Anchor Encore

„Powrócisz tu…”

Przepraszać, że w tytule zastosowałem grę obcych słów?

Cóż – często obcuję z obcymi nazwami, sytuacjami i miejscami – w tym sensie, że mogą być obce lub dziwne dla wielu. A dla tych, którzy może nie wiedzą o co chodzi w takie frazie – jeszcze raz kotwica, a raczej jeszcze raz zarzuciłem kotwicę i osiadłem w pewnym miejscu nieznanym nawet niektórym członkom rodziny. 
Wielokrotnie na tym blogu wspominałem o tym osobistym refugium – domku w lesie, gdzie co roku zaszywam się przynajmniej na parę letnich miesięcy. 

W tym roku będzie inaczej, bo obowiązki wobec pewnej starszej osoby będą nas wzywały dość często do Warszawy (była o tym wzmianka w jednym z ostatnich wpisów Starość w paru odsłonach).
Tym bardziej cieszę się każdą chwilą, szczególnie że gdy to piszę – jest pięknie.

Co do zakotwiczenia, to jest w tym i konkretny wymiar – większego związku z ziemią, uziemianie gdy chodzę boso po trawie, gdy czuję, że natura mnie leczy i wzmacnia.
Pierwsze dni zawsze są dość wymagające – coś co znają dobrze działkowicze i właściciele domów – wiosenne porządki. Tu dochodzą jeszcze sprawy specyficzne: pozimowa kontrola domu (nie bywamy tutaj poza sezonem letnim – dom jest nie ocieplony i zimny w okresie jesienno-zimowym), rozruch instalacji, zawsze jakieś naprawy, osuszenie piwnicy, wietrzenie szaf  bo wilgoć zawsze jakoś przenika, wstępne ogarnięcie ogrodu, zwłaszcza wybujałej trawy i zbieranie gałęzi pozrzucanych z licznych drzew w czasie zimy, skopanie grządek pod te zasiewy, które nie powinny czekać, i dziesiątki innych czynności, często nie do przewidzenia.
Nie narzekam – lubię ruch i jak coś się tworzy. Inna sprawa to mniejsze już siły i pytanie – na ile jeszcze sezonów ich starczy?
Także powitanie z półdzikimi kotami, które przetrwały jakoś zimę w okolicznych szopach, a może dzięki paru gospodarzom w okolicy.
Pamiętają o nas, bo mogą liczyć na coś smacznego, ale okazują na swój sposób też przyjazne uczucia.
Pierwsze spacery po okolicy i dalej, by sprawdzić co się zmieniło.

Gdy, jak co roku, to wszystko już zostanie uładzone, zanurzam się w książkach.  W 2023 nawiozłem kolejne czytelnicze zaległości, a szczególnie 9 (jak na teraz) pozycji o demokracji (wprost lub pośrednio, temat do którego chcę dodać drugie dno i możliwe alternatywy), 3 niedoczytane książki W. Sumlińskiego*, ok. 50 czasopism do ostatecznego przeczytania przez wyrzuceniem oraz kilkadziesiąt zgranych ebooków. No i na pewno coś skapnie z licznych lektur żony.
Będę też pisał. Ale mniej na bieżąco w sieci, bo ta tutaj ma małą przepustowość, czasem łączność nawet zanika. Najłatwiej mi schwycić coś lub umieścić na twitterze.

Będą wycieczki rowerowe i piesze, nowe odkrycia…
W sumie dość banalnie – ale cieszą nas zwykłe rzeczy, możemy odnaleźć i w nich coś niezwykłego.
Ten wpis nie będzie długi – to tylko „meldunek” dla znajomych o prawdopodobnie mniejszym zaangażowaniu i uprzejma prośba o rzadsze „wywoływanie mnie do tablicy”. To i tak będzie tylko połowiczny urlop, ale każdemu się należy.
Kończę paroma pierwszymi impresjami fotograficznymi (na razie niewiele czasu na to było) – nie egzotyka, nie jakieś ekstra ujęcia – proste widoki sielskiego życia, przyrody, która potrafi zaskoczyć lub pokazać nowe oblicza piękna.

 

dziko4

Tego zakątka jeszcze nie koszę

Niedaleko domu

beda_jagody

Będzie dużo jagód

rogacizna

Egzotyczna (?) rogacizna w sąsiedztwie

jagodowa_gora

Jagodowa góra

Kwietnie

100.powrot_nad_Bug

Setny (?) powrót nad Bug

za_cieplo_na_morsowanie

Za ciepło aby morsować…

Cd. relacji i zdjęć nastąpi.

____

*  Często nieważne jest kto mówi, ale co mówi. Wojciech Sumliński jest dla wielu postacią kontrowersyjną, zastanawia ich jak może funkcjonować w naszym systemie wypowiadając tak ostre tezy wobec polityków, także obecnej władzy. Jednak owym tezom warto się przyjrzeć, wiele z nich to ważne sygnały ostrzegawcze i wglądy, o których mało kto wie.

Reklama

Starość w paru odsłonach

Twarz starek kobiety
Tylko starość ma przenikliwe spojrzenie.

Friedrich Dürenmatt 

Ten artykuł będzie miał parę wątków i dygresji, bo zahacza o wiele powiązanych tematów i o osobiste doświadczenia.

Moi Rodzice odeszli już dawno. Bolesne wspomnienia naturalnym biegiem rzeczy bledną z czasem, ale powracają z powodu nowych wydarzeń.

Te dawne odejścia były związane głównie z wiekiem, ale i chorobami, które się pojawiły, chociaż nie musiały. Wtedy stosunkowo mało wiedziałem o sprawach zdrowia ludzi starszych, sam byłem jeszcze stosunkowo młody. Można jednak powiedzieć, że własnie wtedy bardziej się tym zainteresowałem.

Te doświadczenia zaczęły się od śmierci dziadków, których częściowo byłem świadkiem, a także uczestnikiem posług w ostatnim okresie. Nie będę się jednak cofał we wspomnieniach aż tak, natomiast przy okazji, jako dygresję-ilustrację, podam krótkie fragmenty (mocno skrócone) moich wspomnień o Rodzicach  – w kontekście ostatnich lat ich życia.

Tata praktycznie do emerytury nie chorował. Gdzieś w latach 1969-70 zaczął gwałtownie chudnąć. Po dłuższych badaniach w końcu ustalono, że przyczyną jest jakaś nietypowa choroba krwi. Tata został skierowany do Instytutu Hematologii w Warszawie, gdzie dłuższy czas przebywał. To pierwsze moje doświadczenie  asystowania choremu  w szpitalu, chociaż sam już też byłem po paru szpitalnych pobytach.
W końcu wyszedł z tego.

Jakiś czas później, w czasie pobytu na wybrzeżu ojciec nagle  źle się poczuł i znalazł się w gdańskim szpitalu. Nie wchodząc w szczegóły,  po badaniach okazało się że ma poważną chorobę wymagającą pilnej i rozległej operacji. Doskonały specjalista (prof. Mlekodaj), chociaż  szansa powodzenia była mała podjął się operacji, która się udała. Zdolności chirurga oraz wola przeżycia mimo  pozostałość po owej chorobie krwi okazały się zbawienne. Oddaję hołd temu lekarzowi za uratowanie życia. To były dla nas dramatyczny czas.  Przez ponad 4 miesiące asystowaliśmy pobytowi Taty w szpitalu gdańskim, mieszkając u kuzynów i w wynajętym mieszkaniu. Zwłaszcza Mama odwiedzała Go codziennie. Ja ze względu na pracę i uczelnię – dojeżdżałem okresowo z Warszawy. Był to czas pełen troski i uczuć – pisałem do Ojca listy z konsolacjami… bo nie wiadomo było czy przeżyje tę chorobę.
Po powrocie do Warszawy Tata przebywał jeszcze dłuższy czas w sanatorium w Otwocku. Wywiązały się stany ropne i komplikacje. Jednak organizm i wola życia Taty zwalczyły to wszystko. Był z nami po tej operacji jeszcze ok. 20 lat.

Znów, nie wnikając w  szczegóły medyczne, na początku 1991 r. znalazł się po interwencji pogotowia w szpitalu. Jego stan nie był dobry, ale zasadniczo zażegnany. W czasie wizyty u Taty 6 stycznia pamiętam, że żartował, abyśmy po cichu wymknęli się ze szpitala, ponieważ nie chce już tam dłużej być.
Niestety, w nocy na 8 stycznia nagle odszedł od nas. Przeżył więc 84 lata, co jak na przejścia ostatnich lat było godne podziwu.
Jest pozytywnym przekładem dzielnego dotarcia do starości.

Mama przeżyła Ojca wiele lat, ale  borykała się z własnymi chorobami i konsekwencjami kontuzji – dawniejszych (wypadek kolejowy w czasie wojny) i późniejszych (wypadek samochodowy, upadki). Ale  Jej pokolenie było twarde i zdrowsze od  obecnego.
W przypadku Mamy i Ojca pewien wpływ mogły mieć ćwiczenia sportowe w młodości – pływanie Mamy, lekka atletyka Ojca. Dzięki temu Mama wykazała sporo dzielności, do połowy 2004 r. była samodzielna: ruch, drobne sprawunki, dbanie o dom, traktowała to  jako błogosławioną szansę na utrzymywanie kondycji. Niestety w końcu  niedomagania i  kłopoty zdrowotne dramatycznie nasiliły się w 2. półroczu 2004 r. – Mama w parę miesięcy bardzo zgarbiła się, prawie przestała się poruszać i jeść.  Jestem wdzięczny Rodzinie za okazaną serdeczność i troskę o Mamę w tym trudnym okresie. …

Półrocze opiekowania się Mamą uważam za jeden ze wznioślejszych okresów w swym życiu, pełnym uczuć – mimo jego dramatyzmu i naprawdę trudnych chwil.

Mama zmarła w wieku 91 lat w tym samym w szpitalu co Ojciec, 2 kwietnia 2005 r. – w tym dniu, w którym odszedł  nasz Papież.

Te szpitale „ostatniej drogi” tamtych czasów, jakkolwiek robiły przygnębiające wrażenie („umieralnie”), miały jeszcze na względzie elementy empatii względem pacjentów.

Aż nadszedł czas epidemii Covid. Nie umniejszając szczerych prób niesienia pomocy, nader często empatia zamieniała się w niemal sadystyczny system na pograniczu eutanazji.
O koszmarze tego czasu pisałem wielokrotnie i wieloaspektowo na http://www.Lepszezdrowie.info, a słowo eutanazja pojawiło się np. w tytule artykułu „Respiratorowa eutanazja” (obecnie wiele doniesień medycznych potwierdza ten proceder).
By nie roztrząsać szczegółów, wspomnę tylko o losie właśnie osób starszych, które umierały w szpitalach bez widzeń z rodziną, niemal bez kontaktu ze światem, z niezałatwionymi sprawami i bez pożegnania z bliskimi. Dramatyczne, okrutne i bez sensownego uzasadnienia.

Także kładzenie nacisku na szczepienie osób starych, które mają najmniejszą odporność, a jak się okazało szczepionki, a nie tylko choroba, przyczyniała się do zgonów. I znana sprawa zamrożenia służby zdrowia, co uderzało głównie w osoby czekające na operacje i zabiegi – przede wszystkim właśnie osoby starsze.
Ten system zabrał mi wtedy dwie bliskie osoby, które najprawdopodobniej wcale nie musiały umrzeć. W ogóle – niezależnie od epidemii, wielu moich bliskich przyjaciół przedwcześnie odeszło, także przez błędy medyczne lub nie udzielenie pomocy na czas. A to uszczuplenie  otoczenia przyjaciół i znajomych to dość powszechny symptom życia osób starszych, takich jak ja. I pewnego rodzaju memento mori.
Zatem – dbajmy o swoje zdrowie, dla siebie i by nie być ciężarem dla innych.
Biorę to i osobiście, bo – chociaż jeszcze nieźle się trzymam mimo przebytych różnych wypadków, operacji, chorób i traum (no. duża część życia w bólu) – zbliżam się powoli do 80… To jednocześnie stresuje tym, że mam coraz mniej czasu na swoje cele i pragnienia.
Ostatnio doszły liczne doniesienia o nagłych zgonach osób młodych, które zawierzyły „medycynie epidemicznej”, która nie tyle leczyła, co szkodziła, a wysyp powikłań prawdopodobnie jest jeszcze przed nami, ponieważ  preparat genetyczny może mieć działanie nie tylko nieprzewidywalne ale i rozciągnięte w czasie. Tragiczne są doniesienia o wczesnych licznych poronieniach…

Ogólniej – młodzi ludzie często nie szanują swego zdrowia – alkohol, papierosy, narkotyki, tatuaże, śmieciowe lub nieodpowiednie jedzenie, operacje upiększające (często wątpliwe nie tylko medycznie), brawura („motocykliści to potencjalne warzywa”), itd. 
Przez zatrucie środowiska, właśnie złe żywienie, szczepionki itd. mamy coraz więcej przypadków raka, cukrzycy II, zaburzeń neurologicznych i innych chorób, które wcześniej prawie nie występowały wśród młodych. Zostawiam ten bolesny temat na boku… 
W kulce młodości i wyglądu ludzie wypierają ze świadomości proces starzenia się i śmierci. Nie znają starości, natomiast  my – starsi, znamy starość i młodość; może więc warto słuchać rodziców i dziadków? Chociażby dla tej jednej sprawy dziadkowie są cenni – swoim doświadczeniem. Istnieje też pogląd, że to dziadkowie są predysponowania do dużego udziału w wychowaniu dzieci, ponieważ w obecnych czasach rodzice są na tyle zapracowani i nieprzygotowani do roli wychowawców, że to odbija się na dzieciach.
A starość potrafi być piękna, godna – zarówno tym wkładem jak i realizacją wcześniej odkładanych pasji, nawet twórczością.
O ile zgony starszych, jakkolwiek często do wytłumaczenia, tak odchodzenie osób w pełni sprawności i planów, ojców i matek małych dzieci, osób wnoszących wkład w PKB – to zjawisko nie do wybaczenia.
W ogóle służba zdrowia nie zdała egzaminu, a medycyna, uwięziona w skostniałych procedurach i służbie dla biznesu farmacji, to osobny przykład patologicznego układu.

W tym miejscu wracam do głównego tematu starości i śmierci.

Osobiście wyznaję wiarę, że śmierć nie istnieje – w sensie kontynuacji życia duszy.  Kiedyś (2005 r.) dywagowałem o nieśmiertelności, a potem coraz bardziej upewniałem się o naszej duchowej naturze…

Jednak w życiu cielesnym ludzie mają różne plany i zobowiązania, a odejście fizyczne może znacznie skomplikować życie bliskich osób.
Innym aspektem jest, że śmierć często jest poprzedzona wieloma cierpieniami – zarówno osoby chorej i/lub starej oraz otoczenia, zwłaszcza rodziny.  Nakłada na nią różne ciężary, szczególnie w końcowej fazie życia części rodziny. To banalne stwierdzenie ma w sobie jednak aspekt egzystencjalny, który wciąż nie jest dostatecznie brany pod uwagę jeśli mówimy o humanizmie, gdy podchodzimy do tego filozoficznie. Dotyczy to i spraw praktycznych – w szczególności takich jak rezygnacja z uporczywej terapii w przypadku braku szans na efekt leczniczy przy jednoczesnym długim cierpieniu (bólu) i naruszeniu godności pacjenta.  Te sprawy są różnie regulowane na świecie, w Polsce w Kodeksie Etyki Lekarskiej mówi się, że rezygnacja z uporczywej terapii jest autonomiczną decyzją chorego, który został dobrze poinformowany o stanie swojego zdrowia i zbliżającej się śmierci. Przy spełnieniu tego warunku i w kontekście sumienia lekarza nie oznacza to eutanazji – o czym parę słów dalej.
Oceniam, że ważne jest ustalenie co doprowadziło do takiego stanu – czy sam wiek, czy zaniedbania i szkodzenie, nawet umyślne lub z przyjęcia złych metod leczenia.
Warto też przypomnieć afery związane z tzw. śmiercią mózgową. Bywa że błędnie uważa się to za znak definitywnej śmierci i wykorzystuje do pobierania narządów.
To dzieje się oczywiście nie tylko w przypadku osób starszych, ale i młodych. Są kraje (jak np. Chiny) gdzie w ten sposób „eksploatuje” się więźniów i niechciane dzieci. Handel ludźmi, w tym dziećmi, ma i ten aspekt.
Poszanowanie życia  ludzi maleje przy jednoczesnym hołubieniu życia zwierząt.

