Gorzko, ale OPTYMISTYCZNIE

optymizm

W dzisiejszych czasach należy być optymistą,
by otworzyć z rana oczy.
Carl Sandburg

Optymizm bywa ośmieszany jako łudzenie się, naiwna postawa życiowa, coś co niweczy czujność. Możnaby napisać obszerną rozprawę o optymizmie (są o tym książki), o jego wersjach i roli, ale nie o to mi tutaj chodzi.  Odnosę to do pewnych kontekstów, które się zmieniają zarówno globalnie jak osobiście.
Nad optymizmem można panować i wykorzystywać go dla siebie i innych.

Z natury jestem optymistą, ale ta postawa jest wystawiana na próby.
Był czas różnych idealistycznych postaw i wiele z tego, co sugeruje psychologia o roli optymizmu i doświadczenie wielu ludzi. Odkopuję próbkę dedykowanej stroniczki z 2008 r.  Spełnij marzenia, którą ledwie naszkicowałem i potem szybko porzuciłem (prymitywny szablon), ale oddawała ówczesną wiarę w rolę optymizmu, wiary w siebie. Były też konkretne akcje by taką postawę krzewić, np. jak pisałem w 2010 – w Dzień dobry.
Z czasem coraz bardziej dostrzegałem dwa bieguny tego zagadnienia – obserwując jak świat się pogrąża w antykulturze, barbarii i dystopii oraz odczuwając fizycznie w sobie atrybuty wieku, a więc i zdrowia, i powiązane z tym społeczne ograniczenia.
Nie będę tego wywlekał, bo temat przewijał się wielokrotnie nawet tutaj w różnych aspektach.  Podobnie jak wiele razy pisałem tutaj o optymizmie.

