Amerykańska przygoda

Blogowanie miało początek w prywatnym notowaniu wydarzeń
– osobistych i wokół nas.

 

W moich osobistych wspomnieniach ważną część stanowią podróże. Były już np. o Chinach, Libii, Krecie, były tu wzmianki o Szwecji i Francji… Czeka mnie jeszcze sporo innych, w tym rodzinnych, bo mieliśmy krewnych rozproszonych po świecie – część z dawnej emigracji, część jako skutek drugiej wojny światowej, której żołnierze potem trafiali do Anglii, USA, Australii itd.  Piszę, że mieliśmy, bo już wiele osób nie żyje, a z innymi, zwłaszcza z młodszym pokoleniem, kontakt osłabł lub się urwał. Ale większość tych podróży nie bazowało na powiązaniach z rodziną.
W tym odcinku opiszę w skrócie (bo po 50 latach już nie pamiętam wielu szczegółów) przygodę amerykańską. Skrót wynika też z tego, że to jest wersja robocza względem tej, która powinna powstać gdy uzupełni ją mój kuzyn, z którym tę przygodę dzieliłem. Jednak jeszcze nie uzgodniliśmy wspólnego wspomnienia, a ja spieszę się z chociaż tak skróconą wersją – przed poważną operacją, która wkrótce mnie czeka.

———

Ta przygoda była ważna ze względu na jakościowy skok w stosunku do wielu poprzednich, które ograniczały się do podróży krajowych (wczasy z rodzicami, obozy harcerskie i studenckie wędrowne, autostop) lub do paru autostopów europejskich. Tak, jednak w PRLu przez pewien czas też można było mieć taką zagraniczną przygodę. Potem  było trudniej, a mimo to jednak wiele osób wyjeżdżało, więc nie był to jakiś ewenement. O tym trochę dalej.
To wspomnienie przytaczam dla siebie jako pobudzenie pamięci i dla mojej rodziny – bardziej niż jako coś publicznego, chociaż zawiera parę ciekawostek, które kogoś mogą zainteresować…

W innym miejscu wspomniałem już krótko o dalszej rodzinie w USA, gdzie po kądzieli wymienię Amelię Koziński (używane zdrobnienie to Mela lub Mimi), która parokrotnie nas odwiedzała w Polsce.

Był rok 1973, lipiec, czyli wakacje. Kończyłem studia doktoranckie na Politechnice Warszawskiej, także angielską szkołę językową „U Metodystów”, byłem po rozstaniu z dziewczyną – czułem się gotowy na nowe wyzwania.
Przyszło dość niespodziewanie jako zaproszenie do USA.

Zaproszenie trafiło także do kuzyna z Wrocławia – Aleksandra Sulkowskiego – z racji podobnego powiązania rodzinnego. Nie znałem wcześniej Olka osobiście. Też miał zainteresowania techniczne – był bodajże wtedy na pierwszym roku studiów Politechniki Wrocławskiej.

Mieliśmy dotrzeć do Wilmingtonu w stanie Delaware (wschodnie wybrzeże, First State). Wszystkie koszty – podróży i pobytu były pokrywane przez Melę/rodzinę.

Zanim przejdę do opisu samej podróży, wrócę jednak do paru ciekawostek związanych z przygotowaniem do wyjazdu.
Żyliśmy w PRL, takie podróże były na celowniku. Owszem, związki z Polonią były na nieco ulgowych zasadach, ale jednak administracyjnie kontrolowane. Prawdopodobnie zwłaszcza przez służby.
Ponieważ państwo zainwestowało w moje studia, a były przypadki ucieczek na Zachód, to zastosowano zabezpieczenie przed takim przypadkiem. Dobrzy znajomi Rodziców, wiedząc że nie miałem takich zamiarów, bo moim bliskim celem było ukończenie doktoratu i ciekawa praca, podpisali weksel na znaczną sumę, która opiewała na te koszty kształcenia (szczegółów nie pamiętam).
Z Olkiem poznaliśmy się bezpośrednio już na lotnisku Okęcie. Towarzyszyły nam reprezentacje rodzin. Objuczeni bagażem, w którym były też prezenty, po odprawie weszliśmy długim korytarzem do samolotu Lotu. Było sporo emocji, bo to był nasz pierwszy w życiu lot i to na tak dalekiej trasie.
Siłą rzeczy nie mieliśmy też doświadczenia w odprawach, procedurach, dokumentach przelotu itp.
Samolot miał dotrzeć do Amsterdamu, a tam miała być przesiadka na lot do Nowego Jorku (lotnisko Kennedy).
Wystartowaliśmy. Po jakimś czasie, chyba po komunikacie kapitana, że do celu dolecimy o określonej godzinie, zorientowaliśmy się że leci on do Frankfurtu. Wsiedliśmy nie do tego samolotu! Potwierdziło się to szybko w rozmowie z załogą. Jak się to mogło stać? Nie tylko my coś przeoczyliśmy.
Oczywiście samolot z tego powodu nie zawróciłby, więc dolecieliśmy do Frankfurtu (olbrzymi port lotniczy), gdzie udaliśmy się jakiegoś biura. Tam po dłuższych dywagacjach ustalono że skierują nas na bezpośredni [o ile dobrze pamiętam?] samolot do Nowego Jorku . Nie wiem jak to załatwiono formalnie, ale załatwili. Nasze bagaże miały być przeniesione. Po dłuższym oczekiwaniu na samolot rejsowy (samo lotnisko było dla nas atrakcją, chociaż mieliśmy tylko częściowy jego ogląd, zapamiętałem np. niekończące się ruchome chodniki), zasiedliśmy do Jumbo Jeta. Robił wrażenie ogromem na zewnątrz a zwłaszcza wewnątrz. Szerokie przejścia, wygodne fotele ze sprzętem wideo-audio…

