczyć, cieszyć energią i charyzmą tych ludzi, wejść z nimi w kontakt osobisty. Czyli – jest to i życie towarzyskie. Ostatnio Grzegorz zacytował żarcik twórcy Kabaretu Dudek, Edwarda Dziewońskiego: „Jedyne życie jakie ma sens, to życie towarzyskie„.

Czym są rekomendacje? Czymś znacznie więcej niż wymianą wizytówek, czy ‚swatkowanie’ biznesów. To sztuka promowania i edyfikacji innych. To cała wiedza o relacjach, której uczą kursy BNI. To poznawanie siebie przez innych oraz przez oferowane testy osobowości. To, jak mawia Turniak – aktualizacja swojej mapy rzeczywistości.Poniedziałkowa (8.12.14)  X Akademia Rekomendacji miała hasło „Ekonomia Wdzięczności„.

Nie będę streszczał o co chodzi, pojęcie wzajemności w biznesie i nie tylko – mam nadzieję – jest intuicyjne i znane (książka o tym tytule autora: Gary Vaynerchuk).
Grzegorz zachęcał do wykorzystywania w większym stopniu mediów społecznościowych, ponieważ nie wszyscy ludzie biznesu to jeszcze doceniają, nie wszyscy zauważyli, że dziś sukces buduje się coraz bardziej na jakości relacji z klientem i mediami.

Niezależnie od tego przesłania – tak, jestem wdzięczny, że tam znów byłem.

Spotkałem też starych znajomych, poznałem nowych.

Wykład na ten temat wygłosił Grzegorz Turniak.

Jak zwykle uzyskaliśmy cenną wiedzę biznesową, było doborowe towarzystwo i wspaniała atmosfera.
Wykłady mieli dwaj goście:

* Marek Skała – właściciel firmy szkoleniowej MEGALIT – Instytut Szkoleń, dziennikarz, publicysta miesięcznika „Nasz Rynek Kapitałowy”, autor kilkuset tekstów z zakresu biznesu. Autor książki „Psychologii Zmiany” (ponad 25 000 sprzedanych egzemplarzy). Marek – jak dla mnie – to spektakularny przykład ciekawego, spełnionego życia, pełnego świetnych ludzi. Przykład jak rekomendacje ‚nakręcają’ same kolejne kontakty i bogactwo w różnym rozumieniu tego słowa.

* Sławek Muturi – inwestor w nieruchomości w wąskiej niszy kawalerek na wynajem. Rentier zwiedzający świat. Osiągnął wolność finansową w wieku bodajże 43 lat. Większość roku spędza w ciepłych krajach, odwiedził już wszystkie niepodległe państwa na kuli ziemskiej. Autor książek. (mam: Życie postkorporacyjne i Mieszkania na wynajem – moja droga do wolności finansowej).

Prezentację biznesową (zwyczaj spotkań) miał mój stary znajomy  – Tomek Wiśniewski – mówił o energetyce odnawialnej w kontekście projektów elektrowni wiatrowych.

Już cieszę się na następną Akademię Rekomendacji w styczniu, gdzie wystąpi między innymi Ewa Foley, (Inspiration Seminars International) – cudowna kobieta, którą podziwiam bodajże od dziesięcioleci.
Znane są fiszki motywacyjne Ewy – oto jedna z nich – bardzo a propos naszego spotkania:
Niektórzy ludzie zamiast mostów budują tamy i stają się samotni. Ty jesteś budowniczym mostów” .
Tymczasem wybieram się na coroczne otwarte spotkanie wigilijne u Ewy 13 grudnia 🙂

Od lewej: Tomek Wiśniewski, Sławek Muturi i Grzegorz Turniak
Grzegorz Turniak w czasie swego wystąpienia.

Trudno … nie reklamować

Zdrowie to nie wszystko,
ale bez zdrowia wszystko jest niczym.

… tego, co rozwiązuje problemy prawie wszystkich Polaków. Zdrowie i pieniądze.

Zacznijmy od zdrowia 

Co byś powiedział na stałe prywatne usługi medyczne szybko, tanio a nawet za darmo? Jest to  możliwe dzięki nowemu DUŻEMU przedsięwzięciu związanemu z branżą zdrowia.
Po zapisaniu się na dalsze informacje tutaj  http://i-dlaciebie.pl/2index

dowiesz się jak możesz zadbać o zdrowie swoje i swojej rodziny, jak nie być na łasce NFZ w kwestii skierowań do specjalistów, kolejek, ‚spychotechiki’ i taśmowego traktowania.

Aspekt finansowy

Możesz nawet mieć wcześniejszą emeryturę/rentierstwo – zarabiając na … lekarzach.
Nasza propozycja dotyczy: współpracy z S7 | Opieka Medyczna  [potem S7Health] – działającej w branży medycznej wartej 150 mld zł/rok (!):

– w zakresie dystrybucji abonamentowych pakietów (karnetów) medycznych  – samodzielnie lub z zespołem/siecią sprzedaży

– gdzie za każdego klienta opieki medycznej S7 wypłaca prowizje co miesiąc do końca trwania min. rocznej umowy

– aż do 55% + premie od 10 000 do 100 000 zl oraz + program samochodowy (samochody od MINI, przez BMW 3-5-7, po PORSCHE)

– z możliwością zastania udziałowcem/akcjonariuszem firmy

– w czym oczywiście Ci pomożemy.

Niezagospodarowany olbrzymi rynek klientów indywidualnych i małych firm.

Czyli także biznes… Ale jak go robić?

By mieć więcej czasu i pieniędzy  warto jest mieć/zbudować zespół ludzi, którzy będą wykonywać część pracy za ciebie. Jeśli zatrudnisz pracowników, wykonają za ciebie trochę pracy. Jeśli zatrudnisz najlepszych, będziesz ich tylko nadzorować – większość pracy wykonają oni.

A co powiesz na zatrudnienie całego zespołu najlepszych marketerów, którzy ZA DARMO będą pracować na Twój sukces i wykonają za Ciebie 90% pracy?

[Mam na myśli jedyny taki ZESPÓŁ. Pracują non stop.  Pozyskują dla ciebie klientów. Robią follow-up. Szkolą marketingowo. Zapraszają na spotkania na żywo (przyjadą do Twojego miasta) i do swoich grup wsparcia, poznasz fajnych ludzi. Dlaczego to robią i bezpłatnie? Nie ma w tym tajemnicy – tylko zechciej poznać bliżej to, co robimy
ta opcja – po rozrośnięciu się struktury została wyciszona i ograniczona do okresowych sympozjów].

Długo by wymieniać udogodnienia i korzyści z ‚produktu’ i samego biznesu.
Na początek zachęcam do sprawdzenia tutaj, a potem poprowadzę cię tą ścieżką możliwości…

 

Kłamstwo

Przeciwieństwem głębokiej prawdy jest jeszcze głębsza prawda.

Upraszczając, kłamstwo to zaprzeczenie prawdy.
Jednak sprawa jest bardziej złożona. W szerszym spojrzeniu widzimy, że ze względu na ograniczoność naszych zmysłów i wiedzy – żyjemy w dużym stopniu  w świecie ułudy.

Ale nie zamierzam tutaj rozpatrywać prawdy aż tak szeroko. Chodzi mi o kłamstwo intencjonalne – bo by skłamać należy znać prawdę. Gdy nie znamy prawdy, lepiej powstrzymać się od pospiesznych osądów, a udawanie kompetencji dla manipulowania innymi to już poważne nadużycie.

Już parokrotnie dotykałem kwestii kłamstwa w swych blogach.

To widząc je w polityce, to w historii, to w systemie finansowym np. http://www.facebook.com/notes/tajemnice-złota/niełatwe-życie-doradców-finansowych-i-nowe-możliwości/231506770308503

a to w medycynie – ostatnio rozpisałem się o tym tutaj: http://lepszezdrowie.info/nieuleczalne.htm , http://lepszezdrowie.info/ukryte_terapie__recenzja.htm ,
w obyczajach a nawet tradycjach (kiedyś wrzuciłem taką refleksję: http://lepszezdrowie.info/tradycja__druga_strona_medalu.htm

w metodach mediów itd.