Żyjemy w czasach alienacji, gdy rodziny, dawniej powszechnie wielopokoleniowe i  wielodzietne, zanikają i często osoby starsze są osamotnione.
Z kolei cywilizacja materialistyczna coraz mniej widzi wartość osób starszych, gdy w rzeczywistości to one budowały podwaliny tego co jest oraz są skarbnicą życiowych mądrości i doświadczeń.
W skrajnych przypadkach, zwłaszcza w większości krajów zachodnich,  młode pokolenie odcina się od rodziców i dziadków, często przestaje się nimi interesować.
Domy opieki bywają dobrze wyposażone i obsługiwane, ale to przywilej bogatych.
Są kraje gdzie stosuje się lub postuluje eutanazję osób starszych . Przypomina to programy eugeniczne typowe dla dyktatur jak w nazistowskich Niemczech, przy czym było to rozszerzone na ludzi niepełnosprawnych lub ze „złym” pochodzeniem.
Te idee odżywają. Wystarczy poczytać to, co głosi np.  Harari w swoich książkach (polecam dobre opracowanie tych lektur w książce prof. Adama Wielomskiego „Yuval Noah Harari – Grabarz człowieczeństwa”).  Innym lansowanym tam pomysłem jest cyborgizacja ludzi, co ma rzekomo uczynić ich prawie nieśmiertelnymi poprzez technikę sztucznych organów – aż do zaniku człowieka, jakiego znamy. To ma być jednak dostępne tylko dla elit ze względu na koszty i doprowadzić do stworzenia klasy podludzi – biednych, schorowanych , niepotrzebnych – do stopniowej likwidacji.
To pokłosie lewackich (ale nie wszystkich lewicowych) i globalistycznych ideologii, w których próbuje się zniweczyć także rolę rodziny. A to przekłada się też na dalsze patologie. Nie będę tego tu rozwijał, ale warto wspomnieć że ma to związek także z ideologią klimatyczną, wg której, w pewnym ekstremizmie,  ludzie swoim istnieniem i aktywnością niszczą planetę, co z kolei uruchomiło programy depopulacyjne.  Są ludzie, którzy w imię tej ideologi wyrzekają się posiadania dzieci – zarówno przez takie postanowienie jak i przez aborcję.
Depopulacja ma rożne aspekty (duży temat), np. aborcja jest głównym czynnikiem nienaturalnych śmierci – wielokrotnie przewyższającym ofiary raka, chorób serca i innych znanych czynników. Wiedziałeś o tym?

O ile trzeba przyznać, że emeryci są obecnie trochę lepiej zadbani przez parę programów rządowych (dodatkowe emerytury, zasiłki itp.), to jeszcze daleko do spełnienia postulatu, że po długim życiu i pracy, zasługują na godne życie.
Szeroki znany temat, który także osobiście mnie dotyka, ale tu nie będę się skarżył.
Chodzi mi o opiekę państwa nad ludźmi u schyłku życia.
O ile wiedziałem, że jest źle, to gdy zagadnienie dotknie cię osobiście – odzywają  bolesne wspomnienia z czasów gdy odchodzili bliscy.
Osoba z rodziny, kochana bo dobra i zasłużona, którą darzę wielkim szacunkiem (z odwzajemnioną wręcz miłością), do swego 95 roku życia była jeszcze dość aktywną głową-seniorem części rodziny, chociaż już z ograniczoną sprawnością ruchową i początkami demencji. Radząc sobie mieszkała od lat sama po śmierci męża. Aż zdarzył wypadek. Pobyt w szpitalu, operacja. Całkowita niesprawność wymagająca całodobowej fachowej opieki. Nie dawaliśmy rady – potrzebne specjalne łóżko, system karmienia i „odwrotny”, leki, opatrywanie… Co robić?
Specjalistyczne domy opieki, te z NFZ (ZOL itp.) – długie terminy, co nie wchodziło w grę. Zakłady prywatne – w Warszawie brak miejsc, a nawet poza Warszawą ceny sięgające 8 000 zł /m. Opieka domowa – nie mniej skomplikowane i drogie rozwiązanie. W końcu udało się znaleźć – właśnie poza Warszawą, względnie odpowiednie miejsce, na które możemy sobie pozwolić dzięki oszczędnościom.  „Względnie odpowiednie” to eufemizm – małe pokoiki 3-osobowe, pacjenci w stanie niemal wegetatywnym, widok i nastrój przygnębiający, wręcz wymagający odporności psychicznej. Mimo odległości – odwiedzamy i widzimy bezsilną przerażoną kobietę, tak jak i my czujemy swoją bezsilność. Tam zapewne dokończy swego żywota.
Cóż, to i tak pewne rozwiązanie, ale co począć z tysiącami starców, kalek, niepełnosprawnych, którzy nie mają rodziny i oszczędności lub ich rodzin nie stać na zapewnienie opieki? Chce się krzyczeć – jakie to państwo, które mimo buńczucznych haseł nie potrafi zadbać o swoich seniorów?
To powinno być zorganizowane ustawowo i systemowo – zapewnienie godnej opieki dla takich osób w razie potrzeby. Prywatne zakłady to kropla w morzu, a ponadto widzę, że to bardziej biznes niż misja pomocy.
To samo widać na przykładzie chorych dzieci, osób z rzadkimi chorobami, które żebrzą o datki na ratowanie życia czy jakieś protezy lub drogie leki,  bo państwo nie poczuwa się do takiej pomocy. Także szpitale i inne placówki państwowe borykają się z niedofinansowaniem, niezrozumieniem potrzeb i biurokracją.
A jednocześnie wydaje się miliardy na wydumane potrzeby, sprzyjanie uchodźcom lub polityczne przekupywanie ludzi oraz trwoni się tyleż przez niegospodarność.

Reasumując – wpis pełen rozgoryczenia i oburzenia.
Czy jednak jest jakieś światełko w tunelu?
O ile łatwo pokazywać niedociągnięcia i oskarżać, co przeważa w większości publicystyki i rozmów, to wartość ma pokazywanie rozwiązań.
Staram się to robić. Nawet od wielu lat jeden z moich adresów mailowych ma  postać rozwiazanianakryzys@…
Jeśli chodzi o sferę zdrowia, to na wspomnianej wyżej stronie wielokrotnie były podawane dobre, w tym alternatywne, skuteczne metody postępowania zarówno w kontekście C-19 jak i w wielu jednostkach chorobowych. 
Nauka robi postępy w zakresie długowieczności, pewne aspekty starości można uważać za chorobę, a na pewno starość przyspieszana jest przez choroby, które można leczyć. 

Cóż, wszyscy kiedyś umrzemy, ale nadzieja umiera ostatnia.
Ogólniej biorąc przywołam jeszcze raz swoje nadzieje związane z globalnym projektem Global Health & Wellness Consortium  (GHWC.global) w ramach ruchu CARE (Center of Amity and Resatoration of Earth). Pod tym adresem znajdziemy więcej szczegółów, a krótki zarys GHWC tutaj.
Skrótowa charakterystyka CARE podana jest tutaj, a dokładniejszy opis autorki i liderki projektu w tym wpisie (do aktualizacji, bo dochodzą nowe funkcje).
Przekazuję tę nadzieję by ludzie nie poddawali się defetyzmowi i propagandzie strachu. Z namiarami, bo rozwiązanie  jest dość złożone i dla większości ludzi zaskakujące – wymaga zagłębienia się w temat. Wskazuje i realizuje szereg dróg dla lepszego zdrowia, długowieczności oraz nowej, sprawnej i bezpłatnej opieki zdrowotnej dla wszystkich.
Szkoda tylko, że wielu nie doczekało tej nowej rzeczywistości, która dopiero jest stopniowo wdrażana, a w polskich warunkach napotka prawdopodobnie na duży inercyjny opór istniejącego systemu. A może nie? 

 – – – – 
źr. ilustracji – https://photocontest.smithsonianmag.com/

Diamenty czy złoto?

złoto inwestycyjne

Nie wszystko złoto, co się świeci z góry
(przysłowie)

Wiele lat temu zajmowałem się złotem inwestycyjnym.  Chociaż także od wielu lat nie jestem już aktywny na tym polu, to temat jest wciąż aktualny, a nawet bardziej.

Także tutaj temat złota był poruszany parokrotnie w niektórych aspektach, np. we wpisie Manipulacja ceną złota (2012 r.),  Traktat o złocie  ( 2012 r., to humorystycznie), …
Stworzyłem też wtedy stroniczkę  na FB – Tajemnice złota oraz grupę Złotówki na złoto (oba te miejsca już od dawna prawie nie są aktywne, chyba że czasem wrzucę jakąś ciekawostkę lub wpis tylko nawiązujący w przenośni do złota czy innych wartości). A Grupa jest otwarta i każdy może tam coś napisać – oby na temat.
Jednak w tamtejszych archiwach zainteresowani złotem znajdą WIELE ciekawych informacji (są wyszukiwarki, ew. przeglądając wstecz wpisy), chociaż w naturalny sposób nie wszystkie będą aktualne w kontekście wydarzeń, wycen czy analizy rynku.
Ale … złoto jest wieczne, więc i informacje o tym kruszcu jako takim – podobnie.
O  co tam w ogóle chodziło?  O inwestowanie.
Jednak nie tak rozumiane jak obecnie głównie to widzą adepci szybkiego bogacenia się na akcjach, grze na giełdzie, bitcoinie, automatycznych programach inwestycyjnych i podobnych sztuczkach.
O tych niepewnych ścieżkach pisałem przed laty w artykule na FB  Kryptomania, przy czym jest tam odniesienie do podobnych informacji z innych źródeł
(Powstał też dawno, a bodajże w 2021 dodałem coś z nowszych przyczynków. Po likwidacji formy notatek na FB nie jestem już w stanie poprawić paru tamtejszych błędów merytorycznych i formalnych/edycyjnych/literówek.).
Artykuł ma liczne odniesienia do złota a także srebra.
Nawet w przypadku obligacji rządowych, akcji dobrych firm czy startupów trzeba być ostrożnym – także tutaj zdarzały się na świecie bolesne wpadki.

Tak więc, to „inwestowanie” wirtualne  już niejednego doprowadziło to do bankructwa, co w przypadku kryptowalut szczególnie potwierdziło się ostatnio i parokrotnie (np. krach FTX).
Nie neguję blockchain jako technologii wymiany. Nie neguję lokalnych uczciwych  kryptowalut bez powiązań z dużym rynkiem i międzynarodowymi bankami.
Natomiast w większej skali,  w ogóle stary system pieniądza dłużnego, fiat, derywatów – zapada się, ale to osobny obszerny temat na inny wpis (mały punkt zaczepienia znajdziesz np. tutaj i tutaj).
Zresztą – jest o tym dość głośno w mediach alternatywnych, nawet widać to w oficjalnych danych. Chociaż Igor Witkowski nie wnika głębiej w ukryte mechanizmy (ale szerzej niż przeciętny czytelnik), to dość często na swym profilu pisze o spostrzeżeniach dotyczących ekonomii i finansów w USA.
A wiadomo – jak Ameryka kichnie, to cały świat może się przeziębić 🙂
– np. ostatnio tutaj. 

Ponad 10 lat temu wyraziłem swoje zniesmaczenie wypaczonym podejściem do inwestowania w tutejszym wpisie Doradca finansowy? postulując by rozważać nie spekulację, a realne inwestowanie – w aktywa rzeczowe, o realnej i długofalowej wartości. Oprócz nieruchomości (nie każdego na to stać) i innych podobnych kierunków, nasuwa się prosta odpowiedź – metale szlachetne. 
Nie będę tutaj głębiej wchodził w arkana tego inwestowania  i od razu przejdę do zagadnienia jak w tytule.
Otóż wiele osób poleca inwestowanie w diamenty.
Poniżej przypominam stary wpis ze wspomnianej grupy Złotówki na złoto.

————————

Ktoś zapytał mnie dlaczego wolę inwestycje w złoto niż w diamenty.
Oto parę myśli na ten temat.
Diamenty bywają niesamowicie drogie, ale nie ma na świecie dwóch takich samych kamieni. Każdy może mieć inną wartość, ich wycena to także wynik rodzaju obróbki (szlifu itp.) – dość subiektywna. To nie jest łatwy towar do obrotu. Nie jest to też towar dla J. Kowalskiego, w przeciwieństwie do obecnej dostępności złota – zwłaszcza w formie gromadzenia nawet ułamków gramów w depozycie emisariusza – aż do uzyskania wagi sztabki kwalifikowanej do fizycznej dostawy ‚do ręki’. Co prawda istnieją i dla diamentów podobne koncepcje zakupów, ale to jednak wyższa półka kosztów i dłuższy czas na otrzymanie produktu.
Wycena złota jest w dużym stopniu znormalizowana (próby, certyfikaty mennic)
Natomiast  na diamentach trzeba się znać aby określić ich rodzaj, klasę czystości, autentyczność. Można łatwo się oszukać, nawet w grę wchodzą bezwartościowe szkiełka.
Na złocie zna się każdy jubiler, nawet przeciętny człowiek ze sporym prawdopodobieństwem odróżni złoto od tombaku itp.
Znalezienie dobrego rzeczoznawcy diamentów już nie jest takie łatwe i szybkie, zwłaszcza w sytuacji gdy ktoś nam przedstawia ‚okazję’.
Stosunkowo mała grupa graczy na rynku diamentów powoduje jego większą podatność na wahania, a nawet spekulacje potentatów.
Diamenty to kruszec prawie niepodzielny – nie można go praktycznie podzielić i sprzedać np. połowę.
Złoto przeciwnie – sztabkę można pokroić na dowolne kawałki i ew. sprzedać taki kawałek wg potrzeb. To ‚waluta’ rozpoznawalna i akceptowalna na całym świecie od „zawsze”.
To dużo łatwiejsze od sprzedaży drogiego diamentu. Czyli, mówiąc językiem finansowym, diamenty nie są tak płynne jak złoto.
Diament jest wrażliwy na uszkodzenia – chociaż twardy, ale można go rozbić na małe kawałki tracąc zdecydowanie na wartości – czasem całkowicie. Ponadto degraduje go wysoka temperatura, a spala się w ogniu, ponieważ to rodzaj węgla. W razie nawet niedużego pożaru nie ma co zbierać, gdy złoto w pożarze co najwyżej się stopi – bez utraty swej masy i własności. Może też leżeć w ziemi przez tysiące lat i nie stracić swych walorów, jest podatne tylko na nieliczne środki chemiczne (bezpieczeństwo przechowywania).
Złoto dla jubilera to uniwersalny surowiec – na pierścionki i obrączki, kolczyki, broszki itp.;  może je przetopić na różne próby i ilości.
Na złoto jest zapotrzebowanie nie tylko biżuteryjne, ale występuje duża różnorodność zastosowań przemysłowych, co czyni je towarem z dużym popytem. Złoto ma też swoje tajemnice ze sfery właściwości leczniczych, a nawet „metafizycznych” …
Złoto jest symbolem boskości, niezniszczalności, wieczności, nieśmiertelności, chwały, doskonałości, duchowego oświecenia, wiedzy tajemnej, stałości, czystości, majestatu, królewskości, godności, bogactwa, światła słonecznego, żywotności, ziarna, miłości, serca, krwi, eliksiru życia, ale i … chciwości, degradacji, pokusy…
Nie wykluczone, że za jakiś czas, po szykującym się globalnym kolapsie obecnego systemu finansowego, może wrócimy do jakiejś formy parytetu złota, który obowiązywał dłuższy czas – zanim pieniądza nie zepsuto.
Jest jeszcze kolejny element ryzyka, który w każdej chwili, niemal z dnia na dzień, może spuścić rynek diamentów prawie na dno. Mianowicie wynalezienie sposobu produkcji syntetycznych diamentów (i innych kamieni szlachetnych) – a prace nad tym trwają. Już dawno tworzy się małe diamenty do celów przemysłowych, co także pośrednio zaniża wartość małych sztuk diamentów naturalnych.
Wreszcie na złoto inwestycyjne (czystość powyżej 95%) nie ma VATu i podatku dochodowego (przy obrocie jako ‚towarem używanym’).
A kobiety szybciej i chętniej nałożą złotą biżuterię niż diamentową – po prostu zachodzi mniejsza obawa przed rabunkiem czy zgubieniem…
Przyjemność posiadania diamentu, który leży w szufladzie jest raczej tylko przyjemnością z posiadania, a nie z demonstrowania. Niekobiece.
Co nikomu nie broni (jak go stać) na klejnot z diamentem – na specjalne okazje.

