Anchor Encore

„Powrócisz tu…”

Przepraszać, że w tytule zastosowałem grę obcych słów?

Cóż – często obcuję z obcymi nazwami, sytuacjami i miejscami – w tym sensie, że mogą być obce lub dziwne dla wielu. A dla tych, którzy może nie wiedzą o co chodzi w takie frazie – jeszcze raz kotwica, a raczej jeszcze raz zarzuciłem kotwicę i osiadłem w pewnym miejscu nieznanym nawet niektórym członkom rodziny. 
Wielokrotnie na tym blogu wspominałem o tym osobistym refugium – domku w lesie, gdzie co roku zaszywam się przynajmniej na parę letnich miesięcy. 

W tym roku będzie inaczej, bo obowiązki wobec pewnej starszej osoby będą nas wzywały dość często do Warszawy (była o tym wzmianka w jednym z ostatnich wpisów Starość w paru odsłonach).
Tym bardziej cieszę się każdą chwilą, szczególnie że gdy to piszę – jest pięknie.

Co do zakotwiczenia, to jest w tym i konkretny wymiar – większego związku z ziemią, uziemianie gdy chodzę boso po trawie, gdy czuję, że natura mnie leczy i wzmacnia.
Pierwsze dni zawsze są dość wymagające – coś co znają dobrze działkowicze i właściciele domów – wiosenne porządki. Tu dochodzą jeszcze sprawy specyficzne: pozimowa kontrola domu (nie bywamy tutaj poza sezonem letnim – dom jest nie ocieplony i zimny w okresie jesienno-zimowym), rozruch instalacji, zawsze jakieś naprawy, osuszenie piwnicy, wietrzenie szaf  bo wilgoć zawsze jakoś przenika, wstępne ogarnięcie ogrodu, zwłaszcza wybujałej trawy i zbieranie gałęzi pozrzucanych z licznych drzew w czasie zimy, skopanie grządek pod te zasiewy, które nie powinny czekać, i dziesiątki innych czynności, często nie do przewidzenia.
Nie narzekam – lubię ruch i jak coś się tworzy. Inna sprawa to mniejsze już siły i pytanie – na ile jeszcze sezonów ich starczy?
Także powitanie z półdzikimi kotami, które przetrwały jakoś zimę w okolicznych szopach, a może dzięki paru gospodarzom w okolicy.
Pamiętają o nas, bo mogą liczyć na coś smacznego, ale okazują na swój sposób też przyjazne uczucia.
Pierwsze spacery po okolicy i dalej, by sprawdzić co się zmieniło.

Gdy, jak co roku, to wszystko już zostanie uładzone, zanurzam się w książkach.  W 2023 nawiozłem kolejne czytelnicze zaległości, a szczególnie 9 (jak na teraz) pozycji o demokracji (wprost lub pośrednio, temat do którego chcę dodać drugie dno i możliwe alternatywy), 3 niedoczytane książki W. Sumlińskiego*, ok. 50 czasopism do ostatecznego przeczytania przez wyrzuceniem oraz kilkadziesiąt zgranych ebooków. No i na pewno coś skapnie z licznych lektur żony.
Będę też pisał. Ale mniej na bieżąco w sieci, bo ta tutaj ma małą przepustowość, czasem łączność nawet zanika. Najłatwiej mi schwycić coś lub umieścić na twitterze.

Będą wycieczki rowerowe i piesze, nowe odkrycia…
W sumie dość banalnie – ale cieszą nas zwykłe rzeczy, możemy odnaleźć i w nich coś niezwykłego.
Ten wpis nie będzie długi – to tylko „meldunek” dla znajomych o prawdopodobnie mniejszym zaangażowaniu i uprzejma prośba o rzadsze „wywoływanie mnie do tablicy”. To i tak będzie tylko połowiczny urlop, ale każdemu się należy.
Kończę paroma pierwszymi impresjami fotograficznymi (na razie niewiele czasu na to było) – nie egzotyka, nie jakieś ekstra ujęcia – proste widoki sielskiego życia, przyrody, która potrafi zaskoczyć lub pokazać nowe oblicza piękna.

 

dziko4

Tego zakątka jeszcze nie koszę

Niedaleko domu

beda_jagody

Będzie dużo jagód

rogacizna

Egzotyczna (?) rogacizna w sąsiedztwie

jagodowa_gora

Jagodowa góra

Kwietnie

100.powrot_nad_Bug

Setny (?) powrót nad Bug

za_cieplo_na_morsowanie

Za ciepło aby morsować…

Cd. relacji i zdjęć nastąpi.