Kłamstwem pokrywa się spiski.

Zatajenie prawdy, która mogłaby przynieść wiele dobrego ludziom, rzadko nazywane jest kłamstwem, ale takie postępowanie jest też jego rodzajem.

Czasem kłamstwo jest na tyle bezczelne, że nikt nie wierzy że to kłamstwo, czasem łagodnie wynika z niesprawdzonej i powielonej plotki. Tak tworzą się różne mity. Lubię je tropić, jako że warto być świadomym prawdy, a przynajmniej się do niej zbliżać. Samo zagadnienie prawdy jest głęboko filozoficzne i nie będę go tutaj roztrząsał. To odwieczne pytanie: Czym jest prawda? Czasem ludzie fakt nazywają prawdą. Ale wyodrębniony fakt jest jedynie częścią prawdy.

Jest sporo książek na te tematy. Filozoficznie i kompleksowo podchodzi do tego Wojciech Chudy w swych opracowaniach jak monografia „Filozofia kłamstwa. Kłamstwo jako fenomen zła w świecie osób i społeczeństw”  (Oficyna Wydawnicza Volumen 2003, ss. 564) lub „Kłamstwo Jako Metoda – esej o społeczeństwie”.

Już z samego tytułu tych pozycji wyłania się powiązanie kłamstwa z głębokim złem.
Dostrzegały to religie (szatan – ‘ojciec kłamstwa’, „nie mów fałszywego świadectwa”, …), dostrzega psychologia i socjologia –  w szczególności wiadomo, że kłamstwo zabija przyjaźń.  Doprowadza do największego grzechu (jakby powiedział Dante) – do zdrady – nie tylko w relacjach dwóch osób, ale zwłaszcza w relacji: człowiek zaufania jak polityk, nauczyciel, lekarz, szef, rodzic … – ofiara oszustwa.

Ale przejdę teraz do węższych obszarów, które mnie interesują – do książek poświęconych zwłaszcza (w dużej mierze) zdrowiu.
W sposób popularny i ukierunkowany praktycznie pisze o kłamstwach np. Zbigniew Wojtasiński w „101 Mitów o zdrowiu” (2009), „Mity, kłamstwa i zwykła głupota”  – John Stossel (Laurum, 2010) lub Anahad O’Connor w „Fakty i mity o naszym zdrowiu i świecie” (Bookmarket, 2008).

Nasuwa się tu wszakże refleksja. Stossel jest dziennikarzem pracującym dla dużej stacji telewizyjnej (ABC), która raczej nie pozwoli sobie na zadzieranie z dużymi korporacjami, które są albo mogą być klientem reklamowym.

Zatem autor lawiruje w ten sposób by się zbytnio nie narazić. Część jego opinii oceniam jako nieobiektywnych. Jedną ze stosowanych metod jest branie jakiegoś aspektu danego zagadnienia i uogólnianie na jego całość. Czasem skutkuje to zbyt pochopnym zanegowaniem jakiegoś zjawiska lub poglądu  i na tej podstawie zaliczenie go do mitów. Chcąc niby dobrze wylewa dziecko z kąpielą, nie zauważając (może tendencyjnie), że dany pogląd, metoda, opinia, … jest w wielu przypadkach słuszna lub pożyteczna.

Już nie mówię o tak rażących przypadkach ignorancji jak poglądy o homeopatii, liczenie kalorii jako sposób na otyłość, rzekomy brak znaczenia pór jedzenia, …

Powszechne jest powielanie mitów i niesprawdzonych teorii w popularnej, zwłaszcza tabloidowej prasie oraz w serwisach internetowych reklamujących różne produkty – gdy nie liczy się rzetelna informacja a sprzedaż.
Podobnie O’Connor też jest etatowym współpracownikiem dużej redakcji (NewYork Times) i podlega tym samym ograniczeniom ‘poprawności’ (‘politycznej’ korporacyjnej).

Domykając sprawy związane z kłamstwami związanymi ze zdrowiem wspomnę artykuły:

11 największych kłamstw wg oficjalnego stanowiska
Z głowy na nogi
Na zdrowie

Ogólnie media mainstreamowe muszą być nie tylko ‘poprawne’ ale przez to spłycają wiele zagadnień – pod masowego odbiorcę.

Warto tutaj przypomnieć, że jeśli czegoś nie rozumiemy (a zwłaszcza jeśli jeden człowiek czegoś nie rozumie), to wcale nie znaczy że spotkał się z kłamstwem lub bzdurą.

Podobnie, prawda nie jest przedmiotem demokratycznej oceny.
Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób (Oscar Wilde).

Prawda nie zawsze leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży.

Faktem jest, że czasem trudno jej dociec, bo nikt nie ma pełnej wiedzy ani monopolu na prawdę. Ale uczciwe podejście nakazuje zrobić odpowiedni wysiłek.
Nie ulegać konformizmowi, wybieraniu niższej wartości, wygody, korzyści z lenistwa w dociekaniu prawdy.

Gdy obserwuję polityczne ‘gadające głowy’ uderza (skądinąd zrozumiałe ze względu na klasę klasy politycznej) ograniczenie horyzontu do własnych doktryn a nawet niemerytoryczna przepychanka. Obiektywności dyskusji sprzyjałaby zwykła empatia dla interlokutora. Wygrywa manipulacja.

Gdy mówimy o polityce – kłamstwo społeczne przybiera nieraz postać głębokiej hipokryzji. Tym charakteryzował się realny komunizm, a obecnie to np. tolerowanie i nawet podsycanie i drenowanie przez władze pijaństwa, mimo oficjalnej walki z tym zjawiskiem. Walczy się z paleniem, ale pijaństwo przynosi społecznie DUŻO  większe straty i dramaty.

Mówię o zjawiskach społecznych, ale ich źródło znajduje się często nie tylko w braku wiedzy, ale z zadufanego samozakłamania, to rys charakteru. Wtedy widzimy, że kłamstwo to zamach na wewnętrzną integralność człowieka, na jego pozostawanie w zgodzie z własnym sumieniem, jedność myśli, słów i czynów. Samooszukiwanie się to najgłębsza niespójność, jaka dokonuje się w człowieku, to kłamstwo, w którym człowiek żyje niezgodnie ze swoją naturą.

Jak bronić się przed manipulacjami? Włączyć samodzielne myślenie. Czytać prasę niezależną i media spoza głównego ścieku. Sięgać po przeciwstawne poglądy i osądzać je, zwłaszcza wg reguły „po owocach poznacie ich„. Znać przynajmniej podstawy NLP oraz erystyki. Znać propedeutykę logiki. Bardziej zaawansowany oręż to znajomość metod naukowych. Wychowałem się na starych podręcznikach jak akademickich, ale zapewne są odpowiedniki współczesne. Z tych znam popularne podejście w postaci książki „Kłamstwa, przeklęte kłamstwa i nauka” autorstwa Sherry Seethaler (chociaż i tu niektóre przykłady są kontrowersyjne).

Jednak otwartość umysłu nakazuje nie przywiązywać się do dogmatów, także naukowych. Zwróć uwagę na motto artykułu. Jakże wiele utrwalonych poglądów okazało się fikcją lub bardzo grubym przybliżeniem. Proponuję myślenie lateralne wg Edwarda de Bono (http://l-earn.net/index.php?id=610 > https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=40851 ),
operacje prowokacyjne (http://l-earn.net/index.php?id=257 > https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=41350 )…

Nie ufać politykom nastawionym na krótkoterminowy poklask a w ogóle nie szukać wśród nich autorytetów. Bo zwłaszcza świat polityki jest pełen propagandy, przy czym zaprzęga się tu najlepszych specjalistów, monopolizuje środki przekazu.  Chyba tylko ‘lemingi’ nie dostrzegają politycznego PR czyli mamienia ludzi obiecankami i kłamstwami dla korzyści wyborczych lub wyciągnięcia pieniędzy.