—-

Jednak na Facebooku (i nie tylko) są grupy i strony zafascynowane diamentami z punktu widzenia inwestowania.
Czy słusznie? Myślę że powyższy wpis da niektórym do myślenia.
Tak jak formy inwestowania w ogóle.
Jedną z moich dewiz jest „Zainwestuj w siebie” – w sensie wiedzy, umiejętności, poszerzania możliwości, zdrowia, …

Przysłowie arabskie mówi, że edukacja jest droższa od złota. Ja w tym szczególnym przypadku ujmę to tak:
Złoto jest cenne. Wiedza jest cenniejsza od złota. A wiedza o złocie i jej wykorzystanie – jeszcze cenniejsze.

PS. Nie jestem doradcą finansowym, swoje decyzje finansowe podejmuj na własne ryzyko i z należytą starannością, konsultuj się ze specjalistami – tutaj też zwracając uwagę na opinie o nich i na porównanie ofert.

Kawowe curriculum vitae

dear coffee

Kawa ożywia umysł. Miłość duszę.
A miłość do kawy?

Zanim przejdę do głównego tematu czyli samej kawy – jak ją widzę i co chciałbym o niej powiedzieć, pozwolę sobie na parę wspomnień związanych z kawą.
Gdy to piszę, na dworze jest mroczno i zimno, a to nastraja do słonecznych wspomnień. Tak, jak lubię kawę, tak i te pozytywne uczucia rozgrzewają.

W naszym rodzinnym domu, a dla mnie to czasy PRLu, kawę pijało się od święta i przy mniej typowych okazjach. Rodzice byli brydżystami i bywały długie wieczory sięgające głębokiej nocy, gdy grający podtrzymywali się kawą, którą przynosili goście, bo u nas raczej się jej nie trzymało i nie piło. Ja wtedy już spałem a wcześniej nawet nie przyglądałem się rozgrywkom – jakoś w ogóle gry karciane mnie nie przyciągały. Ale podarunek kawowy zostawał i jeszcze starczał na jakiś czas.
Inny kawowy zwyczaj wiązał się z przyjazdami ciotki Meli z USA latach sześćdziesiątych. Mieliśmy rodzinę rozproszoną po świecie – część z dawnej emigracji, część jako skutek drugiej wojny światowej, której żołnierze potem trafiali do Anglii, USA, Australii itd.
Ciotka zawsze przywoziła ze sobą swoje ulubione kawy, nie mogła się bez nich obyć, a także na prezent. To było jednak z natury sporadyczne, wtedy jeszcze kawa nie wzbudzała we mnie większego zainteresowania. W okolicach czasu matury chorowałem na wątrobę (szpital) i kawy mi nie polecano, zresztą jak wielu innych rzeczy.
W czasach studenckich i jeszcze potem parę razy jeździłem na saksy, głównie do Francji i Szwecji. Francja kojarzy mi się dużo bardziej z winem niż z kawą, tym bardziej, że pracowałem na winnicach. Ale zawsze zatrzymywałem się na trochę w Paryżu, a tam wypić kawkę to był element tamtejszego nastroju.
Natomiast w Szwecji pracowałem z kolegą, między innymi, przy zakładaniu szkółek leśnych. Było gorące lato i ta ciężka praca (robienie ogrodzeń z ich głębokim wkopywaniem w kamienisty grunt) powodowała, że przekładaliśmy ją w dużej części na białe noce. A w dzień odsypialiśmy i dorabialiśmy w dużej restauracji w miasteczku kilkanaście kilometrów od lasu. Dojeżdżaliśmy dzięki temu że mieliśmy skuter.  Praca na zmywaku miała dla nas, studentów, pewien dodatkowy plus, oprócz zarobku. W tym bogatym kraju i w tej dobrej restauracji mieliśmy wikt oraz … dostęp do dużej ilości kawy. Podawano ją w dzbankach – często te dzbanki były opróżniane np. tylko do połowy – reszta dla nas. W sam raz na podtrzymanie w czasie nocnej pracy.
Także w Szwecji doświadczyłem tych kawowych nastrojów, można powiedzieć tamtejszego Hygge, podczas wizyty u kuzynki.

W 1973 ciotka odwzajemniła naszą gościnność – wyjechałem z kuzynem do Ameryki na wakacje. To dłuższa przygoda do opowiedzenia osobno, ale tutaj wspomnę o dwóch zwyczajach jakie wtedy były naszym udziałem. Pierwszy to aperitif z wytrawnego wina na ok. 15 minut przed obiadem, celebrowany na tarasie domu.
Drugi to deser z udziałem kawy. I tak prawie codziennie, więc wtedy poznałem kawę lepiej. Nie pamiętam jak była parzona, bo podawano ją gotową do stołu.
W czasie samochodowych peregrynacji po stanach nocowaliśmy na ogół w motelach, gdzie także  była kawa – zarówno rano jak i do kupienia. To, co obecnie mamy w Polsce na prawie każdej stacji benzynowej (też czasem korzystam, zwłaszcza przy dłuższej trasie), tam było wtedy normalne.
Po powrocie zafundowałem sobie pierwszy ekspres – przelewowy. Był to jakiś polski produkt słabej jakości (dziś już nie pamiętam marki), dość szybko się popsuł.

W tamtych czasach sporo podróżowałem autostopem po Polsce i Europie, ale też biedowałem, tj. wolałem skromne środki przeznaczyć na jedzenie niż kawę.
Potem, w czasie prawie trzyletniego pobytu na kontrakcie w Libii, byliśmy zakwaterowywani w hotelach,  gdzie kawa też była obficie serwowana, ale także na naszych towarzyskich spotkaniach w  zaprzyjaźnionych domach.
Kolejne spotkania z kawą pokazujące koloryt związanych z tym zwyczajów i sposobów parzenia,  to były nasze małżeńskie wyjazdy do Włoch, Bułgarii, Grecji. O jednym z nich tutaj wspomniałem, chociaż bez wątków kawowych (dziwne, może dlatego, że to było w ramach stołu śniadaniowego – jak zazwyczaj w hotelach). Także kawa w autokarach dalekobieżnych była wybawieniem z senności dopadającej przy długiej podróży.
Na tym zakończę wątki podróżnicze, chociaż w licznych wyjazdach służbowych kawa to był stały element „podtrzymania” i ugoszczenia.
W tych dalszych i dłuższych eskapadach  miałem większą przerwę, ze względu na pracę. Byłem w tym czasie w paru firmach – nie wszędzie kawa była zwyczajem biurowym, ale w formalnie ostatniej pracy przed emeryturą – zawsze była i to wg życzenia.
O dziwo, był też okres kiedy kawa jakby przestała mi smakować, miałem wrażenie, że źle na mnie wpływa. Może to była sugestia związana z tym , że chorowałem i uległem opinii, że lepiej zatem kawy nie pić i że zakwasza organizm.  Było to swoiste nocebo. Nawet krótko kiedyś to opisałem w Moja historia z kawą – w czasie gdy poznałem firmę DXN (dość stare dzieje).
Jako gorący zwolennik naturalnych metod i preparatów, wiedziałem, że leczy nas przede wszystkim nasz system immunologiczny. Trzeba mu tylko pomóc.
A właśnie kawa z ganodermą z DXN wzmacnia system immunologiczny, a przy okazji także kondycję.  Pomyślałem – genialne, jak to się wszystko dobrze składa – lek aplikowany z napojem, który tak wiele osób kocha!
Wróciłem do kawy w tej postaci, tj. w saszetkach z dodatkiem proszku z tego leczniczego grzyba (ganoderma, reishi). Poprawiłem zdrowie.
Przez pewien czas działem w DXN jako partner handlowy. Miałem dedykowaną stronę w Internecie (sporo artykułów „branżowych”) oraz wtedy i z tego powodu założyłem na Facebooku stronę Spotkania Przy Kawie (vel Kawa Na Zdrowie).
Jednak w tej firmie nie szło mi za dobrze, miałem też inną pracę, więc projekt zarzuciłem. I przyznam, ta ich kawa nie smakowała mi w porównaniu do tego, co znałem w przeszłości.  Zatem i ów fanpage stracił na znaczeniu i obecnie jest ledwie podtrzymywany. Wrzucam tam czasem artykuły o kawie oraz takie … które wiążą się z materiałami do poczytania przy kawie.
Te spotkania przy kawie odbywam oczywiście i w realu, rodzinnie i ze znajomymi.
żona w kawiarni

Z żoną nie żałujemy sobie odwiedzania, a nawet zwiedzania kawiarni z dobrą kawą. Szczególnie zimą. A jeśli w drodze, to może być i Mac Cafe…

Właściwie nie musielibyśmy, bo w domu mamy wszystko co potrzebne, by dobrą kawę sobie zrobić. Oto moje instrumentarium (pominąłem prosty dripper, bo w czasie zdjęcia właśnie był w użyciu).

kawowe instrumentarium

Chociaż – nie wszystko – za późno dowiedziałem się o zaletach  aeropressu

Może dojdzie do kompletu na czas gdy przebywamy w lecie na działce, gdzie nie zamierzmy zabierać ekspresu.

A na działce w 2022 mieliśmy ciąg upalnych dni, które skłoniły mnie do małego wynalazku – orzeźwiającego napoju kawowego na zimno. Bariści się skrzywią, ale mnie to pasowało, tym bardziej że to procedura na 15 sekund.  Dobra kawa rozpuszczalna zalana zimną gazowaną wodą mineralną  – po wymieszaniu jest smacznie, z bąbelkami i pianką.
Kiedy i ile kawy piję? Przeciwnie niż żona (Ona zaczyna rano), ja pijam ją najczęściej w południe (+/-), bo to okienko pierwszego znużenia. To także zgodne z opinią fizjologów – rano organizm ma dość wysoki poziom kortyzolu, jest dostatecznie pobudzony, przynajmniej u mnie właśnie tak jest. Ponadto rano trzeba się dobrze nawodnić, a sama kawa to za mało.
I rzadko piję więcej niż jedną czy dwie kawy – zaskoczenie? Bo jestem aktywny, pobudzony przez większość czasu – nie muszę się dodatkowo dopingować. Ponadto – zasadą przyjemności jest umiar. I nie jestem kofeinistą i unikam wszelkich nałogów.
Nie przepadam za kawami mlecznymi – też wbrew obecnej modzie – a jeśli już, to z niedużą ilością mleka lub śmietanki. Kawy lekko palone Arabika ew. jakiś dobrze dobrany blend.  Mamy niedaleko palarnię kawy – można tam coś dobrać. Staram się docierać do kaw ekologicznych i pochodzących z Fair Trade. Także z festiwali kawowych, na których okazjonalnie bywam.
Dodam jeszcze, że przekonałem się do saszetek (pods) Mellity – zaparzanych w ekspresie. Czasem eksperymentuję z przyprawami do kawy, pijam ją także z olejem kokosowym, tzw. kawę kuloodporną.
I przede wszystkim – używamy tylko wody oligoceńskiej lub dobrze przefiltrowanej i staram się o dobre kawy
Tyle o gustach, bo to rzecz indywidualna.
Po owym okresie przerwy zainteresowałem się zdrowotnością kawy.  Podkręcanie tych zalet za pomocą ganodermy to jednak zabieg sztuczny.
Wkrótce dowiedziałem się, że kawa jest ZDROWA i to na wielu „polach”. Na swojej stronie poświęconej zdrowiu (LepszeZdrowie.info) publikowałem artykuł za artykułem, które pokazywały te rożne aspekty. Nie będę wszystkich wymieniał, a przykładowo: Kawa – dobra czy zła?, Kawa a wątroba i inne mity itd., by w końcu to ująć syntetycznie w Kawa – podsumowanie, gdzie są odwołania do innych wpisów i źródeł.
W tym miejscu wypada mi podziękować Katarzynie Świątkowskiej, lekarce, która z oddaniem obala różne mity oraz broni kawy na podstawie prac naukowych. Dużą część (107 stron, 362 odnośników do literatury) książki  MITY MEDYCZNE, KTÓRE MOGĄ ZABIĆ,  KONTRA FAKTY RATUJĄCE ŻYCIE (tom 1) poświęciła własnie temu, a całą książkę omówiłem tutaj. Dużo wcześniej pokazałem właściwości kofeiny w artykule Jak wspomaga nas kofeina, co miejscami zostało skorygowane w pracach pani Katarzyny.
Potem trafiłem na parę kontrargumentów, które spróbowałem wyjaśnić w artykule Jeszcze o kawie.  Myślę, że z powodzeniem,  tym bardziej, że niemal codziennie otrzymuję, w trybie prenumeraty wiadomości tematycznych, dalsze analizy i pochwały kawy.  W powyższym artykule podaję jeszcze inne opracowania oraz opinię dra Marka Skoczylasa. Oprócz pani doktor, to jeden z lekarzy których poważam; pokażę jeszcze jego wykład 16 efektów picia kawy regularnie (z napisami, które może pobrać).

Gdy to piszę właśnie jestem po lekturze artykułu Polska badaczka udowodniła prozdrowotne własności kawy.
Jednak, jak przy każdej używce należy wspomnieć o zastrzeżeniach, co kiedyś (znów dzięki pani Świątkowskiej) wyjaśniłem częściowo w artykule Uwaga interakcje.
Nawet jeśli kawa nie każdemu służy (co odnosi się niemal do wszystkiego – jako ludzie różnimy się nieco genetycznie, stanem zdrowia, wiekiem, sposobem odżywiania i leczenia, itd.), to saldo jest pozytywne.  A przyjemność picia (i nawet samego zapachu) kawy to wartość, którą wielu ceni nawet wyżej niż jakieś związane z tym kłopoty.  W skali indywidualnej to celebracja – przyrządzania i konsumpcji, co stanowi swoisty element  kultury. Celebruję życie miedzy innymi dobrą kawą – życie jest za krótkie na picie tych marnych… Jestem na etapie jakości czyli tzw. trzeciej fali kawy. Fal czwarta zadba o plantacje – by były ekologiczne w szerokim zrozumieniu. W szczególności już teraz wyszukujmy kaw bez mykotoksyn (OTA free).
Kawa ma pokrewieństwo z czekoladą – też lubię i doceniam właściwości zdrowotne.