Wpis będzie bardzo osobisty, także o tym, czego ludzie raczej nie pokazują.
W życiu zdarzają się chwile gorzkie psychologicznie, szczególnie przy rozczarowaniu, ale i fizycznie – np.  przez ból. Żyłem często w bólu.
I tak – mimo zaangażowania w sprawy zdrowia, właściwego podejścia do stylu życia, żywienia, profilaktyki –  borykałem się większość życia ze swoją cielesnością. Nie podłamałem się mimo to, nie stało się to także gdy w 2023 wykryto u mnie rozległego złośliwego raka. Miałem 3 operacje, obecnie przechodzę uciążliwą długotrwałą immunoterapię i kontrole. Wygląda na to, że będzie dobrze, takie są rokowania, ale myślę, że pomaga mi właśnie optymizm, wiara że przede mną jeszcze dużo dobrych doświadczeń.
Hipotetyczny „Zły” jakby czuwał by mnie wybić z tego nurtu, bym czuł się pechowcem.
Oto najnowszy przykład. Pozimowy sezon na działce w lesie rozpoczęliśmy w długi weekend majowy. W standardowej procedurze uruchomienia domu jest podłączenie termy (wywozimy ją do Warszawy by chronić przed mrozem i ew. złodziejami), a potem otwarcie zaworów dolotowych wody. Nagłe bum – struga wody zalewająca piwnicę z powodu uszkodzenia zaworu. Nigdy nie było takiej sytuacji przez ponad 25 lat.
Jak tu egzystować bez wody? Jest 1 Maja, potem praktycznie 4 dni wolne.
To był raczej cud, że po dziesiątkach telefonów, poszukiwań hydraulika, udało się znaleźć jednego, który następnego dnia przyjechał i to naprawił.
Tymczasem okazało się że gazu w butli jest na jedno krótkie odpalenie (jakaś nieszczelność?). Dawniej mogłem ją nabić po prostu na stacji paliw, ale według nowych przepisów trzeba jechać do specjalnego punktu – w okolicy był tylko jeden, z odbiorem butli następnego dnia.  Dla żony-gospodyni, to kolejny problem. A jej następny – komórka tajemniczo nie chciała się włączyć (ale tu pół biedy, dało się naprawić po powrocie, ale nastrój „niefartu” się pogłębiał).
Wiejska droga do nas jest bardzo wyboista a samochód ma niskie zawieszenie. Tego dnia urwał się tłumik. Nie byłem w stanie go zamocować bez podnośnika lub kanału. Dalsze peregrynacje lokalne do sklepów i usługodawców to obawa czy nie wypalę sobie błotnika w jego plastikowej części. A był powód by parę spraw załatwić. Otóż, wieczorem chcemy obejrzeć coś w telewizji, ale z kolei posłuszeństwa odmówił dekoder. Wszystkie podłączenia OK, a on milczy.
Następnego dnia kupiłem w miasteczku nowy – telewizor odpalił na większej ilości kanałów, co się nie udawało poprzednio. Czyli dobrze się stało, stary dekoder  był wadliwy.  Nie cieszyliśmy się długo, bo następnego dnia telewizor … się zapalił. Dobrze, że zareagowaliśmy szybko – mógł być pożar. Cóż, był stary.
Da się żyć bez niego. Natomiast nie za bardzo przy niesamowitym wysypie meszek i komarów (tych mniej), już po dniu byliśmy mocno pogryzieni, a ja mam na to uczulenie. Ostanie dwa lata tak nie było. Wytrwaliśmy parę dni, decyzja o powrocie. Załadowaliśmy się sporą ilości zapasów przygotowanych na dłuższy pobyt i jedziemy. Wieczór. Po paru kilometrach silnik stanął. Nie widać żadnej znanej mi przyczyny. Chyba nie spędzimy nocy na wiejskiej drodze…
Udało się znaleźć telefonicznie lokalną lawetę, która dowiozła nas do Warszawy (ponad 80 km). Samochód zostawiłem pod już zamkniętym warsztatem. Taksówką z bagażami do domu, następnego dnia dostarczenie kluczyka, zlecenie naprawy, zarówno silnika jak i tłumika. Okazało się, że do wymiany jest sterownik silnika, świece i parę innych mniejszych spraw oraz konieczny nowy tłumik. Wszystkie koszty wystarczyłyby na dwuosobową umiarkowaną wycieczkę zagraniczną.
Czy to wszystkie awarie majowe? O nie, były i pomniejsze jak bluetooth w laptopie i nie działające funkcje medyczno-sportowe w smartwatchu (z tych droższych)… Jakaś niewidzialna ręka uwzięła się na na mnie? Nawet mogę się domyślać jaka.
Suma stresów i wydatków jak na parę dni nie stymuluje optymizmu, ale na pewno go nie złamała lecz dodała mu hartującej goryczy.
Bardziej mnie podłamała, ale na krótki czas, utrata ok. 800 wpisów, w tym artykułów jakie publikowałem na stronie Our Life Force od ponad 2 lat. To było przynajmniej dwa tysiące godzin włożonej pracy. Straciłem też kilkaset wpisów na tamtejszym profilu. A wszystko przez awarię platformy, przez jakąś niefrasobliwość admina, który nie zadbał dostatecznie o zabezpieczenie materiałów użytkowników. Będę powoli odtwarzał przynajmniej skromne zręby tego zasobu, bo uważałem tę pracę za dość unikalną w sieci i poczytywałem sobie ją za ważną misję, mówiąc górnolotnie.
Teraz nie miałbym czasu, możliwości i siły by to przewrócić w całości. Nawet jeśli mam kopie niektórych materiałów,  to to. co poszło szerzej w świat straciło odnośniki, które teraz kierują do 404.
Pozytywna nauczka – nie pracować samodzielnie aż tyle jeśli nie jesteś osamotniony w przekazywaniu takich informacji. Bo już nie jestem outsiderem – informacje się roznoszą coraz szerzej dzięki innym osobom oraz zasięgom samej Kimberly Goguen.
A te właśnie informacje są bardzo pozytywne, budzą nadzieję. Odsyłam to Wprowadzenia na wspomnianej stronie oraz do dalszych wpisów. Było o tym i na tym blogu, a ostatnio tutaj – CARE i ja – krótka historia.
Dawniej pewne nadzieje mogły być przedwczesne, ale okazało się, że „gady” tego świata miały całe pokłady ukrytych, rezerwowych środków, by nas inwigilować, sterować, mamić, uszkadzać i wyzyskiwać.  Opóźniało to pozytywny rozwój, ale te pokłady pułapek są kolejno demaskowane i likwidowane.
Przykładem jest ujawniona strategia, liczona na pokolenia, jak zniewolić ludzkość, między innymi planem pandemii. Optymistycznie wskazywałem, że to kłamstwo kiedyś padnie. I faktycznie – maski, lockdowny, absurdalne przepisy dotyczące spotkań lub przemieszczania się itp. – padły. Upadną i inne reżimy – to optymistyczne chociaż będą temu towarzyszyć i gorzkie doświadczenia. Także to, że tzw. traktat pandemiczny WHO został odroczony protestem wielu ważnych głosów specjalistów i polityków.
Głośno teraz o tym, że przyjęta strategia medyczna była błędna, że Astra Zeneca przyznała się do nieskuteczności i szkodliwości swoich szczepionek i wycofała je z rynku, wyszły na jaw procesy wytaczane Pfizerowi za fałszowanie statystyk oraz ukrywanie szkodliwości leków itd. Zakładane są pozwy, wypłacane odszkodowania za skutki złego leczenia. Nie będę się nad tym po raz kolejny rozwodził.
Pozytywne jest to, że ludzkość prawdopodobnie nie da się ponownie oszukać, chociaż knowania macherów i straszenie kolejnymi zagrożeniami trwają.
Przenosi się to na obłęd klimatyzmu, próby stworzenia społeczeństwa bezmyślnego i podatnego na ideowe szaleństwa, wynaturzenia i ślepe posłuszeństwo. Mam nadzieję, że dzięki gorzkiej lekcji  nie powtórzymy błędów.
Kolejnym przykładem wśród wielu jest ostatnia Eurowizja, podczas której ukazano pogłębiający się kryzys kultury. Obejrzałem kilkanaście minut otwarcia i miałem już obraz i …dość. Promocja golizny, ludyczności, nawet satanizmu,  słabej jakości sztuki. Festiwal migotliwego hałasu a nie piosenki. W największym skrócie pokazuje to klip https://x.com/i/status/1789849906242289748.
Także kto wygrywa te i podobne konkursy. Wg mnie występuje często selekcja negatywna pod założenia ideologiczne oraz działania lobbystów.  Czy ta wygrana nie była ustawką, skoro na długo wcześniej przesądzano o zwyciętwie chłopaka w spódniczce?
Ale to dzieje się i literaturze i w teatrze, kinie, w telewizji, w ogóle.