Ale,  „Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią” (Ajschylos).

Podsumowując: nie dajmy się okłamywać!

Ten artykuł piszę nie tylko dlatego że kłamstwo boli mnie od dawna, ale sprowokowany narastającą aktualnie propagandą, zwłaszcza polityczną i to z pozycji siły i dezinformacji.

Żywię jednak nadzieję, że kłamcy wpadną we własne sidła. Jedno kłamstwo rodzi następne.

Kłamca, aby nie zostać zdemaskowanym musi kłamać coraz bardziej – i to się właśnie dzieje. Próbuje uwiarygodnić w ten sposób swe słowa, rozszerza stworzony przez siebie świat, przysłaniając jednocześnie rzeczywistość, która mogłaby go zdemaskować. Jednak, gdy ilość kłamstwa przekroczy pewien krytyczny próg, następuje lawinowa katastrofa takiego sztucznego świata.
Jak powiedział Abraham Lincoln: „Można oszukiwać wielu ludzi jakiś czas, a niektórych ludzi cały czas, ale nie można oszukiwać całego narodu cały czas”.

Facebook jako … blog

Perspektywa i przestrzeń możliwości …

Nagłówek mojego profilu FB

Niestety coraz rzadziej tu bywam, ponieważ nieco zniechęciłem się do tego miejsca (blox) – mam tutaj znikomą interakcję z czytelnikami.
Ponadto prowadzę jeszcze parę innych blogów – np. „zawodowe” na www.befirst.co.
[po latach zaniechany]

Dlatego daję pierwszeństwo Facebookowi (FB). Techniczna zaletą FB jest to , że mogę z nim spinać inne blogi – np. ten  wpis ukaże się na FB (chociaż ze sporym opóźnieniem – nie wiem dlaczego).

Jak widzę Facebooka?
To szeroki temat, ale przede wszystkim to platforma społecznościowa. W grupach i na stronach tematycznych możemy się integrować wg zainteresowań i wymieniać materiałami, poglądami.

Ostatnio przyświeca mi idea dawania jako postawa niemal filozoficzna. FB to umożliwia, chociaż warto zadbać by dawać coś wartościowego.

Mam na myśli wiedzę, inspiracje, motywacje, manifestacje piękna (poprzez zdjęcia, wiersze, filmy, impresje…), komunikowanie o wydarzeniach.

Gdzie jest dawanie, tam i odbiorca – sam sporo korzystam na tym, co dają inni.

Przez to wytwarza się i więź pomiędzy ludźmi – często zaczyn  autentycznych znajomości i przyjaźni.  FB jest miejscem dialogu, czasem ostrych dyskusji, które, jeśli nie strywializowane, potrafią dać lepszy ogląd spraw. Jest przecież tyle nabrzmiałych spraw społecznych.

O ile globalizacja ekonomiczna budzi zastrzeżenia, to globalizacja wymiany myśli otworzyła zupełnie nowe możliwości. Można powiedzieć – zmienia świat. Szybka wymiana myśli i faktów pozwala (jeszcze?) na wyzwolenie spod dominacji monopoli informacyjnych i władzy.
Rośnie świadomość ludzi co do spraw, które były dotąd ukrywane. Oczywiście, to jest cecha Internetu w ogóle, ale na FB (i na podobnych platformach) mamy bodajże największą interaktywność i zasięg.

Zatem możemy się integrować nie tylko w dyskusjach ale i w działaniu.

FB coraz bardziej wykorzystywany jest też w biznesie jako dobre medium marketingowe a nawet sprzedażowe.

Nawet jeśli nie wszystkich to dotyczy, to strony firm i osób zaangażowanych w biznes dają specjalistyczna wiedzę, często wartościowe szkolenia. Obecnie FB służy już nie tylko jako medium, które o tym informuje, ale i udostępnia w swych ramach filmy, webinary, kursy w odcinkach.

Nie negując roli innych kanałów w Internecie, zachęcam do FB i zapraszam do siebie

– https://www.facebook.com/leszek.korolkiewicz

Zakładam tam strony (fanpages) i grupy – informacje w zagłębionym profilu.
[ dopisek ex post – zobacz tutejsza stroniczkę Moje blogi ]

Reklama dla Ciebie

Win-win…

winnner - reklamy i ogłoszenia

KOMUNIKAT

25.11.2012 zadebiutowała nowa strona ogłoszeniowa na FB:„Reklama i Ogłoszenia” (RiO) pod hasłem WINNER.

https://www.facebook.com/ReklamaANDogloszenia

Jest to publiczna platforma darmowych ogłoszeń dostępna dla każdego.

Wielu użytkowników Facebooka (FB) poszukuje możliwości publikowania swoich ogłoszeń, powiadomień i linków do stron – głównie umieszczają je w różnych grupach. Jednak widać, że zaśmiecają czasem w ten sposób także tablice profili innych osób lub grup zupełnie nie związanych z tematem ogłoszenia.

Lepszym rozwiązaniem jest publikowanie na dedykowanych STRONACH ogłoszeniowych na FB, ponieważ tylko one są indeksowane przez wyszukiwarki (grupy nie). Jednak często są to strony firm ogłoszeniowych, które nie dopuszczają osób trzecich do publikowania postów na swych tablicach wprost z FB. Zatem nowa strona ułatwi użytkownikom lepszą ekspozycję ogłoszeń zarówno na FB jak i w ogóle w sieci.

>>>>>>>>>> Polecam i zapraszam do wpisów! <<<<<<<<<<<

Myślę, że ta inicjatywa jest godna rozpropagowania a strona polubienia. Rozpoczyna się mała kampania promocji strony – będą wysyłane zaproszenia do Grup oraz indywidualne do osób.
Dziękuję z góry za akceptację zaproszenia i włączenie się w promocję.

TWOJA REKLAMA BĘDZIE WIDOCZNA GDY STRONĘ POZNA WIELU LUDZI.

Doradca finansowy?

Pieniądz jest dobry, ale w przemyśle, w portfelu, w banku, w handlu, w ruchu,
nie w środku mózgu i serca.
Janusz St. Pasierb

Przykładowy wgląd w historię finansjery

Śledząc od około roku oferty rynku finansowego dla przeciętnego obywatela dojrzałem do wypowiedzenia i upublicznienia paru cierpkich zdań.

Nie będę nikogo wskazywał konkretnie.
Nie będę udawał też wielkiego specjalisty – większość tego co powiem, to fakty znane (czasem zacytuję wprost wypowiedź finansisty) – tyle że stosunkowo nielicznym i na tym polega hipokryzja banków i wielu doradców na ich usługach.

Można by powiedzieć dużo więcej rozszerzając o tło naszych finansów państwowych, wzrastający dług i deficyt budżetowy, spychanie problemów na “kiedyś”, fiskalizm, brnięcie w niekorzystne rozwiązania itd.

Finansjera ma się dobrze. Zyski banków w Polsce rosną – z różnych tytułów.

Przykładowo Europejski Bank Centralny oferuje 1 000 000 000 000 euro trzyletniej pożyczki oprocentowanej na 1% – przeznaczonej tylko dla banków. Na taki kredyt nie mogłyby liczyć przedsiębiorstwa produkcyjne, zaś banki dostają gratis pięć procent różnicy między absurdalnie wysokim oprocentowaniem obligacji włoskich i jednym procentem EBC. Czym zasłużyła się finansjera, by uzyskać tak dobre traktowanie?