Można by długo o tym pisać i napisano bardzo dużo. Jako przykład – oto moja domowa „biblioteczka kawowa” jak na dziś (oprócz książek kucharskich i innych, w których kawa też się pojawia)

książki o kawie

Każda książka jest trochę inna, co pokazuje rozległość wiedzy o kawie, jej historię i podejście autora. Często zakochanie w tematyce. Widać to np. w „Kawa – instrukcja obsługi najpopularniejszego napoju na świecie” (autorka – Ika Graboń).
Mini-recenzję tej książki umieściłem ostatnio na portalu Lubimy czytać.
Wśród pasjonatów kawy wymienię Witolda Gadowskiego, który chociaż niewiele o tym mówi, ale stworzył trzy własne marki nawiązujące właśnie do kultury w powiązaniu z Polską. Tu wyjątkowo zrobię reklamę (bez powiązania z dostawcą), ponieważ uważam, że trzeba promować małe firmy (w tym rzemieślnicze) zajmujące się kawą na tle potentatów i sieciówek, które oferują kawę głównie z tzw. pierwszej fali – „aby była”, nie koniecznie dobrą.
To kawy: Wolność, Z polskiego dworku, Dom polski, Sobieski.
Natomiast wśród tych książek sprawy związane ze zdrowiem bodajże najobszerniej (ale i tam dalece nie w pełni) opisuje monografia Boba Arnota „Kawa dla zdrowia. Energia, smak i sposób na długowieczność„.
Co do celebracji, oprócz delektowania się w duchu slow coffee, to mam też słabość do filiżanek i kubków, bo sposób serwowania i estetyka też ma znaczenie.
Kiedyś dałem temu wyraz tablicą na Pinterest – Cups and Mugs (ostatnio już tam raczej nic nie dodaję).
dajesz radeI  love you

Natomiast w kulturze kawy jest mnóstwo powiedzeń, memów, instrukcji, dowcipnych zachęt – patrz moja inna tablica na Pinterest.
Przykładowy obrazek z przesłaniem edukacyjnym, ale to i tak nie wszystkie opcje, nie mówiąc o własnym eksperymentowaniu. rodzaje kawowych poczęstunków
Bo zajęcia z kawą to kreatywność – sukcesy i … błędy.

Wreszcie anegdoty, cytaty z literatury, powiedzenia. Kawa ma w tym spory udział. Jest ich setki. Zakończę paroma z nich.

„Jeśli masz zmartwienie – napij się kawy, jeśli się cieszysz – napij się kawy, jeśli jesteś zmęczony – napij się kawy.”
Martyna Wojciechowska

„Śmiech kobiety, zapach dziecka, przyrządzanie kawy – oto różne smaki i zapachy miłości.” Anthony Capella

„Mów prędko, co ci leży na sercu , bo kawa stygnie.” Nadżib Mahfuz

Smacznego i na zdrowie!
A ja wracam do pracy…

warsztat

Postawisz mi kawę?

Chińszczyzna

Mówią „Nie dowierzaj kobiecie”
I Chińczykom.
L.K.

Był czas gdy sporo podróżowałem po świecie – służbowo i prywatnie.

W 2005 przemierzyłem różne miejsca w Chinach. Piękny kraj.

xiyan

xiyan

Już wtedy zrobiło to na mnie wrażenie, nie tyko przyrodniczo i zabytkami, ale rozmachem budów i przedsięwzięć na różnych polach. My, w Polsce, w rok po przystąpieniu do UE, byliśmy w powijakach, a dla Chińczyków – „ubogim krewnym”, chociaż o żadnym pokrewieństwie nie może być mowy.
Traktowano nas uprzejmie, w ogóle to rys tamtejszej kultury, ale z nutką wyższości.
Dało się zauważyć, przy wnikliwszej obserwacji, poważanie siły, a lekceważenie spraw czy pomysłów mniejszego kalibru. Rozmowy handlowe odbywały się na stosunkowo niskim szczeblu, więc trudno mi powiedzieć więcej o ówczesnej „wielkiej polityce”.
Poznałem raczej charaktery ludzi, z odkryciem przebiegłości i zaciętości.

Trudno generalizować, bo kontakty z „prostymi” obywatelami były bardzo ograniczone. Na peweno można docenić pracowitość i różne zdolności.

Po latach zainteresowałem się znów Chinami, szczególnie w czasach prezydentury D. Trumpa, który ostrzegał przed potęgą Chin, był za ograniczeniem ich wpływów w Ameryce. Sprawy znane – nie będę ich tu drążył. Ale warto powiedzieć o tym, że rzeczy mają się gorzej niż wielu ludziom się wydaje – szereg państw Zachodu niemal sprzedało się Chinom. Zarówno w sensie polegania na ich towarach (byli bodajże pierwszymi których zalała chińszczyzna, w tym dużo produktów-śmieci, marnej jakości i estetyki, nawet sztuczne jedzenie…), „wyeksportowania” swego przemysłu na Daleki Wschód w imię obniżenia kosztów, jak i politycznie.
Co do przemysłu, to okazało się to zgubne przez utratę własnych rodzimych zakładów i kompetencji wytwórczych. Ale także okazało się złudzeniem, że koszty będą zawsze niższe. Także kosztowna jest korupcja polityczna i gospodarcza.
Jeśli chodzi o wpływy polityczne, to USA oraz szereg innych krajów siedzi w kieszeni Chińczyków, a to przekłada się także na owe wpływy. Mają ukryty głos w wyborze polityków, tworzą grupy influencerów i lobbystów, szpiegują, przejmują firmy. Nie tylko stają się piątą kolumną, ale globalnie i wewnętrznie rośli w siłę, która wkrótce przewyższy amerykańską, a może już to osiągnęli? Nie koniecznie przez swój rozwój bo może raczej przez upadek/osłabienie USA, do czego od dawna dążą.
Kraj z historią paru mileniów działa powoli, planowo z dłuższą perspektywą czasową, systematycznie.
„Przyczajony tygrys, ukryty smok”.

terakotowa1

Terrakotowa armia. Mój przewodnik stale się uśmiechał, a ja nie zauważyłem jego gestu „zwyciężymy”

Co do smoków i tego jak sytuacja niespodziewanie się zmienia – o tym na końcu, a teraz chcę nawiązać do pewnej ważnej książki, która rozpatruje powyższe zagadnienia z polskiej perspektywy.

To obszerne opracowanie Sylwii Czubkowskiej (w czytaniu) –

Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę„.

Na początek opisy z wydawnictwa.

Wabią pieniędzmi, perspektywą ogromnego rynku zbytu i tanimi rozwiązaniami technologicznymi.
Wykorzystują niezależność samorządów i uczelni, a także szkół wojskowych do nawiązywania niekontrolowanej przez nikogo współpracy i zdobywania technologicznego know-how.
Przejmują fabryki, legendarne marki motoryzacyjne, media.
Pozyskują informacje o naszym życiu z mediów społecznościowych, telefonów, komputerów, a nawet odkurzaczy i oczyszczaczy powietrza.
Korumpują władze na wszystkich szczeblach, a do wyciszania skandali zatrudniają najlepsze agencje PR.
Zjednują sobie polityków, naukowców, celebrytów i miliony zwykłych ludzi.
Chińczycy w Europie działają niepostrzeżenie, ale na masową skalę.

Chińczycy trzymają nas mocno. Śledztwo o chińskich wpływach, które wprawi cię w osłupienie.

„To nie tylko wnikliwe dziennikarskie śledztwo, lecz także wciągająca opowieść, dzięki której rozsypane puzzle zaczynają układać się w wyraźny i niepokojący obraz: chińskiego smoka moszczącego się w byłych europejskich demoludach”.
– Dariusz Ćwiklak, „Newsweek Polska”

„Obserwowałem, jak Chiny przejmują kontrolę nad Afryką, jak wchodzą do Ameryki Łacińskiej, jak broni się przed nimi Australia. Ale najciemniej jest pod latarnią. Sylwia Czubkowska kreśli świetnie udokumentowany i atrakcyjnie podany obraz dyskretnej i planowanej na dziesięciolecia inwazji na nasz świat, na Europę Środkową, w tym na Polskę. Czyta się jak powieść sensacyjną ze świadomością, że to wszystko prawda. Tak rodzi się przyszłość”.
– Marcin Meller

„Książka Sylwii Czubkowskiej to pasjonujące, napisane z godnym podziwu rozmachem śledztwo o zionącym ogniem smoku kryjącym się pod niewinną maską pociesznej pandy”.
– Michał Potocki, „Dziennik Gazeta Prawna”.

Chyba jeszcze lepiej te zagadnienia pokazuje spis treści (cytuję cały).

Wstęp

ROZDZIAŁ 1: Telefony od fałszywego przyjaciela,
czyli Huawei, 5G i wielka afera szpiegowska
Długi marsz z Shenzhen w świat
Zimno, zimniej, 5G
Suma wszystkich gier i gierek
Wycieczki, restauracje, pochlebstwa
Przedmiot sporu

ROZDZIAŁ 2: Wszyscy ludzie Państwa Środka,
czyli jak działają tylne drzwi między polityką a biznesem
Biznes, który koroduje
Obrotowe drzwi do polityki i mediów
Oligarchia budowana na chińskich zyskach
Eksperci od silnych Chin
Czechy a sprawa chińska

ROZDZIAŁ 3: Dyplomacja z pandami
Chiny +16
Gwiazda C-popu śpiewa o Pradze
Wilcze oczy
Litewski Dawid kontra Goliat

ROZDZIAŁ 4: Już my cię wychowamy,
czyli chiński plan edukacyjny na najbliższe sto lat
Cena Czyni Cuda
Siedmiu synów nauki
Chiny w miejsce Europy
Instytuty nowej sinologii
Dobre maniery na nowe czasy

ROZDZIAŁ 5: Crazy rich Asians na polskich uczelniach, czyli wielka
draka o chińskich studentów
Chińska fala studentów
Cesarski pałac
Nie tacy crazy rich Asians
Kto zarabia na studentach z Chin?
Uczą się, płacą i wymagają

ROZDZIAŁ 6: Chińczycy trzymają nas za portfele,
czyli Alibaba i miliony rozbójników
Jarmark AliExpress
Ile problemów ma Jack Ma?
Procedura 42
Flanki wschodnia i południowa

ROZDZIAŁ 7: Będę jak iPhone, tylko nie pytaj mnie
o Tybet, czyli jak Xiaomi podbija serca milionów
iPhone‘y Europy Wschodniej
Xiaomi Way
Litewski cios
Czas na samochody

ROZDZIAŁ 8: Na chińskim procencie, czyli od wielkich inwestycji do
wielkich kłopotów
Dyplomacja chwilówkowa
Syndrom COVEC
Most do Europy
Wściekłe ptaki nad Bałtykiem

ROZDZIAŁ 9: TikTok, Krecik i panda, czyli jak się tworzy Chmese dream
Live streamy, tiktoki i gierki
Bracia w dezinformacji
Chiński kret

ROZDZIAŁ 10: Nie myśl, że uciekniesz,
czyli Chiński Brat patrzy coraz uważniej
Sprawa countrymana
Kraj 200 min kamer
Kamery, skanery, drony

ROZDZIAŁ 11: Przyjaźń z węgla, stali
i nagiętych norm ekologicznych
Nasze zdrowie albo twój zysk
Nowe, zielone Chiny
Miedziana twierdza
Ekologiczne nimby
Dlaczego miałabym się tym martwić?
Ataki i groźby

ROZDZIAŁ 12: Okrążeni ze wszystkich stron, czyli jak Chińczycy
przejmują nasze drogi, koleje i porty
Marzenia o Nowym Jedwabnym Szlaku
Bóg, szczęście, Orban i Chiny
Gdyńkong, czyli po co Chinom Bałtyk
Sokołem na wschód

Zamiast epilogu. Rozmowa z profesorem
Clive‘em Hamiltonem

Przypisy

Pokazują się pochlebne recenzje tej książki, nie wiem czy warto dokładać swoją, chociaż kusi mnie pokazania dodatkowych aspektów jak „zaraza z Wuhan” i cała afera kowidowa oraz szereg innych tajemnic. Bo Chiny to nie tylko kraj piękny, ale właśnie pełen tajemnic, np. tych historycznych.
Po lekturze książki i jak czas pozwoli – wrócę do tematu.
A na zakończenie wspomnę rzecz zaskakującą w paru punktach, też do przyszłego rozwinięcia:

1. Wbrew powszechnym ocenom – Chiny są na skraju … bankructwa.

2. Nie będzie wojny amerykańsko-chińskiej – przynajmniej nie w najbliższych latach

3. W Chinach (Ludowych) nie rządzą ci, o których myślimy

4. Afera balonowa nad Ameryką – to nie były chińskie balony

5. Smoki chińskie to nie tylko folklor – to element nazw tajnych stowarzyszeń o wielkich globalnych wpływach

Będzie i więcej…

pekin1

Pekin ma wiele zabytków

PS. O przykładowej innej mojej przygodzie zagranicznej zobacz Casus libijski.

Postawisz mi kawę?

They Always Knew the Cause and the Cure

Czyli zawsze znali przyczynę i lekarstwo.
Wpis reblogowany.

Zobacz krótkie filmiki z oryginalnego wpisu – https://judyeunkyung.wordpress.com/2023/02/07/they-always-knew-the-cause-and-the-cure/

Tematy:
Programowanie predykcyjne dotyczące chipów w szczepionkach z gry wideo z 2005 roku.

„Szczepionki nigdy nie były bezpieczne” Brandi była przedstawicielem farmaceutycznym, ale została demaskatorem, myślę, że jej śmierć była podejrzana.

Zagrożenie 5G, możliwy związek z koronawirusem i lekarstwem – hydrochlorochiną ukrywane przed opinią publiczną.

Niefarmaceutyczna wersja hydrochlorochiny, kwertyna, jest łatwo wytwarzana z gotujących się organicznych skórek grejpfruta i cytryny, myje i obiera owoce, odcedza płyn i pije go jak herbatę przez całą chorobę. Jest bardzo gorzki w smaku, więc można dodać do napoju miód, to naturalne lekarstwo przeciwwirusowe, przeciwzapalne i zapobiegawcze

Wyjaśnienie dotyczące kwercetyny.

Seoul Sister

Predictive Programming about chips in vaccines from a 2005 video game:

“Vaccines have never been safe” Brandi used to be a pharmaceutical rep but became a whistleblower, I think her death was suspicious.

RIP Brandi💖

5G danger, a possible connection to coronavirus and hydrocloriquine cure withheld from the public:

A non-pharmaceutical version of Hydrocloriquine, Quertine is easily made from boiling organic grapefruit and lemon peels, wash and peel the fruit, strain the liquid and drink it like a tea throughout illness. It’s very bitter tasting so you can add honey to the drink, it’s a natural antiviral, anti-flammatory cure and preventative:

It’s Quercitin, (not Hydrocloroquine but this recipe is still effective).