____

*  Często nieważne jest kto mówi, ale co mówi. Wojciech Sumliński jest dla wielu postacią kontrowersyjną, zastanawia ich jak może funkcjonować w naszym systemie wypowiadając tak ostre tezy wobec polityków, także obecnej władzy. Jednak owym tezom warto się przyjrzeć, wiele z nich to ważne sygnały ostrzegawcze i wglądy, o których mało kto wie.

J.- moja miłość

Nasza dusza rozkwita w pewnych środowiskach
geograficzno-przyrodniczych czy w krajobrazach określonego typu,
a w innych – więdnie i zamiera,
a przynajmniej jest bardzo nieszczęśliwa.
Richard N. Bolles

(skrót moich refleksji [działkowicza] opublikowanych kiedyś w lokalnej gazetce)

 Czytelnicy, zwłaszcza stali mieszkańcy J. i pobliskiego miasteczka, prawdopodobnie mogą nie doceniać walorów, jakie ma działka poza miastem dla mieszkańca Warszawy.

Tu, do letniska J., uciekamy od wielkomiejskiego zgiełku i spalin, tu – w prawie każdy wolny weekend i w czasie wakacji odnajdujemy spokój, odzyskujemy siły, cieszymy się życiem. I choć to 80 km od domu a benzyna wciąż drożeje – nie żałujemy na to. Jesteśmy oczarowani okolicą, lubimy nasze osiedle, działkę i domek. Lubimy bardzo obserwować ptaki, które licznie wokół się osiedliły i są częścią naszego otoczenia. Okoliczny las darzy nas urozmaicona florą, jagodami, borówkami, jeżynami i grzybami.  Mamy dobry dojazd lokalny, zaopatrzenie we wsi i w pobliskim miasteczku, który ostatnio bardzo się ucywilizował i oferuje wszystko, co potrzebne. Nasz domek działkowy jest skromny, ale mamy w nim wszystkie wygody i jest całkowicie wystarczający dla mnie, żony i syna – bo nie jest dla nas jakimś celem w sobie, a raczej punktem wypadowym do realizacji naszego aktywnego stylu życia. Wielu sąsiadów hołubi bardzo swe domy i działki, spędzają na nich cały czas i – jak podejrzewam – nie znają nawet okolic. Nasz styl jest inny – połowę czasu spędzamy na wycieczkach – pieszych i rowerowych, na amatorskich zajęciach sportowych lub po prostu w lesie. Mało w nim ludzi, dużo do zobaczenia, teren jest urozmaicony górkami wydmowymi, niedaleko jest rzeka ze swoimi starorzeczami i pięknymi łąkami zalewowymi. Zachwycamy się okolicznymi małymi osadami o walorach turystycznych. Tu przeżyliśmy wiele pięknych chwil swego życia i darzymy te okolice wielkim sentymentem. Jeśli chodzi o rower, to ze względu na wiek i siły nie aspirujemy do wyczynów ani nie włączamy się w jakieś zorganizowane formy wycieczkowe, nasze zwiedzanie okolic lub powracanie do ulubionych miejsc ma charakter mniej sportowy a bardziej rekreacyjny. Cieszą nas wyznaczone szlaki rowerowe, ale jest też trochę powodów do zmartwień.

Pamiętamy czas, gdy większość dróg i ścieżek w lesie była przejezdna, dostatecznie twarda. Od paru lat jednak pogarsza się ze względu na niepokojące ogólne wysuszenie lasu (obniżenie wód gruntowych, mniej opadów), prace drwali a nawet ruch samochodowy.

Na przestrzeni ostatnich 3 lat spotykaliśmy także wzmożony ruch jeźdźców na koniach, które niestety rozryły wiele naszych ścieżek rowerowych czyniąc  je trudno przejezdnymi. Bulwersujące były „tranzytowe szarże” (co najmniej kłus) przez osiedle działkowe, zagrażające bezpieczeństwu i niszczące nasz trud utwardzenia piaszczystych z natury uliczek. Nie mam nic przeciwko tej formie rekreacji, ale nie w formie nie liczącej się z innymi. Należy więc cieszyć się z ucywilizowania sprawy poprzez wyznaczenie szlaków dla jazdy konnej. Inna sprawa, widzę, że nie zawsze to jest przestrzegane.

Działkowiczów w J. niepokoi jednak jeszcze parę innych zjawisk.

Nie mniej od koni irytujący jest wzmożony ruch samochodowy przez nasze osiedle w kierunku W. Należy przypomnieć, że drogi osiedlowe są drogami prywatnymi (przynależą do działek). Samochody przejeżdżają często dość szybko, wzbijając kurz i hałasując, a motocykle i „maluchy” dodatkowo rozsiewając smrodliwe spaliny. Ruch wzmaga się z gorące dni, gdy oprócz wędkarzy nad rzekę ciągną liczni amatorzy kąpieli. Istnieje parę innych dróg przez las oraz droga asfaltowa przez B. – czy tamtędy nie lepiej?