Gdyby to jeszcze były banki polskie… ale takich w Polsce już bodajże nie ma.
Zagraniczne banki mają tutaj raj, bo politycy są „spolegliwi”, a inteligencja finansowa Polaków jest jeszcze niska, można nam wcisnąć cokolwiek np. przez agresywną reklamę. Im gorszy produkt tym większa reklama.

System edukacji finansowej w Polsce prawie nie istnieje, więc zadanie jest łatwiejsze.
Są co prawda liczni „doradcy”, ale o tym za chwilę…

Miliony ludzi trzyma oszczędności na RORach z tak nikłym oprocentowaniem, że jest on ledwie ponad inflację albo nawet przynosi stratę.

Nie zawsze pokazuje się ludziom prawdę, że fundusze, polisy inwestycyjne to długoletnie zamrożenie aktywów a składki 2 pierwszych lat (przeważnie) to duży koszt nie do odebrania. Na ile realna jest obietnica, że fundusz za 10 lat da konkretny zysk?

Można powiedzieć, że ci klienci zostali sprzedani w niewolę banku razem z polisą. Biorą, bo nie oferuje się im innej możliwości.

Jeszcze gorsza sytuacja jest z kredytami. Jedna nieprzemyślana decyzja o kredycie np. na 30 lat może delikwenta zniewolić albo i zniszczyć na całe życie. Stąd też takie wielkie zadłużenie Polaków.
Mało kto z klientów wie, że udzielenie kredytu daje bankowi (i systemowi bankowemu) placet na wygenerowanie kolejnego pustego pieniądza co najmniej w skali 10 do 1. Gdyby ludzie powszechnie o tym wiedzieli, to pewnie takie rozruchy uliczne jakie mają miejsce na Wall Street pojawiłyby się i u nas. Dodać do tego informacje o bajońskich zarobkach i premiach dla dyrektorów banków plus informację o tym że te 4-6% na lokacie, to ledwie jedna czwarta tego co bank zarabia na naszych depozytach i mamy gotowe wrzenie.
Jasne, że banki tego nie chcą.

Czy bank oraz agent ma interes by dobrze poinformować klienta o wszystkich uwarunkowaniach produktu? Liczy się złapany klient oraz prowizja.
Oczywiście występuje spory ogólny brak wiedzy czym jest i jak działa polisa inwestycyjna. Jednak wielu klientów polis nie wie jaki produkt naprawdę posiada, co pokazuje także i winę sprzedawcy.

Wykorzystuje on także podejście życzeniowe klientów – wiele osób chce uwierzyć, że wystarczy wpłacać w polisę pieniądze i ktoś w magiczny sposób będzie nimi poprawnie zarządzał. Tak niestety nie jest…
Np. producenci produktów polisowych – umieszczając w tabeli opłat pozycję pod nazwą”opłata za zarządzanie” nie każdemu klientowi tłumaczą, że jest to opłata za możliwość samodzielnego zarządzania w celu wykorzystania braku podatku Belki przy konwersjach (co pozwala np. na zysk większy niż kupowania tych samych funduszy poza polisą).
Wiele produktów jest jednak obciążonych podatkiem od zysków kapitałowych i klient kupując taki produkt od razu podpisuje cyrograf na 19% lub większy podatek, chociaż odroczony (np. IKZE).

Sztuczka z lokatami jednodniowymi została już ukrócona, bo wszystko co omija fiskusa (polisy też są szyte „grubymi nićmi”) jest zagrożone prędzej czy później.

Wykorzystują też wiarę w „mity inwestowania”: giełda w długim okresie zarabia, uśrednianie, dywersyfikacja. Kowalski na ogól się na tym nie zna i wierzy w realne zyski 12%-18% w funduszach – nic nie robiąc.

Istnieje już niezliczona ilość doradców finansowych (od dużych firm do małych d.g.).

Niektórzy mienią się brokerami, ale biorą prowizje od konkretnych banków.
Powstaje też (nie tanie) różne szkoły inwestowania, kursy giełdowe itp.

Klient jest epatowany skomplikowanymi terminami, strategiami algorytmicznymi, analizami technicznymi …

Może to było i dobre przy względnie stabilnym rynku, ale wszyscy ci guru finansowi raczej ukrywają, że ich strategie nie uwzględniają faktu, że już niedługo grozi nam totalny kolaps wszystkich instrumentów opartych na pieniądzu fiducjarnym. Wkrótce okaże się, że król jest nagi – w USA drukuje się ostatnimi laty tak astronomiczne ilości dolarów bez żadnego pokrycia, że to nie może prowadzić do rozsądnego rozwiązania. Efekt domina będzie globalny. Podobnie euro też nie ma jasnej przyszłości.

Tylko statystyki są pompowanych wirtualną „wartością” wirtualnych instrumentów finansowych…
Wiara w papier, w certyfikaty – puste obietnice przybrała formę jakieś religii.
Nawet wiele obligacji państwowych (klasyczny przykład bezpieczeństwa) nazywa się już śmieciowymi.

Nie wiem, czy to oportunizm czy niedouczenie czy po prostu głupota – wierzyć bezgranicznie w papiery bez pokrycia i wciskać tę wiarę innym w imię doraźnych zysków (zwłaszcza spekulacyjnych) lub dla obrony polityki finansowej.

Czy zatem nie ma innych rozwiązań?

Idea oszczędzania i inwestowania jest jak najbardziej słuszna, ale nie na takich warunkach.

W przypadku krachu pieniądza, który de facto nie jest pieniądzem, a – jak się to oficjalnie pisze na banknotach – jedynie środkiem płatniczym, wartość zachowują tylko dobra materialne jak ziemia, budynki, rezerwy żywności a zwłaszcza surowce.

Większość (wszystkie?) wojen toczy się o surowce.

Zastanówmy się, w co inwestują banki i niektóre rządy. Same siebie raczej nie oszukują.

Głównie w metale szlachetne, prym wiedzie złoto i srebro.
Nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który jest symbolem „pieniądza” jest trzecim co do wielkości na świecie depozytariuszem złota.

Złoto zawsze, przez wieki, było ostoją wartości – jej odnośnikiem i ratunkiem dla tych, którzy przewidywali kolejne kryzysy.
Bo historia kołem się toczy – opisuje to dokładnie Michael Maloney w swej książce „Jak inwestować w złoto i srebro – zabezpiecz swoją finansowa przyszłość”. Ale nie tylko on – wypowiadał się na ten temat nie raz Robert Kiyosaki, Donald Trump, Mike Dillard i inni inwestorzy oraz wpływowi finansiści.

Prawdziwa edukacja finansowa i tzw. inteligencja finansowa powinna uwzględniać to zjawisko cykli kryzysów i ratunkową rolę prawdziwego pieniądza jakim są metale szlachetne. I nie chodzi o certyfikaty na złoto, ale o złoto fizyczne (certyfikat zresztą łatwiej podrobić – w szerokim sensie – niż złotą monetę).

Mimo że nie jestem doradcą finansowym – widzę to jasno i … doradzam inwestowanie w złoto – póki nie jest jeszcze za późno (przed wielką inflacją).

Złoto jest najlepszą inwestycją długoterminową o małych wahaniach, i czymś namacalnym a nie jakimś „papierkiem” na udziały w firmie X. Jego cena stale rośnie i to ostro (chociaż słuszniej byłoby powiedzieć, że to środki płatnicze tracą na wartości względem probierca złota).

Nawet nie chodzi o inwestowanie, które kojarzy się z posiadaniem dużych zasobów, chodzi w pierwszym rzędzie o zabezpieczenie tego, co się już ma na kontach oszczędnościowych i lokatach.

Powstają programy systematycznego oszczędzania nawet niedużych kwot – zamiast na lokatach pieniężnych – w gramy złota inwestycyjnego (czystego: sztabki, monety bulionowe).
Dodatkowym plusem jest brak podatku od zysków kapitałowych (Belki, dotyczy w Polsce tylko złota).

To łatwiejsze i bezpieczniejsze niż inwestycje w nieruchomości (kogo stać powinien pomyśleć i o tym).

