Tęsknota za Toskanią

Życie to podróż.
A podróże to doświadczanie życia.
LK

Powracam do wspomnień z dalszych podróży. Było ich sporo i już parę takich relacji tutaj umieściłem, przykładowo: Amerykańska przygoda, Chińszczyzna, Casus libijski, Ach Grecjo, Pożegnanie lata (Kreta) … Były też krótkie wzmianki o tych i innych podróżach w https://lapidaria.home.blog/2023/03/05/kawowe-curriculum-vitae/ (zaskakująco?).
O podróżach ogólnie dywagowałem tym wpisie Turystyka – co o niej myśleć / cz. 2 ,  a kiedyś zaznaczałem swoje peregrynacje na mapce 
http://pl.tripadvisor.com/TravelMap-bodymind_13
Podaję z nadzieją, że odzyskam dostęp do tego miejsca, co dziwnie mi się nie udaje.
Teraz zapisuję to w formie krótkich relacji dla rodziny, po trosze dla własnej pamięci (może jako przyczynek do większego pamiętnika?). W tych wspomnieniach mam przyjemność.

Tym razem o Włoszech.

Rok 1986 – samochodowa podróż z żoną do toskańskiego Capalbio z szeregiem miejsc po drodze i w samych Włoszech. Po tylu latach nie pamiętam już niektórych szczegółów, tym bardziej, że na te wspomnienia nałożyły się inne późniejsze – podobnymi szlakami. Jednak szczęśliwie zachował się notatnik, w którym zaplanowałem całą wyprawę, a potem częściowo odnotowywałem realizację etapów. Dzięki temu mogę podać trasę i odtwarzać z pamięci pewne wydarzenia.
Był koniec lata, mieliśmy trzy tygodnie wolnego, byliśmy pełni energii i zakochani. To były jeszcze czasy wielu braków w Polsce i względnego ubóstwa większości polskich turystów. Miałem jednak oszczędności po kontrakcie libijskim (wspomniałem tamtą przygodę na wstępie), więc nie musieliśmy aż tak biedować, chociaż byliśmy parą na dorobku i nie szastaliśmy pieniędzmi. Polegaliśmy na namiocie i często na własnym żywieniu. Nie była nam straszna podróż w nieznane, zdanie się na możliwe improwizacje i niespodzianki.
Skoda 135 L nie sprawiła nam kłopotów i dowiozła nas do celu. Ale zanim to się stało warto wspomnieć chociaż krótko ciekawą drogę.
Nocowaliśmy przygodnie śpiąc często w samochodzie lub na parkingach pod namiotem.

Wyjechaliśmy 9 września, pierwszy etap do Zakopanego (lubimy), nocleg w Domu Turysty i szus do Budapesztu przez Bańską Bystrzycę. Tam tylko nocleg, bo to miasto było celem innej, poślubnej podróży z odpowiednimi atrakcjami i innym standardem.
Dalej wzdłuż Balatonu, a potem przejechaliśmy do pięknej Słowenii (szczególnie góry). Nie mogliśmy pominąć niesamowitych krasowych pieczar w Postojnej, było już jednak za późno na zwiedzanie, więc nocleg w samochodzie, a rano zwiedzaliśmy obiekt dość gruntownie. Pod kątem opisu odsyłam do źródeł z profesjonalnymi zdjęciami np. w sieci.