Po długim wygodnym locie wylądowaliśmy w NY. Rutynowo czekaliśmy na bagaż na taśmach, ale gdy już wszystko zostało zabrane przez pasażerów – okazało się że naszego nie było. Zostaliśmy tylko z małym podręcznym. Zapewniono nas że odnajdzie się później, ale mieliśmy przejść odprawę nie czekając dalej. Zagubieni w wielkim porcie lotniczym nie widzieliśmy by ktoś nas powitał. A przecież czekała nas jeszcze dalsza część podróży – do Wilmingtonu.

W końcu zobaczyliśmy Melę, bladą ze zdenerwowania. Biedaczka trwała na posterunku od wielu godzin. Gdy tłumaczyliśmy co się stało – trudno jej było uwierzyć. Pomogła w wypełnieniu reklamacji bagażowej. Musieliśmy podać listę rzeczy jakie były w bagażach, a Mela szacowała ich wartość w dolarach na przypadek gdyby się nie odnalazły i otrzymalibyśmy odszkodowanie. Okazało się, że z naszego punktu widzenia było to znacznie więcej niż ich wartość w złotówkach – może lepiej by było aby się nie odnalazły? Szkopuł w tym, że były tam prezenty o znaczeniu symbolicznym ale ważnym.

Po wyjściu z lotniska zaskoczył nas upał połączony z dużą wilgotnością powietrza. Taka aura towarzyszyła nam przez długi czas naszego pobytu w Stanach.
Dalszy odcinek podróży odbyliśmy pociągiem. A na miejscu samochodem.
Kozińscy mieli nieduży, ale ładny dom, w którym czekał na nas przygotowany pokój na piętrze.
Nie zapomnę zapachu jaki tam był, zresztą także w wielu innych miejscach jakie potem odwiedzaliśmy – jakiś delikatny aromat świeżości, coś specyficznego dla Ameryki (?).
Rodzina, którą poznaliśmy to brat Meli – David (oboje z linii rodowej powiązanej z rodziną mojej Mamy, jego żona Eleanor oraz dwóch ich synów – Stefan i David. Mela nie miała dzieci, była niezamężna. Jej życiem była muzyka, podobnie jak jej brata Dawida, była w pewnym okresie nauczycielką muzyki. W jej ślady poszedł zwłaszcza Stefan, który zrobił karierę międzynarodową, o tym znajdziesz dość obszerne informacje – zał. 1.  To był muzyczny dom…
Ze Stefanem korespondowałem od czasu do czasu jeszcze wiele lat później gdy mieszkał i pracował jako m.in. dyrygent w Niemczech.

Stefan Koziński – był wybitnie uzdolnionym kompozytorem, multinstrumentalistą, dyrygentem…

Zmarł przedwcześnie – wg mojej oceny z przepracowania, co odbiło się na zdrowiu serca.
Młodszy David miał jeszcze nieokreślone plany, ale i on po latach dał się poznać od strony artystycznej – zajął się poezją, w czym ma sukcesy znane nie tyko w Delaware (o tym krótko w zał. 2).

Na początek, ponieważ nasze ubrania nie dotarły z bagażem, wyposażono nas w ubiór stosowny do pogody – szorty cut-offs na bazie dżinsów, jakieś koszulki. Okazało się, że nie potrzebowaliśmy wiele więcej, taki swobodny styl panował wśród niemal wszystkich z kim mieliśmy do czynienia.

Niestety mam mało zdjęć z tego wyjazdu, a te które pokażę są dość słabej jakości – słaby aparat, nie wszystkie wyszły i nastąpiło blakniecie odbitek po wielu latach.
Poniższe zdjęcie pokazuje nas przy obiadowym stole (od lewej David, Olek, ojciec Davida, ja),  podobnie kolejne, a następne jedną z licznych scenek w ogrodzie.

Te spotkania, zwłaszcza w domu, nie za bardzo sprzyjały doskonaleniu jezyka angielskiego, ponieważ rodzina chciała jak najwięcej słyszeć i ćwiczyć język polski.

Od lewej: Olek, David, Stefan, ja.

Zwracają uwagę nasze długie włosy – to był czas takiej mody, pokłosie kultury hippisowskiej. I spocone czoła – był gorący, wilgotny sierpień.

Po lewej stoi Stefan, poniżej ja, po środku znajomy rodziny, Elenaor, X, Olek.