Kto będzie w ten sposób przezorny – ma szansę za złoto kupić w przyszłości wszystko (i wszędzie) a nawet znacznie się wzbogacić, gdy inni by przeżyć będą pozbywać się za bezcen tego, co mają.
Mówi się nawet o największym transferze majątku w historii jaki nastąpi między uświadomionymi i nieświadomymi tych zmian.

Ciekaw jestem ilu doradców finansowych o tym wie, a jeśli wie, to jak szczerzy są ze swymi klientami…

Zajrzyj jeszcze na https://www.facebook.com/TajemniceZlota/ – będą różne aktualizacje i ciekawostki.

Skopana piłka

Na pytanie po zakończeniu meczu piłki nożnej:
– tato, jaki jest wynik?
– 0:0
– to po co grali…?

il. za http://www.polskapilkakobiet.pl/

Nie jestem fanem ani znawcą piłki nożnej (więcej: nie lubię futbolu), więc może nie powinienem się o niej wypowiadać.

Ale widzę, że podobna sytuacja nie powstrzymuje innych od krytycznych ocen, do których chcę się przyłączyć – z trochę ogólniejszej perspektywy.

Sprowokowały mnie ostatnie zadymy stadionowe oraz skandal jaki się szykuje w związku z Euro 2012.

To co zdarzyło się np. kiedyś na meczu w Wilnie, a potem w całej serii burd stadionowych tylko potwierdza n-ty raz, to, co myślę o piłce nożnej. Może nie ogólnie, ale o naszej, może nie w 100%, ale w większości aspektów.

Skandale we władzach polskiej piłki, korupcje sędziowskie, ustawianie meczy – to wizytówka środowiska.

Nie wiem czy to przekłada się na poziom kibiców, ale wieloletnia pobłażliwość władz klubowych i wyższego szczebla względem chuliganów, na pewno nie poprawia sytuacji.

Pseudokibic piłkarski jawi mi się więc przede wszystkim jako półgłówek, który nie rozumie, że rozróbami podcina gałąź na której siedzi”, tj. sport który (podobno) lubi. Chyba że nie o to chodzi…

Jeśli nawet rzeczywiście lubi ten sport, to półgłówek daje się podniecić myślą, że jego klub jest najlepszy (choćby ewidentnie był słaby) do tego stopnia, że zabiłby kibica innego klubu.

Oczywiście nie ma to nic wspólnego z autentycznym sportem, w którym zdarza się przegrywać i trzeba umieć przegrywać. Szowinizm klubowy, nawet narodowy, ostracyzm i inne plagi typowe dla Polaków (sorry, kibic tego nie zrozumie, zapędziłem się…) – tu dochodzą do absurdu wyzwalając przy okazji najniższe instynkty.

Mój absmak podziela np. Daniel Passent. Zacytuję (za zgodą autora) fragmenty z jego felietonu „Na złość kibicom” (w książce „Pod napięciem”, a pierwotne w tygodniku Polityka 27/2006).

„… Chamstwo na boiskach jest już powszechnie akceptowane. Sprawozdawcy i komentatorzy telewizyjni, wśród nich zawodnicy i trenerzy zaproszeni do studia, mówią o „faulu taktycznym”, to jest popełnionym nie w wirze walki, ale z zimną krwią, celowo, żeby powstrzymać przeciwnika. Doradzają nawet, żeby takie faule popełniać zaraz po przechwyceniu piłki przez drużynę przeciwną, na jej połowie boiska, bo wówczas ewentualne konsekwencje w postaci rzutu wolnego będą mniej dotkliwe. „O, tak trzeba grać!” – mówią z uznaniem na widok piłkarza, który podstawił nogę rywalowi odpowiednio wcześnie. Sprawozdawcy telewizyjni mają nawet czasami za złe sędziom nadmierną, ich zdaniem, surowość: „No, ja bym nie powiedział, że to był faul na żółtą kartkę. Wystarczyłby rzut wolny”. Oczywiście, obowiązuje etyka Kalego: jeżeli pokrzywdzony jest nasz, to faul był brutalny, jeżeli faulował jeden z naszych, to nic nie było – gramy dalej. Jeżeli to nasz piłkarz kopał w kostkę, to mówimy, że sędzia „dopatrzył się przewinienia”, zamiast „pozwolić grać”. Jeżeli natomiast kopnięto naszego, to sędzia „zezwala na zbyt wiele”, już dawno powinien był sięgnąć po kartkę. ….

Piłka nożna łączy narody bardziej niż ONZ – dzięki niej dowiadujemy się o istnieniu Ghany czy Ekwadoru. Ale zarazem jaka to szkoła szowinizmu! Kibice gwiżdżą na boiskach, biją się, a nawet zabijają na ulicach, media piszą o „upokorzeniu przeciwników”, komentatorzy mówią o „hańbie” przegranych. Kiedy grają nasi – śpiewamy hymn (spełnia się postulat wicepremiera Romana Giertycha – więcej hymnu!). Kiedy grają przeciwnicy – nasi gwiżdżą, chociaż podobno futbol wychowuje i jest szkołą fair play. Kiedy nasi bombardują – to my krzewimy demokrację. Kiedy nas bombardują, to uprawiają terroryzm. Więc może to nie piłka nożna jest winna? Może winni są ludzie, którzy na stadionie pokazują swoją inną twarz? W tłumie tysięcy kibiców gwiżdżą i czują się równie bezkarni i anonimowi jak bezimienni internauci, którzy mogą napisać, co chcą i na kogo chcą, tak jak na ścianie kloaki. Może to i mniejszość, ale znacząca i mająca swój udział w psuciu obyczajów.


(więcej w źródle).

Wracając do Euro 2012. Ta wielka impreza rozpaliła wyobraźnię prawie jak hasło „druga Japonia” – „skok cywilizacyjny”, wielka promocja Polski itd.

Ale zanosi się na antypromocję. Bo Polska w ogóle nie spełnia wymagań tak wielkiej imprezy, z tak wielką ilością przyjezdnych kibiców. Zacytuję czyjś sarkastyczny wpis w Internecie:
„Teraz dopiero Europa zobaczy Polskę ze swoimi obskurnymi dworcami, tunelami, brakiem toalet, albo z zaszcz….i toaletami, niegrzecznymi kasjerkami, nie znającymi języka obcego policjantami, wąskimi drogami, korkami w miastach, brakiem obwodnic itd itd. To będzie niestety pokaz prawdziwej Polski”.

Może nie będzie tak źle, ale … ciemno widzę taki stan jako „promocję Polski” z okazji Euro 2012.

Wysiłek budowy stadionów, to nie wszystko.

Autostrady? Dla pijanych chuliganów? Zresztą zaczną się sypać, bo zabierzemy się za nie na hura…

Ale miało być o piłce. Cóż, powiedzenie o wychowawczej roli sportu wydaje się dziś kpiną, może ma zastosowanie do szkółek piłkarskich dla sześciolatków, ale nie dużo dalej.

Sami piłkarze przecież nie tyle uprawiają sport, co zawodowstwo piłkarskie. Gdzie nie popatrzeć, wszystko zostało zepsute przez komercję. To psuje i samych piłkarzy – woda sodowa potrafi uderzyć do głowy, gdy się ma świadomość swej ceny idącej w miliony dolarów.