How to store it:

Clarification on Quercetin:

View original post

Nadmiar

Stres (il. z Neuroimmun)

Od przybytku głowa nie boli?

Tytuł miał dotyczyć jednej sprawy – przytłoczenia ilością informacji. Bo jak każdy widzi i doświadcza – rośnie ona wykładniczo i coraz trudniej jest przeciętnemu człowiekowi połapać się co jest istotne, co jest prawdą, a co nie, i czego warto słuchać lub jakkolwiek odbierać. Stresujące. Jestem i ja tym przywalony, tym bardziej że interesuje mnie wiele dziedzin i nie starcza czasu aby to ogarnąć, a jeszcze bardziej jakoś relacjonować w wielu miejscach sieci, co od dawna weszło w moje codzienne życie, takiego niszowego reportera, edukatora…?

Jednak natychmiast słowo nadmiar zainspirowało mnie do poruszenia wielu innych przykładów.
Nadmiar przykładów.
Wybieram parę w dość arbitralnej kolejności, jak przychodzi mi to do głowy i staram się by było krótko, by nie tworzyć jeszcze więcej nadmiarowej informacji.

Czego mamy nadmiar?
Zapewne urzędników-darmozjadów, powiem mocniej – często pasożytów i obiboków, którym płacimy z podatków (tych też jest nadmiar). Na przykład 460 posłów i 100 senatorów – też nadmiar i jeszcze bardziej kosztownych.
Nadmiar przepisów prawnych, które ci ludzie tworzą, a ludzie się w nich gubią.

Wiele z nich głupich, w ogóle to głupie by wciąż wszystko komplikować – mamy nadmiar głupoty – wszelakiej.
Ogólnie nadmiar polityków i medialnych komentatorów – nadmiar gadulstwa zamiast realnego działania.
A przy okazji stanowczo nadmiar społecznego zaufania do nich.
Jeśli chodzi o różne patologie, to słowo nadmiar nie bardzo pasuje, bo chodzi o to by ich nie było, ale opieramy się o stan groźnego „nadmiaru”. Patologie prawa, sądownictwa, gospodarki, w życiu społecznym, w wychowaniu i stanie młodzieży itd.
Zajmuję się od dawna sprawami zdrowia – piszę o patologii w metodach leczenia, nadmiarze procedur, leków które szkodzą, a potem mamy indukowany nadmiar pacjentów, z którymi „służba zdrowia” nie daje sobie rady.

A lekarze (chociaż nie wszyscy) mają nadmiar pracy papierkowej, która nie pozwala na lepsze zajęcie się pacjentem.
W ogóle wielu ludzi jest obciążonych nadmiarem pracy, np. dwoma etatami, by poradzić sobie z kredytami, a nawet po prostu z utrzymaniem rodziny.

Przeciwieństwem nadmiaru jest niedobór, braki.

Obecnie straszy się nas kryzysem żywnościowym, nawet głodem. W Polsce nie ma takiego zagrożenia – mamy nadprodukcję żywności, zatem i jej nadmiar – do tego stopnia, że olbrzymie ilości produktów jest wyrzucanych na śmietnik. Podobnie jest na świecie – braki mogą wynikać ze złej dystrybucji i cen.
Na świecie jest nadmiar, że tak się wyrażę, miejsc do upraw.

Jeśli chodzi o śmieci, to ich nadmiar jest zagrożeniem ekologicznym i zdrowotnym. Zatruwają glebę, wodę, powietrze a pośrednio ludzi. Szczególnie wpływa na to nadmiar jednorazowych opakowań z plastiku. Chociaż sporo przetwarza się do wtórnego użytku i na paliwo, to nie byłoby tyle zanieczyszczenia mórz i rzek (zwłaszcza mikroplastikiem) gdyby ten nadmiar ograniczyć.

Wspomnę jeszcze … przemysł modowy – produkuje się monstrualny nadmiar odzieży słabej jakości. Częsta jej wymiana wymuszona jest właśnie niszczeniem się z powodu marnych materiałów oraz szybko zmieniającą się modą, co napędza sprzedaż. Uogólniając – nadmiar szmiry – jakościowej i estetycznej.
Oczywiście także w kulturze – za dużo złych dzieł, np. filmów – szczególnie tych z nadmiarem przemocy i taniej sensacji.
Nadmiar czasopism (obecnie w Polsce kilkaset tytułów, ktoś to czyta?) to uszczuplenie zieleni – lasów, nadmiarowe użycie chemikaliów, wody, energii. A potem dodatkowe śmieci, bo recykling nigdy nie jest całkowity.

Wracając do kryzysów – podobnie jest z kryzysem energetycznym – nie brakuje węgla (tego mamy w Polsce „nadmiar”), ropy, gazu itd. Znów chodzi tutaj o dystrybucję i politykę, w tym nadmiar ideologii klimatycznego zagrożenia podszytej (nadmiarem?) chciwości tych, którzy bogacą się na certyfikatach „śladu węglowego” i podobnych opłatach środowiskowych. Spodziewam się, że nie będziemy długo czekać, gdy za sprawą uwolnienia wynalazków dot. wolnej/taniej energii będziemy mieli jej jeszcze duży nadmiar.
Ideologiczna jest też nagonka na tych, którzy chcą zrównoważyć do naturalnego stanu nadmiar dzików w lasach, które powodują wiele szkód na terenach rolniczych i wdzierają się do osiedli.
Itd. Itd.

Hej, czy nie wpuszczam tu znów nadmiaru słów? Można tak jeszcze długo o tym, ale chyba już czujesz o co mi chodzi…
Zatem tylko na krótko wrócę do wspomnianego na wstępie nadmiaru informacji.
I pierwotnie zamierzone pod koniec miesiąca jego resume ograniczę do komunikatu, że są już Nowości zdrowotne listopada na LepszeZdrowie.info, a w nich – w skrócie: o losie dzieci w czasach epidemii C-19, także w epidemii autyzmu w powiązaniu ze szczepionkami – recenzja monografii o tym i fragment książki. Zjawiska: shedding i died suddenly; iluzja medycyny opartej na dowodach, nagonki na lekarzy i sądy kapturowe, codzienne pasmo dalszych ujawnień – czy komisje i śledztwa pogrążą winowajców? O co chodzi z tym jodkiem? Dobrych rad zdrowotnych cd. O tym, że potrzebujemy optymizmu i zjednoczenia…
Wspomniana jest recenzja kolejnej książkiJak zakończyć pandemię autyzmu? Związek autyzmu ze szczepionkami.
By najkrócej to powiedzieć o recenzji książki mającej 550 stron i kilkaset przypisów naukowych:
To rozwinięcie własnej „oficjalnej” recenzji (w innym miejscu) zawierające odniesienia do wcześniejszych przyczynków nt. tytułowej choroby (w skrócie ASD) i jej otoczki medialnej. Skrót zasadniczych wątków, polecenie tej wartościowej i potrzebnej pracy, w szczególności o losie dzieci i możliwości opanowania tej realnej epidemii.
Zapraszam też na twittera, gdzie mogłem nie używać nadmiaru słów, aby pokazać przynajmniej cząstkę tego, co działo się w listopadzie.
Niestety, gdzie nie spojrzeć, w tych informacjach mamy nadmiar negatywnych wiadomości.
„Siła (nadmiar) złego na jednego”…
Chciałbym by było to przynajmniej zrównoważone dobrymi informacjami, a później nawet z rozsądnym ich „nadmiarem”.
Myślę że w tym kierunku stopniowo zbliżamy się w ramach CARE (Center for Amity and Restoration of Earth), co relacjonuję na https://locusmind.com//pages/korcz .
A na tym blogu zrobiłem sobie prawie miesięczną przerwę – w imię ograniczania nadmiaru, a także przez nadmiar innych zajęć…



Masowa histeria i epidemie, których nie było

bialaksiega

Niewątpliwie ważnym krajowym wydarzeniem września 2022 było opublikowanie Białej Księgi Pandemii Koronawirusa.
Opis ogólny tej obszernej i wyjątkowej pracy (442 strony) podałem jeszcze przed publikacją  jako 40. pozycję suplementu w naszym wykazie Kowidowe książki, a obecne jest dostępny na stronie sprzedażowej –  https://ordomedicus.org/produkt/biala-ksiega-pandemii-koronawirusa .

Ta praca zbiorowa z Ordo Medicus i towarzysząca jej szeroka akcja informacyjno-edukacyjna, jest dziełem zbiorowym, które na podstawie licznych opracowań naukowych podsumowuje tytułowe zjawisko. Jej wymowa jest mocno krytyczna.
Oprócz wersji papierowej i cyfrowej w PDF w przygotowaniu jest wersja mobilna książki w formacie epub i mobi oraz audiobook.

Białą księgę wysłano dotąd za potwierdzeniem odbioru do ponad 5700 (!) ważnych podmiotów jak: posłowie i senatorowie. kuratorzy, ministerstwa, NFZ, PAN, prokuratura, Rada medyczna, ZUS, prezydenci i burmistrzowie miast, dziennikarze, sądy, Rzecznik Praw Obywatelskich Rzecznik Praw Dziecka, Sanepid, Starostwa, Urząd Marszałkowski ze szczególnym uwzględnieniem wydziałów zdrowia, Urząd Wojewódzki ze szczególnym uwzględnieniem wydziałów zdrowia, Izby lekarskie, biskupi, związki zawodowe, szpitale, Lasy państwowe, stacje radiowe itd.  a wysyłka nadal trwa.
Ciekawe jaki będzie odzew – czy nadal wyzywanie od szurów czy otrzeźwienie?

Chociaż możesz mieć tę publikację w formie cyfrowej (PDF) za darmo za dobrowolny datek na rzecz redakcji (Ordo Medicus), to przedstawiam jako przykład wybrany podrozdział – fragment z rozdziału 3 . D I A G N O S T Y K A  „C O V I D – 1 9”.

Wybrałem go ze względu na kontrowersyjny dla wielu tytuł oraz ogólniejsze przesłanie, które po raz kolejny pokazuje manipulacje w medycynie za sprawą uzależnienia od BigPharma, oraz o tym jak łatwo jest manipulować społeczeństwem przez media i ich sponsorów.
Wyróżnienia i uwagi  w {  } własne.


1. „Negatywne informacje wielokrotnie powtarzane i rozpowszechniane za pośrednictwem środków masowego przekazu mogą destruktywnie wpłynąć na zdrowie publiczne, wywołując efekt nocebo i prowadząc do masowej histerii.
Masowe i cyfrowe media powiązane z państwem mogły wywierać negatywny wpływ [na ludzi] podczas kryzysu COVID-19. Wynikająca z tego zbiorowa histeria mogła przyczynić się do błędów popełnianych przez polityków i poszczególne rządy, wydające decyzje niezgodne z zaleceniami zdrowotnymi.
Chociaż masowa histeria może wystąpić w społeczeństwach, gdzie ingerencja państwa jest minimalna, istnieją pewne mechanizmy samonaprawcze, których celem jest ograniczenie szkód, takie jak święte prawa własności prywatnej.
Jednakże masowa histeria może się nasilać i wzmacniać, gdy negatywne informacje pochodzą z autorytatywnego źródła, gdy media są upolitycznione, a sieci społecznościowe sprawiają, że negatywne informacje są wszechobecne. { plus cenzura  prewencyjna i samocenzura dziennikarzy/naukowców/lekarzy konformistycznych i osób „poprawnych politycznie }
Tym samym uważamy, że negatywne długoterminowe skutki masowej histerii są potęgowane przez wielkość państwa” [Bagus 2021].

2. W przeszłości już miały miejsce „epidemie, których nie było”, wykreowane przez masową histerię i rutynowe testowanie:

a. Wiosną 2006 roku personel placówki Dartmouth-Hitchcock Medical Center w New Hampshire zaczął wykazywać objawy infekcji dróg oddechowych, czemu towarzyszyła wysoka gorączka i nieustanny kaszel, który sprawiał, że brakowało im tchu. Trwało to wiele tygodni. Korzystając z najnowszych technik PCR, laboratoria Dartmouth-Hitchcock odkryły 142 przypadki krztuśca, który powoduje zapalenie płuc u podatnych dorosłych i może być śmiertelny dla niemowląt. Procedury medyczne (związane z innymi chorobami, np. zabiegi, badania diagnostyczne itp. – przyp. autora) zostały odwołane, a łóżka szpitalne wyłączone z użytku. Prawie 1000 pracowników służby zdrowia otrzymało urlop, 1445 było leczonych antybiotykami, a 4524 zostało zaszczepionych przeciwko krztuścowi.
Osiem miesięcy później, kiedy stanowy departament zdrowia zakończył standardowe testy posiewowe, nie udało się potwierdzić ani jednego przypadku krztuśca. Wygląda na to, że Dartmouth-Hitchcock cierpiał na epidemię zwykłych chorób układu oddechowego, nie groźniejszych niż zwykłe przeziębienie!
W styczniu następnego roku „New York Times” opublikował artykuł pod tytułem:
Wiara w szybki test prowadzi do epidemii, której nie było. „Pseudoepidemie cały czas mają miejsce” – powiedziała dr Trish Perl, była prezes Society of Epidemiologists of America. „To spory problem. […] Domyślam się, że to, co wydarzyło się w Dartmouth, stanie się bardziej powszechne” – dodała. „Testy PCR są szybkie i niezwykle czułe, ale ich czułość sprawia, że prawdopodobnie są to fałszywe alarmy […], kiedy testuje się setki lub tysiące ludzi, jak miało to miejsce w Dartmouth, fałszywe alarmy mogą sprawiać wrażenie, że panuje epidemia”, donosi „New York Times” [Brownstone Institute 2021].
{ jak wiadomo – test PCR, zwłaszcza przy ilości cyklów powielania materiału z próbki ponad ok. 25, staje się zbyt czuły, a im więcej tych cykli, to staje się zupełnie niewiarygodny, zatem nie nadaje się do diagnostyki – jest o tym szeroko np. w
Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy. PCR. Cz.2.  tej samej redakcji. }