Faktem jest, że asfalt na lewym odcinku drogi do B. jest sfatygowany – czy ze względu na ruch autobusowy nie przydałoby się temu odcinkowi nadać priorytet w gminnych inwestycjach drogowych?

Gdy zakładaliśmy nasze osiedle, jego największym walorem, który przyciągnął większość działkowiczów, było jego leśne otoczenie. Teraz okolica zmieniła się nie do poznania. Pomimo, że to strefa Parku Krajobrazowego, las systematycznie jest wycinany i to bodajże najbardziej właśnie w okolicy naszej polany, chociaż przecież w obszernych okolicznych lasach nie brakuje miejsc, gdzie wyrąb nie ingerowałby w krajobraz terenu rekreacji. Szokiem było dla nas, gdy po zimie zastaliśmy naszą ulubioną górkę nad osiedlem całkowicie ogołoconą z drzew. Teraz wycina się drzewa wzdłuż ścieżki nad rzeczką. To, że ścieżka ta jest rozryta przez transport drewna, to można przyjąć za pewną konieczność, ale żal patrzeć jak wnętrze lasu jest jeszcze bardziej rozryte – „jak popadanie” – bez zachowania jakichś ścieżek wyciągania drzew. Zostały naruszone też walory odcinków oznakowanych szlaków turystycznych. Nie jestem kompetentny, by oceniać metody pozyskiwania drewna z lasu, ale nie wydaje mi się w porządku, gdy przy tej okazji powalonych i połamanych jest setki jałowców, siewek dębów, zniszczone runo jagodnika, mech, wrzosy, mrowiska, pokaleczona jest kora drzew, które jeszcze zachowano. Kiedyś, gdy syn był mały, uczyłem go w tym lesie szacunku do przyrody, dziś wydaje się to naiwnym i śmiesznym mentorstwem, gdy widzimy jak podchodzi do tego … leśnictwo.

Przy okazji przestały istnieć niektóre powszechnie uczęszczane i urokliwe ścieżki leśne na skraju lasu, które mogłyby pozostać, gdyby strefę wyrębu cofnąć dosłownie o 2 metry (i to nie wszędzie). Niewykluczone, że te wyręby mają też wpływ na wspomniane wysuszanie terenu.

Kolejna sprawa to śmieci. Cieszyliśmy się przez lata tym, że w odróżnieniu do zaśmieconych lasów blisko Warszawy, „nasze” lasy były prawie idealnie czyste. Mieliśmy w tym swój drobny wkład – w czasie swych wycieczek, gdy spotkaliśmy jakąś butelkę, papier itp. zabieraliśmy takie śmieci ze sobą, mając satysfakcję, że przyczyniamy się do piękna okolicy i dając przykład synowi w okresie jego wychowania, co później przyczyniło się do jego wrażliwości na sprawy ekologiczne i kulturę w ogóle.

Od kiedy w okolicy zlikwidowano kontenery na śmieci, obserwujemy wzrost zaśmiecenia i porzucone worki ze śmieciami – zwłaszcza przy drogach. Stwarza to także kłopot, gdy działkowicze mają jakieś większe rzeczy do usunięcia. Można przypuszczać że ci, którzy nigdy nie byli wrażliwi na czystość lasu, zaczną wkrótce te rzeczy do niego wywozić. Popieramy akcje selekcji odpadów, w danym przypadku przez wyspecjalizowane worki, ale oferty 85 zł za wywóz śmieci w workach foliowych nie przyjęliśmy jako wygórowanej, ponieważ sami „generujemy” bardzo mało śmieci – odpadki organiczne kompostujemy lub palimy, a plastiki i szkło, konsekwentnie selekcjonujemy i wywozimy do kontenerów przy naszym domu w Warszawie.

Wydaje mi się, że w tym przypadku gmina postawiła na wyciągnięcie pieniędzy od mieszkańców, w tym od działkowiczów.

Nasza społeczność działkowa jest bodajże liczniejsza od rdzennie miejscowej, płacimy podatki i wszelkie inne opłaty, ale czy mamy lokalnie prawo głosu?

Tak oto z refleksji o życiu działkowym przeszedłem miejscami do spraw gminnych, ale – myślę – to bardziej zainteresuje Czytelników, niż prywatne preferencje nietypowego piewcy przyrody.

W przyszłości rozważamy przeniesienie się w te okolice na stałe, więc lokalne sprawy stają się nam coraz bliższe.