Podsumowując to wszystko zwięźle – to żałosny przykład do tezy o upadku szeroko pojętej kultury, przejawiający się nie tylko w „kultowym” pluciu piłkarzy na murawę. A to są przecież idole, milionerzy, wzory osobowe dla milionów chłopców…

Stadiony? Dla kogo – dla band wyrostków, którzy wszystko mają za nic?
Czyżbyśmy nie mieli większych potrzeb? Euro przeminie, a ponieważ u nas bardzo mało dba się o kulturę fizyczną (ładne słowo tu się utarło: k u l t u r ę…) , to później te stadiony będą świeciły pustkami, lub/i zostaną zdewastowane a nawet może trzeba będzie je zburzyć, bo nie będzie środków na ich utrzymanie. Chyba że wróci tam „Jarmark Europa”…

Warszawie dużo bardziej potrzebne są inne, podstawowe inwestycje, np. w drogi, bo brak obwodnicy, nie ma dojścia ani jednej autostrady, obiecanej linii metra, ale także miejska woda nie nadaje się do picia, …

Po Euro tak duży stadion piłkarski faktycznie nie będzie potrzebny skoro na mecz ligowy przychodzi jakieś ok. 8 tys. widzów, a niedawno ukończono całkiem przyzwoicie stadion Legii. Czy stać nas na taką rozrzutność?

Stadion narodowy w Warszawie powinien być maksymalnie wielofunkcyjny (lekkoatletyka, żużel, koncerty,…) a wokół powinien być zapowiadany cały kompleks obiektów sportowych (Narodowe Centrum Sportu) z m.in. halą sportową. Okazuje się, że nie przewidziano bieżni lekkoatletycznej i że nie cały oczyszczony z targowisk teren na północ od stadionu będzie zagospodarowany a nawet estetycznie uporządkowany.

Wszystko to ma barwy afer.

Jak ujawnił niedawno architekt Michał Borowski, były szef spółki Narodowe Centrum Sportu, odpowiedzialnej za budowę Stadionu Narodowego, fakt groźnego błędu w konstrukcji schodów stadionowych był znany od kilkunastu miesięcy, ale sprawę zamiatano pod dywan. A teraz grozi nam wielomiesięczne opóźnienie w oddaniu stadionu i znaczne koszty dodatkowe.

Winni są decydenci (na ogół umocowani politycznie), ale i nasze przepisy – mamy najbardziej restrykcyjny w Europie system zamówień publicznych, a z drugiej strony absurdalny obowiązek wyboru najtańszej (czytaj: często najgorszej) oferty przetargowej i sztywnego trzymania się jej ustaleń, nawet gdyby zmieniły się ceny lub pojawiły lepsze rozwiązania.

Nie wspomnę o aferach z innym stadionami w Polsce – tego nie śledziłem, ale dało się słyszeć…

Ale nie tylko o Stadion Narodowy i stadiony chodzi.

D. Tusk chciał zdobyć polityczny poklask budową „orlików” i tym się chlubi.

Ale, po bulwersujących informacjach dotyczących budowy boisk w ramach programu „Orlik 2012”, które ujawnili dziennikarze programu „Superwizjer”, okazało się że korupcja w piłce zdarza się nie tylko na boisku.

Według informacji ze śledztwa dziennikarskiego zamówiony przez Ministerstwo Sportu projekt miał w założeniu preferować wybrane firmy dostarczające materiały do budowy boisk.

Dziennikarze „Superwizjera” wykazali ponadto, że przy zamawianiu projektu architektonicznego przez Ministerstwo Sportu mogło dojść do złamania ustawy o zamówieniach publicznych – urzędnicy resortu tak podzielili zamówienie, że wykonanie jego części mogło odbyć się z pominięciem przetargu, czyli z tzw. „wolnej ręki”. „Takie działanie jest sprzeczne z ustawą” – podkreślił Mariusz Błaszczak – przewodniczący Klubu PiS, który zgłosił sprawę do  prokuratury. „Skala inwestycji w programie „Orlik 2012” to około 2,5 mld złotych, dlatego nie wolno lekceważyć sygnałów wskazujących na nieprawidłowe wydawanie tych funduszy bądź sprzyjanie wybranym oferentom” – podsumował Błaszczak.
A czy orliki spełniają oczekiwania i standardy techniczne? I ekologiczne – plastikowa „murawa” pyląca i śmierdząca.

Skoro o polityce i PO, to należy wspomnieć o kolejnej aferze – ostatniej nagonce na kibiców.

Oczywiście należy zwalczać łamanie prawa, burdy stadionowe, natomiast robienie z pseudokibiców jednego z głównych problemów kraju przez rząd Tuska i część mediów wygląda na celową taktykę, aby przykryć nieudolność rządu PO-PSL.

Tak wyolbrzymiony problem będzie stosunkowo łatwo rozwiązać (przy współczesnej technice), co zostanie okrzyczane ogromnym sukcesem rządu.

W dodatku kibice są jednym z niewielu licznych zorganizowanych środowisk krytycznych wobec rządu. Mogą oddziaływać na społeczeństwo chociażby poprzez wywieszanie niewygodnych dla rządzących transparentów – co prawda telewizje starannie cenzurują antyrządowe napisy (czy tak są szkoleni operatorzy kamer i realizatorzy transmisji, czy to ci sami, którzy pracowali w telewizji za komunistycznej PRL?), ale dziesiątki tysięcy ludzi na stadionie są w stanie przekazać informację o tym setkom tysięcy, a nawet milionom obywateli.
Ktoś zgrabnie to wszystko podsumował (z transparentów stadionowych):

STADIONY – PRZEPŁACONE

AUTOSTRADY – NIE BĘDZIE

DWORCE – PRZYPUDROWANE

LOTNISKA – PROWINCJONALNE

ZAWODNICY – SŁABI

TEMAT ZASTĘPCZY KIBICE!

RZĄD – ZADOWOLONY!

Niespełnione rządu obietnice – temat zastępczy kibice.

Jak pisał Ryszard Czarnecki (http://ryszardczarnecki.salon24.pl/303871,kibol-tusk-z-bejsbolem )

„Za co Donald Tusk nienawidzi kibiców piłkarskich? Przecież jest jednym z nich. Był szefem szalikowców Lechii Gdańsk, brał udział w zadymach po meczach wyjazdowych tego klubu w Bydgoszczy i Olsztynie. Przed niemal 4 laty jesienią 2007 roku była o tym mowa najpierw w audycji radia „TOK FM”, a następnie w programie „Teraz my” Sekielskiego i Morozowskiego w „TVN 24”.  W „TOK FM” niezastąpiony Tomasz Wołek wychwalał odwagę kibola- Tuska za to, że dzielnie poczynał sobie w starciu z kibicami Zawiszy Bydgoszcz używając w tym celu… jakiegoś węża ogrodowego! W audycji tej skomentował to prof. Wiesław Władyka, mówiąc o Tusku „żulja” (miało być śmiesznie) zaś Jacek Żakowski, jak zwykle bardzo dowcipnie, krzyczał wtedy „Donald, bierz bejsbola i do roboty!”. Na koniec złotousty Wołek chwaląc odwagę kibola Tuska powiedział, że takie sytuacje miały miejsce nie tylko w Bydgoszczy… Jak widać, jak mówi stare polskie przysłowie: zapomniał wół, że cielęciem był.

Ale dziś Tusk nienawidzi tak naprawdę kibiców za transparenty, które wywieszają na meczach…

I to jest właśnie powód, dla którego premier Tusk udaje teraz szeryfa, tupie nogą i surowo marszczy brwi. Udaje, że zapomniał, że to jego własny klub parlamentarny (PO) był za odrzuceniem w pierwszym czytaniu (!) projektu ustawy zgłoszonego przez PiS (sprawozdawca poseł Arkadiusz Mularczyk), który dotyczył zakazu wnoszenia niebezpiecznych przedmiotów (np. maczet) na stadion. Sam Tusk i jego rząd nic w tej sprawie nie zrobili, a dziś urządzają szopkę odwracając uwagę Polaków od swoich porażek w polityce gospodarczej, drożyzny i budżetowej dziury Tuska.”

Dla mnie dzisiejsza piłka nożna (nie tylko w Polsce, nie mówię też o sporcie amatorskim) ociera się o jakiś obłęd, to nie tylko szkoła niskich instynktów, ale zjawisko głęboko zanurzone w brudną politykę. Futbol to sprawa wagi państwowej, a nawet – państwo w państwie, ponadpaństwowa organizacja o symptomach mafijnych.