Z tym miejscem wiąże się pewna przygoda.  Jak w podróżach tamtych czasów mieliśmy parę drobnych rzeczy na ew. sprzedaż by mieć trochę miejscowej gotówki. Nie musieliśmy się narzucać, bo parę miejscowych kobiet zaczepiło nas rano właśnie w takiej sprawie. Kupiły małe przenośne radio. Podaliśmy jakąś cenę z głowy, na którą się zgodziły i zaczęły nam wypłacać należność w miejscowych banknotach. Było ich dużo, ale ponieważ zupełnie nie znaliśmy się na miejscowej walucie, uznaliśmy że wszystko jest OK. Po końcu zwiedzania, na parkingu zostaliśmy namierzeni i otoczni przez te kobiety z awanturą, że mamy zwrócić większą część otrzymanych pieniędzy. Otóż pomyliły się przy wypłacie bodajże dziesięciokrotnie. W tym momencie zrozumieliśmy, zgodnie z pierwotnym przeczuciem, że jednak coś było nie tak, ale z drugiej strony to one liczyły swoje pieniądze i wszystkie razem, zatem podejrzewaliśmy, że może to było po jakieś tamtejszej denominacji? Tłumaczyły się emocjami, jakimś zaćmieniem umysłu. Rozumiejąc tę stratę oddaliśmy bez kłótni prawie wszystko oprócz realnego kosztu radyjka.
Dalej jechaliśmy z myślami: gdyby nas nie znalazły, to okazałoby się że mamy znaczący zastrzyk gotówki, który posłużyłby np. na noclegi w hotelach lub bilety do muzeów. Z drugiej strony gryzłoby nas sumienie, że ktoś stracił przez nas, a te kobiety nie wyglądały na zamożne. Ale gdyby to one nas nie znalazły na parkingu, nie mielibyśmy pojęcia jak je odnaleźć.
Z czystym sumieniem podążaliśmy dalej dość nudną drogą niziną za Triestem, na które to miasto nie mieliśmy czasu, minęliśmy Wenecję, którą zastawiliśmy na drogę powrotną, i skierowaliśmy się autostradą na południe. I pierwsza obserwacja włoska, która potem wielokrotnie się potwierdzała – dużo śmieci przy drogach, coś czego wcześniej w innych miejscach nie widzieliśmy. Śmiecie widzieliśmy i w innych miejscach, np. przy kempingach. Nowością, która jeszcze wtedy nie dotarła do Polski, były też duże plastikowe butelki. Druga obserwacja – wzdłuż szos non-stop tereny prywatne lub zabudowane, więc nasz polski zwyczaj „panowie na lewo, panie na prawo” w jakimś lasku w razie potrzeby, we Włoszech było to bardzo utrudnione. Dojechaliśmy autostradą do Rawenny na wschodnim wybrzeżu, która powitała nas ścianą mocnej ulewy. Mało co było widać, bo zapadał też zmrok, i mieliśmy wielką trudność by odnaleźć upatrzony hotelik. Pomógł nam uprzejmy mężczyzna, który pilotował nas do celu. Rano w dalszą drogę przez Forli i przeprawa przez Apeniny na zachód. W wielu miejscach rajskie widoki. Kolejna obserwacja – przy górskich drogach odrutowane skaliste strome zbocza i napisy ostrzeżenia Caduta massi czyli spadające kamienie/skały.

Dojechaliśmy do wspaniałej Florencji, która powitała nas wielkim upałem ok. 38 stopni. Było ciężko, ale poświeciliśmy zwiedzaniu prawie dwa dni.

Wspomnę tutaj, że z całej podróż niestety prawie nie mamy zdjęć przez dziwną serię wpadek – prześwietliliśmy dwie rolki, a kilka rolek zgubiliśmy przy powrocie do Polski. Uratowaliśmy tylko parę klatek, które dalej pokażę. Co za pech!

Po noclegu w samochodzie, następnego dnia ciąg dalszy zwiedzania z Galerią Ufizzi włącznie.
Dalej Siena, która też zrobiła na nas duże wrażenie – z perspektywy i podczas spaceru uliczkami. Upał był nadal męczący, więc z utęsknieniem myśleliśmy o dotarciu do wybrzeża morza, i tak tego dnia wieczorem, przez Grosseto dojechaliśmy do naszej docelowej bazy, kempingu w Capalbio, tej małej miejscowości nad morzem, niedaleko od miasteczka o tej samej nazwie. Urocze miejsca z plażą i zabytkami. Nie będę opisywał, bo prawdopodobnie w dobie silnego trendu stawiania hoteli i struktury turystycznej, dziś, po ok. 40 latach wygląda to inaczej – polecam sięgnąć do aktualnych przewodników i np. google.com/maps .
Nie mamy stamtąd zdjęć, więc wstawiam jakąś fotkę z Internetu, która pasuje mi ogólnie do tamtejszych wspomnień, zwłaszcza wieczornych, kiedy można było odetchnąć i np. pójść na kieliszek wina do jakiejś knajpki.