b. „Wiosną 2009 roku 5-letni chłopiec mieszkający w pobliżu dużej hodowli świń w Meksyku zachorował na nieznaną chorobę, która wywołała u niego wysoką gorączkę oraz ból gardła i całego ciała. Kilka tygodni później laboratorium w Kanadzie przetestowało wymaz z nosa chłopca i odkryło odmianę wirusa grypy podobnego do wirusa ptasiej grypy H1N1, który oznaczono jako H1N1/09, a który niedługo później stał się znany jako „świńska grypa”. 28 kwietnia 2009 firma  biotechnologiczna w Kolorado ogłosiła, że opracowała MChip, wersję FluChip, który umożliwiał testom PCR odróżnienie wirusa świńskiej grypy H1N1/09 od innych typów grypy. »Ponieważ test FluChip można przeprowadzić w ciągu jednego dnia – powiedziała wiodąca programistka i dyrektor generalny InDevR, prof. Kathy Rowlen – może być stosowany w stanowych laboratoriach zdrowia publicznego, aby znacznie poprawić nadzór nad grypą i naszą zdolność do śledzenia wirusa«. Do tego czasu na górze strony internetowej Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) dotyczącej gotowości [do reakcji] na wypadek pandemii widniało oświadczenie: »Pandemia grypy występuje, gdy pojawia się nowy wirus grypy, na który ludzka populacja nie ma odporności, co skutkuje kilkoma równoczesnymi epidemiami na całym świecie z ogromną liczbą zgonów i chorób«. Niecały tydzień po ogłoszeniu [informacji o dostępności] MChipa WHO usunęło stamtąd frazę »ogromna liczba zgonów i chorób«, tak aby do ogłoszenia pandemii wystarczyło jedynie to, że »pojawił się nowy wirus grypy, przeciwko któremu ludzka populacja nie ma odporności«. Gdy tylko laboratoria rozpoczęły przeprowadzanie testów PCR z MChipem, wszędzie znajdowały wirusa H1N1/09. Na początku czerwca 2009 prawie trzy czwarte osób, u których wykryto grypę miało pozytywny wynik testu na świńską grypę.
Media głównego nurtu informowały o codziennym wzroście zachorowań, porównując go z pandemią grypy w 1918 r., która zabiła wtedy ponad 50 milionów ludzi. To, o czym zapomnieli wspomnieć, to fakt, że chociaż mają one podobne nazwy, to jednak ptasia grypa H1N1 ma zupełnie inny przebieg i jest znacznie bardziej zabójcza niż świńska grypa H1N1/09. Mimo że do tego czasu było mniej niż 500 zgonów w porównaniu do ponad 20 000 zgonów podczas ciężkiej epidemii grypy, ludzie gromadzili się w ośrodkach zdrowia, żądając poddania ich testom, co prowadziło do wykrywania jeszcze większej liczby pozytywnych „przypadków”. W połowie maja wyżsi przedstawiciele wszystkich głównych firm farmaceutycznych spotkali się z dyrektor generalną WHO – Margaret Chan, i sekretarzem generalnym ONZ – Banem Ki Moonem, aby omówić kwestie związane z dostawą szczepionek przeciwko świńskiej grypie. Wiele kontraktów zostało już wtedy podpisanych. Niemcy miały kontrakt z GlaxoSmithKline (GSK) na zakup 50 milionów dawek za pół miliarda euro, który wszedł w życie automatycznie wraz z ogłoszeniem pandemii. Wielka Brytania kupiła 132 miliony dawek – po dwie na każdego mieszkańca kraju. 11 czerwca 2009 r. dyrektor generalna WHO ogłosiła: »Na podstawie oceny dowodów przez ekspertów uznaliśmy, że naukowe kryteria pandemii grypy zostały spełnione. Świat stoi teraz na początku pandemii grypy«. 16 lipca „The Guardian” poinformował, że świńska grypa szybko rozprzestrzenia się w Wielkiej Brytanii, przy czym w zeszłym tygodniu w samej tylko Anglii zachorowało na nią 55 000 osób. Naczelny lekarz Wielkiej Brytanii, profesor Sir Liam Donaldson, ostrzegał, że w najgorszym przypadku 30% osób spośród całej populacji może zostać zarażonych, a 65 000 stracić życie. 20 lipca w badaniu opublikowanym na łamach „The Lancet”, którego współautorem było WHO, i doradca rządu Wielkiej Brytanii, Neil Ferguson zalecił zamknięcie szkół i kościołów w celu spowolnienia epidemii oraz obniżenia poziomu stresu i chaosu, jaki wywołało to w strukturach NHS [National Health Service] i „dania więcej czasu na produkcję szczepionek”. Tego samego dnia dyrektor generalna WHO, Margaret Chan, ogłosiła, że »w najlepszym przypadku producenci szczepionek mogą wyprodukować rocznie 4,9 miliarda szczepionek przeciw grypie pandemicznej«. Cztery dni później oficjalny rzecznik administracji Obamy ostrzegł, że »jeżeli kampania szczepień i inne środki nie powiodą się, może umrzeć nawet kilkaset tysięcy osób«. Ostrzeżenia przyniosły pożądany skutek. W tym samym tygodniu wskaźniki konsultacji w Wielkiej Brytanii dotyczące chorób grypopodobnych (ILI) były najwyższe od czasu ostatniej ciężkiej epidemii grypy, która miała miejsce w latach 1999/2000, mimo że od 15 lat utrzymywała się niska śmiertelność. 29 września 2009 r. szczepionka Pandemrix firmy GlaxoSmithKline (GSK) została szybko zatwierdzona przez Europejską Agencję Leków, a już w następnym tygodniu kolejna – Celvapan, firmy Baxter. 19 listopada WHO ogłosiło, że na całym świecie podano 65 milionów dawek szczepionki. Pod koniec 2009 roku stawało się coraz bardziej oczywiste, że świńska grypa nie jest tym, za co ją uważano. Poprzedniej zimy (2008/2009) Biuro Statystyki Narodowej (ONS) odnotowało 36  700 zgonów w Anglii i Walii – najwięcej od ostatniego wybuchu ciężkiej grypy w latach 1999/2000.
Mimo że zima 2009 r. była najchłodniejsza od 30 lat, liczba zgonów była o 30% niższa niż w poprzednim roku. Czymkolwiek była świńska grypa, nie była tak śmiertelna, jak inne jej odmiany. 26 stycznia następnego roku Wolfgang Wodarg, niemiecki lekarz i poseł Bundestagu, powiedział Radzie Europejskiej w Strasburgu, że największe światowe korporacje farmaceutyczne zorganizowały „kampanię paniki” w celu sprzedaży szczepionek, wywierając presję na WHO, aby ogłosiło, jak ją nazwał, „fałszywą pandemię” będącą w rzeczywistości »jednym z największych skandali medycznych stulecia«. »Miliony ludzi na całym świecie zostało zaszczepionych bez powodu – powiedział Wodarg, zwiększając zyski firm farmaceutycznych o ponad 18 miliardów dolarów. Roczna sprzedaż samego Tamiflu wzrosła o 435 procent – do wysokości 2,2 miliarda euro.
W kwietniu 2010 roku stało się jasne, że większość szczepionek była niepotrzebna. Rząd USA kupił 229 milionów dawek, z których wykorzystano tylko 91 milionów. Część nadwyżek składowano luzem, część wysyłano do krajów rozwijających się, a 71 milionów dawek zniszczono. 12 marca 2010 roku SPIEGEL International opublikował artykuł, który zatytułował:
Rekonstrukcja masowej histerii kończący się pytaniem: »Te organizacje utraciły cenne zaufanie. Kiedy nadejdzie następna pandemia, kto uwierzy w ich diagnozy?«.
Jednak okazało się, że nie trzeba było zbyt długo czekać na odpowiedź. W grudniu „The Independent” opublikował artykuł zatytułowany:
Świńska grypa. Zabójczy wirus, który w rzeczywistości ratował życie. Najnowszy raport ONS dotyczący nadmiernej liczby zgonów w zimie wykazał, że zamiast dodatkowych 65 000 zgonów spowodowanych świńską grypą przewidywanych przez brytyjskiego naczelnego lekarza, profesora Sir Liama Donaldsona, śmiertelność w zimie 2009 roku była o 30% niższa niż w poprzednim roku. Zamiast uznania niskiego wskaźnika śmiertelności dowodzącego, że świńska grypa była fałszywą pandemią, zaufanie do organizacji, które „przegrały cenne zaufanie”, zostało szybko odbudowane, gdy przedstawiono świńską grypę jako coś, co „w rzeczywistości ratowało życie”, gdyż wyparło zwykłą grypę«” [Brownstone Institute 2021].

c. „Empiryczne dowody na masową histerię, czyli zbiorowy niepokój wywołany postrzeganiem czegoś jako zagrożenia, sięgają co najmniej średniowiecza. Również w czasach nowożytnych miały miejsce liczne takie przypadki. Jednym z najsłynniejszych była zbiorowa histeria, która rozwinęła się po wyemitowaniu w 1938 roku słuchowiska radiowego Orsona Wellesa pt. Wojna światów, w którym doszło do rzekomego ataku Marsjan na Ziemię. Niektórzy słuchacze, prawdopodobnie doświadczający wciąż dużego napięcia z powodu niedawnego porozumienia monachijskiego, które miało miejsce w tym samym roku, wpadli w panikę, myśląc, że naprawdę zostali zaatakowani przez Marsjan. Innym, równie ciekawym, a zarazem nowszym przypadkiem zbiorowej histerii, jest historia emisji w 2006 r. portugalskiego programu telewizyjnego pt. Strawberries with Sugar. W jednym z jego odcinków bohaterowie serialu zostali zarażeni wirusem zagrażającym ich życiu. Po wyemitowaniu odcinka zachorowało ponad trzystu portugalskich uczniów. Zgłaszali objawy podobne do tych, których doświadczyli bohaterowie tego programu, takie jak wysypka czy trudności w oddychaniu. W wyniku tego kilka szkół w Portugalii zostało zamkniętych. Jednak dochodzenie przeprowadzone przez portugalski Narodowy Instytut Ratownictwa Medycznego wykazało, że w rzeczywistości wirus nie istniał i że objawy były spowodowane niepokojem oglądających program, tj. były efektem masowej histerii. Inny, bliski nam czasowo (wydarzenie miało miejsce we wrześniu 2018 r.) przypadek masowej histerii związanej z wirusem dotyczył lotu 203 liniami Emirates.
Niektórzy jego pasażerowie mieli objawy grypopodobne. Kiedy inni podróżni je dostrzegli, również zaczęli źle się czuć, w efekcie czego wybuchła panika, która osiągnęła taki poziom, że po dotarciu do Nowego Jorku wszyscy pasażerowie zostali poddani kwarantannie. Dochodzenie przeprowadzone po incydencie wykazało, że tylko kilku pasażerów faktycznie miało sezonową grypę lub przeziębienie. Rzeczywiście, choroby są idealnym podłożem do rozwoju masowej histerii” [Bagus 2021].

Cytowane źródła

Bagus P., Peña-Ramos JA and Sánchez-Bayón A. COVID-19 and the political economy of mass hysteria. International Journal of Environmental Research and Public Health. 2021;18(4):1376

Brownstone Institute 2021: https://brownstone.org/articles/pcr-tests-and-the-rise-of-disease-panic/

Bliżej jesieni, w paru znaczeniach…

I piękna róża z czasem więdnie,
ale kolce ma jeszcze mocniejsze…
L. K.

Kto zna ten blog, wie, że prawie co roku relacjonuję tutaj swoje impresje z letniego pobytu na leśnej działce. Impresje to sprawa bardzo osobista, jak w ogóle blogi – przynajmniej z założenia. Jednak pewne sprawy wydają się być doświadczeniem wspólnym wielu ludzi.
Zatem może odnajdziesz w tym wpisie i swoje dylematy.
Chociaż dawniej bywało też o pewnych cieniach działkowego życia, to wypowiadałem się głównie w duchu radości z tutejszego obcowania z przyrodą – florą i fauną, czystym powietrzem, radości ze swobody. Zwłaszcza w czasie obostrzeń kowidowych była to przystań wolności. Nawet słaby zasięg telewizji i Internetu był plusem – można było się odciąć od zalewu złych wiadomości i głupoty.
Jednak z biegiem lat nic nie stoi w miejscu – owa przyroda, entropia wszystkiego wokół, własne zdrowie…

Tym razem trochę ponarzekam, czasem się powtórzę względem starszych wpisów. Doprowadzi mnie to na końcu wpisu do paru smutnych wniosków.

Gdy ponad 30 lat temu osiedliliśmy się w tym zakątku – byliśmy prawie pionierami, wokół stosunkowo mało ludzi, a za to bujny, urozmaicony las, który wtedy nas zachwycił.

Lata późniejsze, a zwłaszcza dwa ostatnie, to jakiś niezwykły (chociaż zrozumiały) pęd ludzi do przenoszenia się za miasto i budowania domów. I tak okolica zaczęła się wypełniać nowymi działkami i domostwami. Za to ubywało drzew.

Gdy porównamy to do naszych początków –  to już inny świat.
Co do drzew, to jeszcze bardziej, bo na większą skalę, ubyło okolicznych lasów, a ostatnio tną na potęgę. Różne rządowe i leśników gadki, że lasu przybywa, są bałamutne, bo trudno porównać stuletni bór, którego już prawie nie ma, z polami z małymi sadzonkami, które okażą się lasem dopiero za kilkadziesiąt lat. Być może co do powierzchni „lasów” to jest ich w sumie więcej, ale to jeszcze długo nie lasy. Nie będę się rozwodził nad znanymi funkcjami lasu dla ekosystemu, ale odnotowujemy przy okazji ważny skutek – obniżenie poziomu wód gruntowych. Okoliczne strumyki wyschły. Na to nakłada się wielka susza jaką mamy w tym roku, chociaż i w poprzednich latach też było to widoczne.

Susza to brak ulubionych darów lasu – w 2022 prawie zanik jagód, jak dotąd brak grzybów i nie wiadomo czy będą.
Z powodu owego budowania się mamy coraz większy ruch samochodów na drodze dojazdowej do siedliska i na paru jego uliczkach – pod nosem.
Stąd ciągły pył, spaliny, hałas. To uciążliwa nowość. Tak, jak uciekamy od tego z Warszawy (gdzie w naszym przypadku jesteśmy otoczeni męczącymi budowami) tak i tutaj uciekamy od tego w głąb lasu – wycieczki, lub przynajmniej spacer, to nasz wieloletni codzienny rytuał. Ale i poza miastem widzimy nowe zjawiska. Po pierwsze coraz mniej lasu, zanik ulubionych miejsc i co krok smutne widoki. Obrazki jak poniżej. Żona popłakała się i mówi – już tutaj nie będę przychodzić.

Także leśne drogi dojazdowe są zrujnowane przez ciężki sprzęt – często trudne do przejścia, a dla roweru w ogóle nie do przejechania. Nikt (nadleśnictwo?) się tym nie przejmuje. O leśnikach i innych służbach napiszę kiedyś osobno, to też temat do kontestowania.
By wydostać pnie w wielu miejscach utworzono nowe tymczasowe (?) dukty transportowe – tam już niczego się nie sadzi. Z kolei, w lesie zalega dużo powalonych lub ściętych pojedynczych drzew – nikt ich nie zabiera, mimo że są to często okazałe pnie, a przecież mówi się o deficycie drewna. Tam, gdzie po wyrębie zakłada się nowy las, widzę, że to już nie wsadzenie podhodowanych sadzonek,  ale chyba bezładne zasiewanie (?). Są też miejsca, gdzie rosną już nowe drzewka, ale nikt nie dba od lat o ich oczyszczenie z dzikich traw i krzewów.  Po zabraniu pni, drwale pozostawiają dużo leśnych śmieci. Dawniej je wywozili lub zgarniali na sterty, teraz leżą gdzie popadnie. Zniszczone runo i mniejsze drzewa – samosiejki i krzewy, a ścieżki, nawet te oznakowane jako szlaki turystyczne, zagrodzone. Podobno zostawiają te gałęzie i szczyty jako „zasób węglowy” . Ładna wymówka niedbalstwa.

ulubiony szlak rowerowy – od miesięcy przegrodzony paroma potężnymi wiatrołomami

Na koniec tych leśnych uwag – tnie się także w pełni sezonu urlopowego, przez co nie mamy spokoju – z oddali praca pił, głos zwalanych pni, ruch ciężkiego sprzętu. Szereg leśnych dróg zamkniętych.
Ale podobne i jeszcze więcej uciążliwe zjawisko wynika z licznych budów w okolicy. Ciągle dojeżdżają samochody z materiałami (droga coraz bardziej rozjeżdżona), odgłosy pił mechanicznych, młotków, wkrętarek i wszelkiego innego oprzyrządowania budowlańców.
Jakiś deweloper też wytropił naszą okolicę i zaczął budować osiedle domków letniskowych ok. 600 m dalej. Właściwie to domów, bo wyglądają na całoroczne, solidne.
Dowiadujemy się, że coraz więcej osób, które przyjeżdżały tutaj tylko na lato, zamierza przenieść się na stałe i zaczęło adoptacje swoich domków do warunków zimowych (dużo z nich to tylko letnie siedziby, tak jak nasza). Zatem na dokładkę mamy docieplenia, rozbudowy, podłączanie do sieci itp. ciągłe prace wokół.