A politycy przypochlebiają się via futbol masom, jak w powiedzeniu „chleba i igrzysk”, ale w wielu krajach igrzyska przebijają troskę o chleb – istotne potrzeby ludzi.
Bo to świat wielkich interesów, reszta to narzędzia….

 

 

Szybkie i łatwe czytanie – z drugiej strony

Pisząc – wyrażasz siebie. To ma znaczenie. 
L. Korolkiewicz

Jak tworzyć teksty, które czyta się łatwo i szybko.

[artykuł archiwalny – niektóre linki mogą nie działać]

Dużo się mówi o technikach szybkiego czytania, napisano na ten temat sporo książek, dostępne są różne kursy.

Zastanowiło mnie zagadnienie w pewnym sensie odwrotne – jak tworzyć teksty, które czyta się łatwo i szybko.

Zagadnienie jest szersze niż się wydaje przy pierwszym skojarzeniu.

Niewątpliwie sprawa ma znaczenie, zwłaszcza w dobie nadmiaru informacji, gdy mimo wszystko zależy nam na przykuciu uwagi czytelnika, na tym by zrozumiał nasz komunikat, a w przypadku  treści o zabarwieniu reklamowym – by podjadł jakieś działanie. Ci, którzy opanują odpowiednie techniki – zyskują przewagę.

Przyznam, że sam do tej pory przykładałem do tego za małą wagę – zarówno w tekstach jak i przy wykonaniu stron, a i tutejszy tekst jeszcze nie uwzględnia większości technik.
Także środowisko tego bloga narzuca pewne ograniczenia typograficzne i płata figle – nie sposób ustawić dobrze wielkość czcionki.

Zacznijmy od tego, że sztuka pisania jest bardzo starą sztuką, w której kształcono od dawna podobnie jak w erystyce, że sami pisarze, a potem dziennikarze wnieśli duży wkład w rzemiosło, czy nawet – jak powiedziano – sztukę. W podręcznikach pisarstwa kładzie się nacisk na budowę utworu, zależność od gatunku, na mechanizmy psychologiczne, na styl i język, na różne „chwyty” do utrzymania napięcia czy nastroju, itd. (patrz np. miniporadnik  Praktyczny Kurs Pisarstwa).

Sztuka pisania to podstawowy element czytelności tekstów.

W odniesieniu do mniejszych form, zwłaszcza tych w Internecie, bodajże jeszcze większą rolę odgrywa doświadczenie marketingowców w zakresie pisania przekonywujących ofert i reklam, nawet jawnej czy ukrytej perswazji (NLP, tzw. hipnotyczny marketing). Chodzi tutaj nie tylko i nie tyle o szybkość czytania, co zrozumienie treści i podjęcie pewnych działań.

Oczywiście dużo zależy od rodzaju przekazu: czy chodzi tylko o ciekawe opowiedzenie historii/anegdoty, czy o wytłumaczenie czegoś, czy o reklamę itd.

Każdy z tych przekazów może być perełką pisarstwa lub knotem.

Podsumowując te aspekty ogólne, wymieniłbym następujące czynniki poprawiające łatwość i szybkość czytania:

  • Nie za duża objętość tekstu (chociaż zwłaszcza Amerykanie pozwalają sobie na bardzo długie, wciągające i perswazyjne teksty reklamowe i to w myśl zasady: im droższy produkt, tym dłuższe uzasadnienie celowości zakupu)
  • Dobry tytuł/nagłówek – „nośny” i zachęcający do dalszego czytania (np. intrygujące pytanie, zaciekawienie sekretem)
  • Wyjaśnienie na wstępie czego czytelnik może się spodziewać i jakie odniesie korzyści (resume wstępne)
  • Treść ciekawa, intrygująca, nowatorska, na czasie, zaspakajająca jakąś (ważną) potrzebę  czytelnika
  • Brak przeładowania szczegółami i trudnymi pojęciami. Tutaj na przeciw temu postulatowi w publikacjach elektronicznych wychodzi wynalazek hipertekstu – w treści znajdują się odnośniki do zewnętrznych materiałów pogłębiających lub wyjaśniających. Pożądane są krótkie odnośniki definicyjne w postaci wyświetlanych nad terminem „chmurek” – technika stosowana np. czasem w dobrych „helpach” niektórych programów komputerowych. Pomocne są także odnośniki wewnętrzne.
  • Skoncentrowanie się na temacie.
  • Prosty, zrozumiały styl, bez obcej terminologii, zdania możliwie krótkie.
  • Styl wyrazisty, indywidualny (ale nie za bardzo) – często lubimy czytać naszego ulubionego autora.
  • Dbanie o interpunkcję, poprawną składnię i ortografię  (chociaż znana jest teza Grahama Rawlinsona, który robił doktorat z tematu „The Significance of Letter Position in Word Recognition„: Zdognie z nanjwoymszi baniadmai perzporawdzomyni na bytyrijskch […]  nie czamyty wyszistkch lteir w sołwie, ale cłae sołwa od razu. ) 🙂
  • Unikanie innych czynników odwracających uwagę lub denerwujących czytelnika, np. wtręty ideologiczne, zbyt osobiste i dziwaczne, zrażające.
  • Jeśli to stosowne – budowanie dobrego klimatu, przez szczyptę humoru, ośmielanie czytelnika, przykłady z życia.
  • Logika wypowiedzi i układu treści.
  • Podział treści na odpowiednie porcje, stosowanie śródtytułów.
  • Przy większych tekstach – spis treści i/lub indeks, a w publikacjach elektronicznych linkowanie z ww. do fragmentów tekstu.
  • Ilustracje, zobrazowania w postaci prostych tabelek czy wykresów, graficzne przerywniki, itp. > patrz też dalej o typografii.

Badania empiryczne prowadzą do dość oczywistych wniosków. Np. w badaniu Emilii Musiał ( http://www.up.krakow.pl/ktime/ref2004/musial.pdf ) wyłoniono najistotniejsze parametry mające wpływ na czytelność materiału, takie jak:
średnia liczba wyrazów w zdaniu, liczba zdań w tekście, średnia długość zdania i udział wyrazów o frekwencji większej od 1000.
Wyniki mówią, że czytelność treści wzrasta m.in. wówczas, gdy zdanie jest krótkie i zawiera więcej krótkich słów i słów z puli znanych czytelnikowi.

Powyższe dotyczy także takich niewielkich form jak e-maile, gdzie powstała cała mini nauka o ich efektywności w ślad za wiedzą o  pisaniu efektywnych listów handlowych.

Oprócz wymienionych, można by powiedzieć – klasycznych – reguł ogólnych, należy przestrzegać szeregu reguł technicznych, ergonomicznych.

Nie mam tu na myśli ergonomii czytania w zakresie, który nie zależy od autora, tj. oświetlenie kartki (ekranu), odległość oczu i kąt patrzenia itp. Te elementy mają jednak duże znaczenie przy projektowaniu czytników elektronicznych, a zwłaszcza ich ekranów.

Można natomiast mówić o ergonomii z punktu widzenia czytelności i zapewnienia komfortu czytania środkami samego przekazu.

Chodzi głównie o typografię (szeroka dziedzina), a w niej o:

  •     dzielenie tekstu – akapity, odstępy międzyliniowe, wcięcia,   szpaltowanie
  •     szerokość tekstu – pożądana taka, by oko w jednym spojrzeniu obejmowało cały wiersz (duża bouma *)
  •     odpowiednie wyróżnienia
  •     odpowiednia, czytelna czcionka
  •     brak chaosu w zakresie czcionek i wyróżnień
  •     odpowiednie tło.

Poniżej omówię krótko niektóre z powyższych czynników, głównie w odniesieniu do publikacji elektronicznych, co powoduje, że poruszę (łamiąc niestety ww. postulat trzymania się tematu) jeszcze parę innych aspektów łatwości czytania i w ogóle radzenia sobie z przekazem.