Natomiast to, co pamiętamy najlepiej, to właśnie plaże, kąpiele nawet w nocy, wieczorne romantyczne spacery i wycieczki po bliższej i dalszej okolicy. Capalbio to była nasza baza wypadowa. I tak np. w pierwszych dniach wizyta w Santo Stefano z tamtejszymi termami rzymskimi. A potem wypad do Rzymu, a po powrocie dalsze okoliczne miejscowości.
Na Rzym poświęciliśmy dwa dni. Klasycznie – najważniejsze obiekty: Forum, Koloseum, pomniki, fontanna di Trevi …
Poniżej wyblakłe zdjęcie na którym w tle widać Bazylikę Santa Maria Maggiore. To Piazza Venezia z pomnikiem Wiktora Emanuela II na pierwszym planie oraz … żona 🙂 
(Przepraszam za jakość zdjęcia z powodów już wymienionych)

Wciąż było upalnie i męcząco – wspomnę odpoczynek w jakimś większym parku i przykrą przygodę. Po powrocie do samochodu zaparkowanego na nieodległej uliczce zobaczyliśmy wyrwaną klapę bagażnika i brak paru rzeczy. Złodziej nie obłowił się, bo bagaż mieśmy na kempingu, ale szkoda była i złość, która popsuła ten dzień. Na domiar, po zjedzeniu lodów w ten gorący dzień, w nocy dostałem gorączki i nasze zwiedzanie stanęło pod znakiem zapytania. Cudownie, za sprawą modlitwy?, rano poczułem się już lepiej i kontynuowaliśmy rzymską przygodę, której głównym punktem był Watykan. Zwiedziliśmy bazylikę i mieliśmy spotkanie z papieżem na placu św. Piotra. Oto kolejne z paru zachowanych fotografii, słabe zarówno ze starości jak i nieudanego wywołania.

Po Rzymie wróciliśmy do naszej bazy słynną trasą dawnej Via Aurelia. Jeszcze zaliczyliśmy promem Elbę – rozczarowanie, nic specjalnego.
21 września opuściliśmy Capalbio udając się na północ. Przez Piombino dotarliśmy do Porto Ferraio najpierw promem, a potem jeszcze autobusem do Marina di Campo. Piękne widoki.
Dalsza trasa to Pisa, oczywiście z krzywą wieżą (szkoda, że zaginęło zdjęcie na którym podtrzymuję ją by nie upadła). Stamtąd już pośpieszniej przez Lucca, Bolonię i Padwę dotarliśmy 23 września do Wenecji. Niesamowite, jedyne w swoim rodzaju miasto. Do samej zabytkowej części dotarliśmy lokalnym pociągiem przez rodzaj grobli. Oprócz wielu zabytków, naszą uwagę zwróciły liczne sklepy i sklepiki z pamiątkami i wyrobami ze złota.
Poniżej bodajże dwa ostatnie zdjęcia, które jeszcze jako tako można pokazać (próbowałem ulepszyć pewnym programem AI – z małym skutkiem) – żona nad kanałem, którego nazwy już nie pamiętamy i przy innym niekreślonym zabytku.

Na tym w zasadzie zakończyliśmy nasz pobyt we Włoszech. Droga powrotna, też nie bez wrażeń i ciekawych miejsc, prowadziła przez Opatię, Rijekę, Zagrzeb, na Węgry. Nocleg nad Balatonem i znów Budapeszt – tym razem nieco dłużej z małym zwiedzaniem i zakupami upominków dla rodziny. Dalej ponownie przez Bańską Bystrzycę do Zakopanego. Tam wycieczka w Dolinie Strążyskiej i szybko przez Kraków (zwiedzaliśmy razem wcześniej i później), a po drodze do Warszawy jeszcze zwiedzanie Jaskini Raj. W sumie przejechanych 5200 kilometrów.
Powrót do domu 23 września, a już 30.09 podróż samolotem do Moskwy (kolejna z paru delegacji służbowych z Instytutu Lotnictwa tamże, ale także z programem zwiedzania). Ale to na inną opowieść…

Przez sentyment do Toskanii (za którą – nomen-omen tęsknimy, chociaż inne podróże zdobyły potem priorytet, bo odkrywały nowe miejsca) mamy parę książek o tej krainie, jakie się ukazały w Polsce (nie licząc przewodników). Wymienię:
Ferenc Máté – Winnica w Toskanii
Ferenc Máté – Mądrość Toskanii
Ferenc Máté – Wzgórza Toskanii
Mayes Frances – Pod słońcem Toskanii (może pamiętacie film na jej podstawie?)
Małgorzata Matyjaszczyk – Mój pierwszy rok w Toskanii – zapiski spełnionych marzeń. To książka napisana kiedyś na podstawie jej bloga. 
Okazało się, że ten blog wciąż częściowo istnieje i jest przebogaty w treści. I nie tylko o Toskanii, bo i szerzej o Włoszech, tamtejszej kulturze, sztuce, kulinariach, ludziach… Polecam.
https://toskania.matyjaszczyk.com/