Zapewniono nam różne atrakcje. Wrzucę niektóre „okruchy wspomnień”.
Np. wizyty w olbrzymich marketach, czego w Polsce wtedy nie było. Mogliśmy tam kupić jakieś pamiątki oraz trochę się doposażyć ubraniowo.
Co do ubrań i w ogóle zaginionego bagażu – znalazł się po ponad 3 tygodniach.

Nie czekając jednak na to, odwiedziliśmy szereg miejsc we wschodnich stanach.
Przede wszystkim zwiedzaliśmy Nowy Jork. Był Empire State Building z widokiem na miasto, była wizyta promem na wyspę Liberty Island ze statuą wolności, był Central Park, poznaliśmy klimat znanych ulic, także dosłownie w sensie gorąca.

Na promie do Liberty Island

Dość męczące doświadczenie, ponieważ każda wizyta była jednodniowa – Mela nie chciała tam nocować – mówiła, że to niebezpieczne, ale może chodziło o koszty?

Podobnie było w Filadelfii. Tam zwiedzaliśmy pamiątki narodowe jak Independence Hall, Liberty Bell, oraz oglądaliśmy zabytkowe budynki.

Z powagą oglądamy wnętrze Independenc Hall, gdzie podpisano Deklarację niepodległości Stanów Zjednoczonych

Byliśmy też w Waszyngtonie (DC) – większe przestrzenie i kolejne narodowe świętości – widzisz niektóre na paru zdjęciach: Kapitol (wg mnie przeładowany, kiczowaty wystrój), Lincoln Memorial, kompleks WaterGate, przepastny Smithsonian Institute, okolice Białego Domu, Centrum sztuki Johna F. Kennedy’iego…

Słynny obelisk w Waszyngtonie

 Widok na kompleks WaterGate

Z Melą przed Lincoln Memorial

Przed Białym Domem

Ale poznaliśmy także bardziej zwykłe, lecz równie ciekawe miejsca. Sam Wilmington oprócz patriotycznych pamiątek to także miejsce wielkich korporacji, np. Du Ponta. Przez jakieś kontakty Kozińskich mieliśmy możliwość zwiedzenia części ich siedziby.

Po „oficjalnej wizycie” w siedzibie Du Ponta

Wtedy jeszcze zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z charakteru tej korporacji (niezbyt chlubnej) jak i w ogóle z politycznych cech zarówno stanu (zdecydowanie pro Demokraci) jak i wizytowanej rodziny. To mnie nie interesowało.
Mieliśmy dłuższy objazd po Delaware i paru innych stanach, który wynikał z tego, że David wizytował koledże by wybrać ten w którym miał kontynuować naukę.

Zatrzymywalismy się w motelach.

Korzystając z okazji buszowałem po akademickich bibliotekach szukając czegoś co dodałoby coś wartościowego do mojego doktoratu. Nie było to łatwe ze względu na dość hermetyczny temat, ale w końcu udało się wytropić dodatkowy wątek.

To, co zwróciło mają uwagę w bibliotekach, to niezwykle dużo pozycji dotyczących demokracji – temat wałkowany na wiele sposobów. Po czasie uświadomiłem sobie, że ten kult demokracji nie do końca odpowiadał amerykańskiej rzeczywistości.
Jako ciekawostkę (polityczną?) powiem, że podczas całego pobytu w USA rzadko widywaliśmy „kolorowych”. Specyfika tego regionu?

Po drodze podziwiałem kameralne osiedla eleganckich domów zanurzonych w zielonych okolicach, zwłaszcza Pensylwanii.
Niezależnie od tej dużej wycieczki zwiedzaliśmy ciekawe miejsca jak Atlantic City w stanie New Jersey z tamtejszą plażą i miejscami rozrywki. To były wypady w grupie zaprzyjaźnionej młodzieży, z którą zdążyliśmy się zżyć. Mieliśmy do dyspozycji sporą limuzynę.

Z przyjaciółmi na przybrzeżnym deptaku w Atlantic City

Niezależnie od tego lokalnie sam prowadziłem półsportową Hondę. Nie pamiętam, czy w tym przypadku miało znaczenie to, że posiadałem już wtedy polskie prawo jazdy, ale dla bezpieczeństwa towarzyszyła mi Mimi.
Z ciekawszych miejsc wspomnę jeszcze piękny ogród oraz muzeum Winterhur.
Mieliśmy też  bodajże tydzień spędzony w domu przyjaciół, byśmy mogli czuć się swobodnie w młodzieżowym gronie.

Nie będę dalej zanudzał takimi prywatnymi szczegółami i przejdę do końca tej przygody.
Pełni doświadczeń i wrażeń zakończyliśmy swój pobyt odwrotną drogą samolotem Lotu przez Nowy Jork, ale w tym przypadku bezpośrednio i bez wpadek.
Melu (+) – dziekujemy za serdeczność, wspólny czas i tyle warażeń!

——–

Zał. 1. https://de.wikipedia.org/wiki/Stefan_Kozinski

Zał. 2. https://www.capegazette.com/article/fick-and-kozinski-read-irish-eyes-milton-aug-26/89136

Skomentuj (ew. polub, podziel się ... )

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.