Tu też bez brania pod uwagę, że to nie fair wykonywać te prace w czasie gdy sąsiedzi przyjeżdżają na letni wypoczynek i chcą spokoju. Zauważyłem, że ci nowi inwestorzy to w większości ludzie młodzi. Albo nie mają poważania dla dość oczywistych zasad, albo – zgodnie z duchem czasów – chcą mieć wszystko „tu i teraz”. Wziąć kredyt, za chwilę mieć już dom. Widać też, że wielu stać na wiele. Nie robią prawie nic sami – wynajmują ludzi. Tylko dojeżdżają, a każdy przyjazd to już spotkanie towarzyskie i „balanga” do późna.
Są i inne zachowania – osób starszych, które licząc się ze środkami, kończą swe domy latami – kroczek po kroczku. I tak, mamy niedalekiego sąsiada, który już od ok. 10 lat – rok w rok uruchamia często piłę tarczową, strugarkę i jakieś inne urządzenia – coś dobudowuje, wymienia… Uciążliwe. Nie widzimy go zza gęstej zieleni, więc trudno zgadnąć co właściwie robi. Inny – już w zasięgu wzrokowym, założył sobie warsztat stolarski i od rana do wieczora, bez względu nawet na święta, cały czas wykonuje jakieś usługi – na działkach rekreacyjnych! Robi to pod przykrywką budowy domu, który, chociaż zamieszkany, faktycznie jest ciągle celowo niedokończony.
Inni wciąż albo koszą ogródki (jakby na siłę szukali sobie pracy, bo ani to potrzebne ani nie sprzyja utrzymaniu wilgoci) albo prowadzą kosmetykę drzew. To też głośne, zwłaszcza gdy ta kosmetyka, to ciecie szczytów lub całych drzew w powiązaniu z mieleniem gałęzi na miejscu. Nie odłożą tego na późną jesień, gdy większości ludzi już tu nie ma i nikomu to by nie przeszkadzało… Musi być teraz.

Mamy i my problem ze starymi drzewami. Bardzo wyrosły – niektóre mogą być zagrożeniem dla domu gdyby z powodu wichury się zwaliły. O ile część w porę skróciliśmy,  to do innych już nie ma dostępu dla wysięgnika, by je skrócić (trzeba ściąć szereg innych drzew na przedpolu). Alternatywą jest metoda alpinistyczna, ale to by nas kosztowało ponad dwa razy tyle. Z kolei mamy też brzozy, które wyrosły do gigantycznych rozmiarów. Jeszcze trochę i będą też zagrożeniem, a tymczasem w tym roku tak pyliły nasionami, że byliśmy długo pod brzozowym konfetti.

Co do trawników, to stawiamy na bioróżnorodność –

koszę stosunkowo rzadko i tylko w miejscach gdzie wymaga tego komunikacja, przynależną do posesji drogę i ew. fragment od frontu – dla nieco konformistycznego „stylu porządku”. Niestety ten porządek zakłóca nam duży rozrost mirabelek – już trudno opanować górne gałęzie zwisające nad wspólną drogą i ilość spadów jakie są w tym roku. Skutek niezwykłego urodzaju. Cięcie tych drzew (kiedyś posadzonych bez wyobraźni) przewiduję na późniejszą jesień  – zgodnie z przyjętą zasadą spokoju. Tymczasem w codziennym kilkakrotnym obrządku trzeba to sprzątać. Lepsze owoce, ale w ograniczonej ilości, przerabiamy na konfiturę, reszta jest kompostowana lub wchodzi w skład odpadów bio zabieranych przez gminne służby. Trzeba to robić, bo w innym przypadku mięlibyśmy naturalną bimbrownię – te spady, których nie sposób wygarnąć z chaszczy, dają zapachową próbkę możliwej sytuacji.

Podobna sytuacja była z jabłkami letnimi. Wyjątkowa klęska urodzaju. Ponieważ jednak nie stosujemy żadnych środków ochrony, to spady dość szybko gniją i też trzeba je systematycznie uprzątać i zagospodarowywać. Powiem szczerze – dużo pracy a coraz mniej na to sił.

Natomiast śliwy – prawie bez owoców, nie wiadomo dlaczego. Parę renklod jakie się objawiły – zjadły lub nadgryzły … wiewiórki. Teraz, z powodu, który za chwilę opiszę, przeniosły się głównie do nas.
A propos trawników i sąsiedztwa. Mieliśmy od „zawsze” z jednej strony działki leśną dżunglę, tak zarośniętą, że nawet trudno byłoby tam wejść. Była to dla nas korzystna strefa zapewniająca intymność a jednocześnie siedlisko ptaków oraz domena wiewiórek.
Wielkim zaskoczeniem na wiosnę, gdy pierwszy raz przyjechaliśmy na działkę, było odkrycie, że ten las został prawie całkowicie wycięty. Teren kupił stosunkowo młody człowiek, który energicznie zajął się jego zagospodarowaniem. Drzewa i krzewy zostały  wykarczowane, teren ‘wygramberowany’, wyrównany maszynowo, obsiany trawą, Dziś to równe jak stół pole-trawnik, z paroma sosnami. Stanie tam dom. Czyli znów budowa tuż przy nas,  i wg zapowiedzi, w przyszłym sezonie letnim.
No i cotygodniowe koszenie tego dużego pola – teraz i w przyszłości. Musi być na pokaz.
Ta rubież naszej parceli, ze względu na intymność i brak sąsiedztwa i łatwego dostępu,  miała słabe ogrodzenie  – nie było potrzeby lepszego. Teraz wszystko się odsłoniło, także ten brzydki płot. Prawdopodobnie trzeba będzie się złożyć na nowy wspólny. Ze względu na długość – spory koszt jak na emerytów.
I tak mamy temat kosztów. Płacimy za prąd, pechowo za 2 liczniki, bo mamy dwa domki, które kiedyś były niezależne, za wodę, śmieci (wysoki ryczałt), za gaz (butle), podatek od nieruchomości, w tym za część drogi dojazdowej. Do tego dochodzą koszty coraz częstszych napraw, farb, wymiany pewnych sprzętów/narzędzi, które się zużyły. Pewne prace są już ponad nasze siły i możliwości. Ceny tych składników i robocizny znacznie wzrosły, a wartość samych domków – ze względu na wiek i degradację, spadła lub stoi w miejscu. Starzeje się dom, tak jak my,
Co do owej degradacji – pokrycie dachowe już jest na granicy nieszczelności, drewniana konstrukcja wypaczyła się na tyle,  że niektóre drzwi i okna już nie w pełni się domykają, elewacja ma uszczerbki i wymaga co parę lat odświeżania – w sumie wciąż jest coś do roboty i … płacenia.
I tak, stopniowo ale nieuchronnie zbliżamy się do dylematu – co dalej?

Z jednej strony uroki przyrody i większej wolności i w sumie koszty wakacji mniejsze niż wyjazdy na wczasy. Jest dość długa lista zalet, ale jest i lista minusów. Tutejsze obowiązki wiążą nas na dużą część sezonu, a przecież – wzorem dawnych czasów, chciałoby się pojechać też gdzieś w świat, uwolnić się od gotowania, zakupów, sprzątania i humorów sąsiadów.
Może tak jak w zeszłym roku – chociażby na tydzień, może jeszcze w tym roku na dłużej, ale to też kosztuje i stoi pod znakiem zapytania ze względu na ew. kolejne fanaberie kowidowe.
Ale to jeszcze pół biedy. Sprzedać tę nieruchomość i siedzieć większą część roku w gorącym i uciążliwym mieście? Kto i za ile to kupi? W okolicy jest jeszcze sporo wolnych placów i domy, przy których nasz wygląda tak skromnie, że relatywnie niewiele się uzyska od ewentualnego kupca.
Były czasy gdy przyjeżdżało się tutaj dla dzieci – były szczęśliwe. Widzimy i po sąsiadach, jak w miarę dorastania tego młodszego pokolenia coraz mniej młodzieży tu przyjeżdżało, nastawiała się stopniowo na ambitniejsze wakacje. Starsi zostali sami. Na naszym przykładzie, np. syn z rodziną przyjeżdża tylko raz w roku – mieszka poza Warszawą, ma swój ogród przy domu i działkę na Mazurach – miejsca atrakcyjniejsze i wygodniejsze – także dla trzeciego pokolenia. Zatem – nie byłby zainteresowany kontynuacją naszej wspólnej leśnej historii.
Jeszcze a propos dzieci. Młodzi ludzie, o których wspomniałem, że budują się niedaleko, na ogół mają już dzieci. I co się dzieje? Nie wiem, czy mamy już inną wrażliwość, czy one mają coś na kształt ADHD, ale są bardzo głośne, aktywne. Poznawszy się z innymi, tworzą „drużyny”, które szukają rozrywek – pikniki, rowery, motorynki, muzyka. A co weekend – podwójna porcja z powodu podobnych gości.
Dokładają się do niepokoju, na który powyżej narzekałem.

Reasumując – nie jest jak było, bo panta rei.

Ale tyle narzekania i przyczynków do posmutnienia.
Ponieważ z natury jestem jednak optymistą, to na zakończenie jeszcze parę migawek pozytywnych.
Nawet tak poszkodowana przyroda potrafi się odradzać. Puste przestrzenie po lasach wyciętych 5-10 lat temu powoli się zapełniają i tworzą nowe ciekawe piętrowe pejzaże

Nad Bugiem w miejsce dzikich plaż powstały kąpieliska z wystarczającą dla fajnej rekreacji strukturą.

W okolicznych wsiach pewne sklepy pozamykały się, ale powstały nowe, w tym niedawno odkryta miła kawiarenka i bar „Jadłostajnia” – miejscowości nie zdradzę, bo już jest tam tłok. A jeśli chcemy przerywnika w postaci chwili luksusu (może za dużo powiedziane, ale relatywnie do standardu leśnego życia), to takie miejsca też się znajdą. Kiedyś we wpisie o okolicznych atrakcjach ujawniłem np. w pobliżu Łochowa  kompleks hotelowo-konferencyjny nazwany Folwark obok pałacyku Zamojskiego i jego ciekawego otoczenia. Jest tam też basen i mini zoo z egzotycznymi zwierzętami.

Ale i obok nas powstają niespodziewane atrakcje jak ta zagroda z danielami i owcami kameruńskimi. Za zachętą właścicieli przychodzimy dokarmiać te sympatyczne zwierzaki.

Także na swojej działce mamy przyjaciół – półdzikie koty, które zawsze na nas czekają…

Dalsze wypady odkrywają przed nami nowe (po 30 latach eksploracji!) urokliwe miejsca.

Polepszyła się też komunikacja (co nie zmienia faktu, że od warszawskiego domu to ok. 100 km i unikamy kursowania tam i z powrotem, zwłaszcza teraz, gdy benzyna jest droga).

Jeszcze marzy się nam dom poza miastem, ale dużo bliżej, całoroczny, wygodniejszy. Sprzedaż nie tylko działki ale i mieszkania i … nowy etap życia?

Niech żyją marzenia, nawet te mniej realne!

Jaka będzie przyszłość naszych dzieci?

Największym prezentem, jaki możesz dać dzieciom,
jest nauczenie ich, że znaczą.
(autor nieznany)

Do powyższego motta dodałbym, że i społeczeństwo bardziej powinno to brać pod uwagę – dzieci znaczą, bo są naszą przyszłością. Hasło niezaprzeczalne, które czasem uzupełnia się frazą „przyszłością narodu”. Czy jednak wszyscy, mimo deklaracji, w pełni zdają sobie z tego sprawę?

Nachodzi mnie też smutna refleksja. Jaką przyszłością? Jakie to są i będą dzieci?
A jeśli chore, egoistyczne i hedonistyczne, ogłupione, bez poszanowania wartości, może brutalne, może zindoktrynowane w niekreśloność płciową i nie planujące prokreacji – także z wygodnictwa, słabo wykształcone i przez to podatne na manipulacje i naiwne, zniewolone kredytami i planowaną inwigilacją związaną z tzw. kredytem społecznym, żyjące w wirtualnym świecie oderwanym od rzeczywistości?

Można by wymieniać wiele potencjalnych zagrożeń, w jakie wpycha nas współczesny świat.

Nie twierdzę, że to wszystko się stanie i że taka jest przyszłość (nawet wielokrotnie pisałem tutaj o swoim optymizmie związanym z ruchem Life Force), wierzę też we wrodzoną inteligencję i wrażliwość dzieci na zło – póki nie są jeszcze zepsute. Jednak w imię ostrożności  trzeba widzieć te zagrożenia zawczasu, by przypadkiem nie przekroczyć pewnej czerwonej linii i gdy będzie trudno naprawić błędy i szkody.

Także osobiście bardzo leży mi na sercu los dzieci i młodzieży. Nie tylko dlatego, że jestem ojcem i dziadkiem.
Dlatego podejmowałem ten temat parokrotnie, tutaj np. we wpisie Krzyk dzieci oskarża, a w różnych aspektach – głównie zdrowotnych, na swojej stronie w artykułach Nasz skarb, którymi są dzieci lub Zamach na dzieci (ukaże się niedługo po tym wpisie). Tam np. o tym, że oficjalny dokument rządu Wielkiej Brytanii przyznał, że dzieci zaszczepione przeciw COVID są o 4423% bardziej narażone na śmierć z jakiejkolwiek przyczyny i 13,633% bardziej narażone na śmierć na COVID-19 niż dzieci nieszczepione!
Jest więcej takich alarmów…

Może się powtarzam, ale to bolesne sprawy, o których trzeba mówić.

Nie będę teraz rozwijał tych aspektów zdrowotnych, ale zapraszam do wymienionych artykułów.
Jednak, ponieważ są one powiązane także z demografią, kondycją rodziny, a nawet z ekonomią, to zwrócę uwagę na dodatkowy element z tej sfery.  Szereg artykułów medycznych podkreśla, że długofalowe działanie nie przebadanej szczepionki może powodować  zanik płodności w drugim lub trzecim pokoleniu, a już na bieżąco obserwuje się wiele poronień lub trudności z zapłodnieniem.
Zatem – wobec dużej ilości ludzi zaszczepionych preparatem genetycznym – czy w ogóle posiadanie dzieci w wielu rodzinach będzie realne? I nie mówię o jeszcze innej tezie, wg której posiadanie dzieci trzeba ograniczyć ze względu na ideologiczne teorie, że to szkodzi planecie. Takie podejście było i jest przecież realizowane – zarówno administracyjnie (np.  w Chinach) jak i ideologiczną presją.

Czy to nie jest element depopulacji?
Ma ona różne oblicza – wiele jest planowych, niektóre bardzo ciemne, więc nie będę tym tutaj epatował wchodząc w drastyczne szczególny, ale zarys jest potrzebny.
Chyba każdy widział statystyki nadmiarowych zgonów związanych z wypaczoną rolą „służb zdrowia” w czasie pandemii, a także ofiar jej samej. Dojdą statystyki powikłań, które już są alarmujące i będą się zwiększać długofalowo. Widzimy przerwanie łańcuchów dostaw i braki żywnościowe. Widzimy klęski żywiołowe i coraz większe zatrucia środowiska. Widzimy wzrost kosztów utrzymania i bankructwa. Są wojny i konflikty zbrojne – oprócz „najmodniejszej” wojny niewiele się mówi o innych, gdzie ofiar jest jeszcze więcej.
To wszystko nie służy demografii i mam mocne poszlaki, że nie dzieje się tak przez przypadek.
Najpierw o owej demografii i depopulacji ogólnie – zacytuję fragmenty tekstów, które już kiedyś publikowałem.