W przypadku stron internetowych temat jest częścią szerszego zagadnienia – tzw. webusability lub krócej usability (wielu autorów od Nielsena po Krug’a; mówiąc prościej: łatwości używania),  w szczególności nawigowalność.

Specjaliści  ergonomii  powtarzają, że czytanie informacji z ekranu komputera różni się znacznie od czytania z kartki papieru.
Np. tekst na ekranie czytamy do ok. 20% wolniej niż tekst drukowany (np. wg badań przeprowadzonych przez duńskiego eksperta od ergonomii Jakoba Nielsena).

Do tej pory powstały już dość szczegółowe reguły czytelności, które są rekomendowane przy pisaniu tekstów dla stron internetowych.

Wykorzystując naukowe metody badań (np. eyetracking – agencja e-biznesowa Symetria) ustalono, że:

  • Ważne jest wypunktowanie list i tytułów; tytuły nadawane stronom są szczególnie przydatne przy wejściu na pierwszą stronę serwisu i pozwalają zorientować się w aktualnym położeniu. Użytkownicy odnajdują potrzebna dla siebie informację dużo szybciej gdy znajduje się ona jako jeden z punktów listy, niż gdy była ukryta w tekście. Jeśli wiemy, jakie informacje na stronie są najważniejsze dla użytkowników, możemy je po prostu wyraźnie wyeksponować i liczyć, że użytkownicy do nich trafią. W przypadku bardziej skomplikowanych stron, warto jednak zastosować śródtytuły i kierować użytkowników krok po kroku do celu.
  • Jeśli chodzi o odnośniki, to kolor był wystarczającym sposobem wyróżnienia natomiast podkreślanie linków nie ma wpływu na wydajność (należy również przypomnieć, że podkreślenia pokazują swoją prawdziwą wartość w przypadku osób z trudnościami rozróżniania kolorów)

Trzeba wziąć pod uwagę, iż czytelnikami są ludzie w różnym wieku – również ludzie starsi, dla których mała czcionka niejednokrotnie oznacza męczarnię w przeglądaniu zasobów strony. Dodając do tego zaciemnione elementy „pod” tekstem lub w jego okolicy, często użytkownik jest zmęczony po przeczytaniu zaledwie kilku zdań tekstu. Projektant i wykonawca witryny powinni też sprawdzić jej wygląd w różnych przeglądarkach. Niektóre strony przygotowuje sie też w wersji dla niedowidzących oraz w oszczędnej wersji dla wydruku.

Wykonano szereg badań dotyczących ergonomicznej budowy witryn i stron internetowych. W wyniku opracowano teoretycznie optymalny (ogólnie) szablon strony. Webusability wyznacza nam tu podział kolumn, umiejscowienie nawigacji, umiejscowienie logo, okienka szukaj czy zaloguj/wyloguj,  najlepszy kolor przycisku wrzuć do koszyka, krój i wielkość czcionki, stosunek kontrastu pomiędzy kolorem fontu i tła itp.

Tego nie będę omawiał – nie zawsze wszystkie te postulaty możemy spełnić ze względu na zastane środowisko, posiadany szablon czy koncepcję graficzną. Ponadto prowadzi to do nudnej unifikacji a ludzie lubią (i słusznie)  się wyróżniać.

Ważniejsza jest spójność w grafice i nawigacji.

Jeśli mamy na danej stronie kilkanaście rożnych elementów i każdy z nich wyróżnimy inaczej, jeden kolorem, drugi wielkością czcionki lub inna czcionką, inne ramką, jeszcze inny będzie migał itd. to tylko zmęczymy oglądającego.

Taka sama spójność jest potrzebna w nawigacji. Jeśli w jednym miejscu na stronie aby przejść do podstrony mamy “standardowy” podkreślony link, w innym kolorowy przycisk, w innym animowaną strzałkę itd., to nie będzie wiadomo który jest ważniejszy i z którego należy skorzystać.

Warto wiedzieć, że stosowanie się do ww. reguł ważne jest także przy optymalizacji z punktu widzenia wyszukiwarek. Umieszczenie odpowiednich tagów html (np. oznaczenia nagłówków różnych stopni), wymienienie słów kluczowych w tytule i w pobliżu początku tekstu i ich parokrotne powtórzenie w tekście, jest tym,  co podnosi ranking strony w Google i nie tylko.

Z punktu widzenia  szybkości i skuteczności czytania ideałem jest tzw. squeeze page – b. prosta i krótka stroniczka, którym głównym celem jest sprowokowanie czytelnika do zapisania się na listę wysyłkową, albo do innej czynności jak zakup. Gdy strona taka zajmuje cały ekran – nic nie rozprasza naszej uwagi. Podobnie, niekiedy stosowane są sprytne techniki wygaszenia/wyszarzenia okolic tego komunikatu, który nadawca chce nam przekazać.

Coraz częściej stosuje się obraz, jakąś metaforę graficzną do przekazania treści. Nasza kultura staje się coraz bardziej ikonograficzna. Podobno młodzież z tego powodu coraz mniej czyta, a jeśli  – to w Internecie. Stąd niezwykła popularność wideo, zwłaszcza przez kanał YouTube. Osobiście wróżę wielką przyszłość technikom audio w ujęciu interaktywnym, czyli z zastosowaniem sterowania głosem. Bo z trendu  rosnącej szybkości informacji i jej przyrostu może wyniknąć sytuacja, że nawet granicznie możliwe szybkości czytania już nie wystarczą.
Ale to inny temat.

Część ww. uwag odnosi się też do materiałów drukowanych – jest stosowanych np. przez agencje reklamowe i wydawnictwa.

Pewnym zaskoczeniem było dla mnie (podaję jako ciekawostkę), że w odniesieniu do czytelności ulotek medycznych sprawa jest mocno uregulowana – Rozporządzenie MZ z dnia 26 kwietnia 2010 r . w sprawie badania czytelności ulotki (Dz.U.10.84.551 z dn. 18 maja 2010 r.) a nawet wynika z dyrektywy unijnej (!) –  Dyrektywa 2001/83/CE z późniejszymi zmianami – Dyrektywa 2004/27/EC,  i że istnieje Instytut Czytelności   http://www.czytelnosc.pl/ . Jego autorska technika PIL*insight to narzędzie wspierające wieloaspektową analizę ulotki na poziomie racjonalnym i emocjonalnym pod kątem czytelności i zrozumiałości.

*Bouma – jednostka kształtu, którą wzrok wyodrębnia i na której skupia się po każdym ruchu gałek ocznych w trakcie śledzenia wzrokiem tekstu w procesie czytania.
Dla dziecka rozpoczynającego naukę czytania, w pierwszej fazie nauki, kiedy wszys
tkie wyrazy są literowane, boumami są właśnie kolejne litery. Sukcesywnie, w miarę nauki, boumami stają się najłatwiej rozpoznawalne grupy liter, a potem sylaby, aż w końcu u osoby umiejącej już czytać, boumami stają się najczęściej odrębne wyrazy, ewentualnie charakterystyczne, najczęściej spotykane złożenia wyrazów i ewentualnie innych towarzyszących im znaków. Osoby umiejące szczególnie szybko czytać, widzą jako boumy dłuższe wyrażenia, a nawet, w skrajnym przypadku, całe wiersze tekstu.
(wikipedia).

Lektura

Chwałowski R.: Podstawy typografii, Helion, 2001.

Maciej Dutko Typografia stron WWW 

 

Rewolucja w MLM?

[ artykuł usunięty – odwoływał do już nie istniejącego projektu; zobacz zastępczo teksty ogólniejsze, chociaż też niektóre podane tam propozycje biznesowe mogą być już nieaktualne]

Systemy sprzedaży sieciowej

lub O działaniu w MLM