Jest to ważne w szerokim kontekście społecznym. Depopulacja postępuje głównie w krajach „rozwiniętych”, jakby na przekór temu, że tam jest nominalnie najlepiej rozwinięta służba zdrowia. Natomiast, przykładowo, w Nigerii w minionym okresie 80 lat liczba mieszkańców z 48 milionów wzrosła do 160 milionów (a i to nie są dane najnowsze).
Już sam ten fakt daje do myślenia…  Z jednej strony – wzrost ludności świata, z drugiej dlaczego zanikają narody w owych krajach rozwiniętych.
Globaliści w stylu Klausa Schwaba i radykalni kontynuatorzy tez Raportu Rzymskiego chcieliby zredukować ludzkość do ok. 500 milionów ludzi. Taki postulat był wyryty w tezach słynnego masońskiego pomnika w Arizonie, który niedawno został zburzony.
Nie będę jednak wypływał na tak dalekie i niebezpieczne wody – jest o tym wiele dyskusji w sieci.

Przypatrzmy się raczej sprawom nam bliższym, tj. sytuacji w Polsce, która jest jednak pochodną pewnych zjawisk globalnych.
Poniższe rozważania są oparte na paru poprzednich artykułach z naszego serwisu  LepszezZdrowie.info oraz na kilku źródłach z Internetu, zwłaszcza za doktorem n.m. Jerzym Jaśkowskim (w przypadku starszych artykułów dane mogą się trochę różnić od dzisiejszych).

Po wojnie było nas 24 miliony. Zawierucha wojenna i mordy komunistyczne pozbawiły nas prawie 13 milionów współobywateli. Wg prognoz demograficznych, koło roku 2000 mieliśmy osiągnąć liczbę 55 – 60 milionów obywateli. Jak natomiast donosi GUS, mamy zaledwie niewiele więcej aniżeli 37 milionów (z nowszą emigracją), chociaż w 1974 roku osiągnęliśmy już 40 milionów. Za E. Gierka, wprowadzono przymus kolejnej szczepionki, tym razem przeciwko odrze, w 1975 roku, pomimo oporu większości pediatrów. Podobnie prof. Kostrzewski z PZH, działając jako ekspert WHO (Światowa Organizacja Zdrowia), przywiózł przymus szczepień dzieci na różyczkę i świnkę. O tym, co mają szczepienia do depopulacji piszemy dalej. To była ta pomoc „brana” z Zachodu, te pożyczki, a naprawdę początek realizacji wniosków z Raportu Klubu Rzymskiego z 1970 roku (wg instrukcji CIA). W raporcie tym założono, że Polska będzie zapleczem siły roboczej dla Zachodu, o liczebności 15 300 000 ludzi. Tymczasem w okresie 80 lat liczebność populacji Niemiec wzrosła z ok. 40 milionów po wojnie do 90 milionów. Nie leżymy daleko od siebie – to może wskazywać, że Polska stała się „terenem specjalnym”.

Dzietność kobiet w Polsce spadła do katastrofalnego poziomu, nie zapewniającego prostej reprodukcji. Wg oficjalnych danych, zajmujemy 33 miejsce w dzietności kobiet w Europie. Statystycznie, 3-4 pokolenia i nikogo nie będzie na obecnym terenie, kto mógłby powiedzieć, że to ziemie jego przodków.

Pomimo upływu prawie 40 lat nie zrobiono praktycznie nic w celu zapobieżenia dalszemu spadkowi.
Wyraźnie widać, że
mniejsze miasta się wyludniają.
Z kolei wyjazdy za granicę, głównie o podłożu ekonomicznym, z punktu widzenia dzietności mają tylko to znaczenie, że zmalała ilość kobiet w kraju, a zatem i skumulowany potencjał reprodukcyjny w liczbach bezwzględnych.
Ilość ludności, nie licząc napływowej,  zawsze spada gdy małżeństwa lub partnerzy mają mniej niż dwoje dzieci, co i tak może nie wystarczać, jeśli przyjmie się dokładniejsze definicje. Otóż wskaźnik netto
reprodukcji definiowany jako liczba córek przypadających na kobietę, z wyeliminowaniem córek, które — jak wynika z aktualnych tablic trwania życia — nie dożyją do wieku swoich matek. Współczynnik ten wyraża stopień zastępowania pokoleń matek przez córki.
Wskaźnik brutto to średnia liczba córek urodzonych przeciętnie przez kobietę przy założeniu, że kobieta będąc w wieku rozrodczym (15-49) rodzić będzie z częstotliwością jaką charakteryzują się wszystkie kobiety rodzące w roku, dla którego oblicza się współczynnik. Jak widzimy, te warunki nie zawsze są spełnione, a jeśli w parze rodziców urodzą się np. dwaj synowie, to wzrost populacji w dalszej perspektywie może
być jeszcze mniejszy. Trzeba też  wziąć pod uwagę starzenie się społeczeństwa (mniejszy udział ludności w puli reprodukcyjnej) a w tej grupie zwiększenie się zgonów. Dwa ostatnie lata dodatkowo pogorszyły ten stan.

Przy obecnych wskaźnikach nawet program 500+ i inne podobne prorodzinne zabiegi nie prędko, jeśli w ogóle, ten wskaźnik podniosą do poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń a potem wzrost ludności.
Mam wrażenie, że ten
rządowy kroczek w przód (jeśli uważać go za demograficzny) idzie w parze z dużym krokiem wstecz, co jeszcze bardziej pogarsza sytuację.
Zjawisko wyludnienia ma znaczące konsekwencje społeczne i polityczne. To osobny temat, ale w dłuższej perspektywie w skrócie można wymienić zagrożenie dla naszej gospodarki (już w pewnych branżach nie ma ludzi do pracy), napływ emigrantów, co do których wiadomo, że mają wysoki współczynnik reprodukcji, co spowoduje zmianę naszej struktury demograficznej i możliwe stopniowe wynaradawianie. Imigranci po pewnym czasie, a zwłaszcza w drugim pokoleniu, uzyskują pełnię praw obywatelskich
, aspirują do władz i wpływu na kształt państwa, co będzie powodowało takie zjawiska, jakie obserwujemy na zachodzie Europy. Oznacza to potencjalnie zmianę naszej kultury. Oraz potencjalnie wpływ polityczny ze strony ich rodzimych krajów, religii i powiązań z różnymi siłami, których możemy dziś nie identyfikować.

Dochodzi więc jeszcze wątek dotyczący wspomnianego na wstępie narodu. Jakiego narodu? Czy jeszcze polskiego?
Wygląda na to że Polska na trwałe pozostanie już krajem imigracyjnym, może nawet w dużym stopniu z osłabioną tożsamością przez wpływy przesiedleńców. Czy gdy myślimy o Polsce, to myślimy o naszych dzieciach czy dzieciach, z którymi nie mamy żadnej wspólnoty rodowej, kulturalnej, historycznej? Powiem niepopularnie – dzieci i młodzież ukraińska często była wychowywana w duchu niechęci do Polski (mówiąc oględnie).
Powiedzenie „wszystkie dzieci są nasze” jest szlachetne i nie odmawiam roli serca, ale trzeba na to też popatrzeć trzeźwo – to kolejny przykład ordo caritatis.

Zamach na dzieci (znów kieruję do podanego wpisu) jest też związany z „zamachem” na kobiety, na które w głównej mierze spadają obciążenia związane z chorobami i indukowaną niesprawnością dzieci. To także traumy rodzicielskie, wzrost kosztów w gospodarstwie domowym związany z leczeniem i opieką.  I w drugą stronę – chore kobiety, to gorsza opieka nad dziećmi i czynnik ograniczający przyrost naturalny. Pisałem o tym kiedyś w Zamach na kobiety.
Także zadekretowane przyjmowanie do szkół, przedszkoli i żłobków dzieci napływowych ogranicza możliwości polskich rodzin generując kolejne stresy, koszty i niższy poziom edukacji.

Polityka obecnie rządzących usiłuje podbudować młodzież patriotycznie, co jest słuszne w takiej sytuacji, ale wygląda na to, że bardziej (?) chodzi o przygotowanie jej do bitki w wojnie nie koniecznie w polskim imieniu i naszym prawdziwym interesie. Łatwo szafować czyimś życiem, dużo trudniej odbudować narodowy potencjał ludzki. Nadto państwo zbyt wkracza w prawa rodziców, narzuca swoją władzę, co np. widzieliśmy w zarządzeniach kowidowych.
Z drugiej strony lewica i gorliwi internacjonaliści mówią z podnieceniem o idei bezpaństwowca, „obywatela Europy”, a nawet „obywatela świata”, co podoba się rzeszom młodzieży, której sprawy Polski, jej problemów czy demografii są coraz dalsze. Panuje bezrefleksyjne hasło „tu i teraz”. O ile są to trendy nie tylko polskie, to nasza młodzież, a nawet jej rodzice, nie są skorzy widzieć lekcję, jaką możemy mieć widząc złe skutki takich postaw w innych krajach.

Do depopulacji doprowadza tez duża ilości aborcji, która znacznie wyprzedza inne przyczyny śmierci ludzi (co jest ukrywane w przedstawianych powszechnie statystykach). Ta praktyka, podobnie jak eutanazja, jest pochodną wspomnianego wygodnictwa, ale i wspierana przez propagatorów depopulacji.
Mamy też globalny problem pedofilii, porywania dzieci i handlu dziećmi – skala tych praktyk jest dożo większa i bardziej drastyczna niż się powszechnie sądzi. Może kiedyś o tym napiszę, to trudny i niebezpieczny temat.
Prowadzi to wszystko do coraz większej dehumanizacji naszego życia (coraz mniej uczuć i kultury), w tym także dosłownie przez wdzieranie się idei transhumanizmu, implantowanie chipów, wprowadzanie sztucznej inteligencji (AI) do sfer, gdzie wcale nie jest to konieczne, a nawet mocno przeciwwskazane. (np. czipy do kontroli ludzi i sterowania nimi). To już się dzieje.
O AI pisałem kiedyś w  artykule AI -Rubikon przekroczony,  tamże trochę i o
transhumanizmie.  Od tamtego czasu sprawy poszły dużo dalej.

Wreszcie, mamy poważne zagrożenia dla polskiej niepodległości, zatem i osobistej wolności. Jesteśmy w niebezpiecznym uścisku potężnych sił wrogich Polsce – Niemiec, Rosji,  Izraela i diaspory żydowskich rewizjonistów. Nie dowierzam też Amerykanom, którzy przede wszystkim zawsze coś ugrywają dla siebie.
W takiej sytuacji to postawa rodziców w wymiarze obecnej polityki może mieć ważny wpływ na przyszłość dzieci. Jaką Polskę im zostawimy? Z olbrzymim długiem do spłacenia przez przyszłe pokolenia. Także z długiem zdrowotnym i edukacyjnym.  Obecną rolą naszego pokolenia jest zahamować różne destrukcje. By nasze dzieci i wnuki kiedyś nie zapytały: Gdzie byliście, co zrobiliście, dlaczego skazaliście nas na taki los?

Czy organizujemy się dostatecznie przeciw złym praktykom, czy podnosimy świadomość by widzieć te skryte, czy protestujemy, czy działamy praktycznie?

Na koniec wracam (bo o tym już pisałem) do szczególnej roli jaką odegrają współczesne dzieci dla przyszłości świata.
To obszerny temat poruszany m.in. w książkach Igora Witkowskiego w serii Instrukcje przebudzenia. O ciemnych stronach dawniejszych ale i obecnych praktyk dorosłych względem dzieci były przykłady we wspomnianym na początku artykule Krzyk dzieci oskarża. Tutaj zaś – patrząc w przód,  podsumuję tę wręcz pionierską rolę dzieci paroma cytatami z suplementu do tomu 1.,  który to suplement możesz bezpłatnie pobrać tutaj.
Chociaż te książki są kontrowersyjne, to otwierają nowe horyzonty – co w tej witrynie jest jednym z celów.
Autor nawiązuje do roli zabawy i kreatywności dzieci, ale poniżej podaję myśli ogólniejsze, które prowokują do zawołania:

Pozwólmy dzieciom swobodnie się rozwijać, bo to one i tylko dzięki temu uratują nasz świat!

W nauce, jak w religii, największe objawienia dotyczą przyszłości. To nadchodzące pokolenia są największymi autorytetami, a uczeń jest większy od mistrza – jeśli ma on dar widzenia rzeczy w nowy sposób. Wszystkie owocne idee pojawiły się w umysłach nonkonformistów, dla których to, co znane, było wciąż nieznane, i którzy często wracali do początku, nad którym inni przechodzili do porządku dziennego, pewni swej drogi. Prawdy dnia dzisiejszego są herezjami dnia wczorajszego.
Immanuel Velikovsky

… rodzice rzadko mają pojęcie jak duży przeskok można uzyskać na polu obdarzania dziecka zdolnością do rozwoju, co wynika wprost z faktu, że szkoła nie jest ukierunkowana na uczenie samodzielnego myślenia, a sami rodzice też są obarczeni jej ograniczeniami.

Polecam w tym względzie myśl wyrażoną kiedyś przez Maxa Plancka, przez jeden z najwybitniejszych umysłów XX wieku:
Nowe idee zostają w końcu zaakceptowane nie dlatego, że ludzie się do nich przekonują, ale dlatego, że wymierają, a nowe pokolenie dojrzewa już z nimi oswojone.
Ogromna większość ludzi nie będzie w stanie przestawić się na nowy sposób myślenia, bo nawet nie rozumie, że sposób myślenia może być inny.

Powszechny w cywilizowanym świecie system edukacyjny został tak zorganizowany, że nauka nie jest ani przyjemna, ani efektywna. Jeśli w najbliższych latach nie zmienimy systemu edukacji, to za kilkanaście lat my Europejczycy będziemy szyć T-shirty dla Chin – twierdzi niemiecki badacz mózgu.  Manfred Spitzer

… konformistyczny konserwatyzm uniemożliwia dostrzeżenie i zrozumienie najważniejszej dla współczesnej pedagogiki prawdy, iż wychowanie młodego pokolenia dla przyszłości nie może mieć charakteru przystosowania go do współczesnego stanu cywilizacji, lecz musi być przygotowaniem do uczestnictwa w działaniach zmierzających do odnowienia i reorientacji tej cywilizacji.
Wychowanie młodzieży dla przyszłości świata nie może być przysposobieniem dla jutra, które miałoby być prostą kontynuacją dnia dzisiejszego. Musi być przygotowaniem dla innego, nowego jutra świata. (…) Jeśli mamy kształtować postawę opartą na przekonaniu, iż przyszłość od nas zależy i nasz udział może naprawić bieg rzeczy zmierzający ku katastrofie, potrzebna nam jest i będzie pedagogika inna niż tradycyjna.
Aurelio Peccei (przewodniczący Klubu Rzymskiego)

… trudno przypuścić, by ta część dzieci i młodzieży, która zaznała radości płynącej z samodzielnego myślenia i która doświadczając różnych dróg i możliwości myślenia nauczyła się otwartego traktowania problemów, łatwo mogła paść ofiarą światopoglądowej indoktrynacji lub w przyszłości popadła w dogmatyzm i nietolerancję.
Hans-Ludwig Freese

Kreatywny dorosły, to dziecko, któremu udało się przetrwać.
Ursula LeGuin