Czytam Obronę świata – obszerny książkowy zbiór felietonów Witolda Gadowskiego, głównie z lat 2019-2021. Chociaż publikowane były w tygodniku Niedziela, którego nie czytam i który nie pasuje do moich zainteresowań, to warto poznać idee i przemyślenia Autora. Oprócz pierwszej, dość „kościółkowej” części (nie umniejszam), książka zawiera mnóstwo celnych diagnoz i rozważania o przyszłości ubrane w dużą ilość bon-motów.
Część książki dotyczy koncepcji lokalizmu (nie mylić z lokajstwem!) jako antidotum na trend globalistyczny. Wtedy było to dopiero zarysowanie zasad i planu w stosunku do obecnej formy i praktyki lokalizmu. Wspomniałem o tym krótko wcześniej we wpisie Metoda, gdzie znajdziesz też inne przyczynki do mojego optymizmu. Podobnie jak ja, Gadowski wyraża się sarkastycznie o obecnej demokracji i podobnie od początku ujawniał przekręt kowidowy. Podziwiam aktywność pana Witolda, który nieustannie podróżuje po Polsce i organizuje lokalne kluby Ruchu Obrony Polski. Nie zakłada partii, nie narzuca regulaminów itp.  – chodzi o bezpośrednie kontakty ludzi podobnie myślących.
Udziela się w wywiadach i na konferencjach, jak ta ostatnia na której byłem.
O ile Wojciech Sumliński (też w tym ruchu) podnosi w swoich książkach (zwłaszcza w Koniec Polski. Ile czasu nam zostało? ) gorzką sprawę w jak beznadziejną sytuację geopolityczną Polska się wplątała, to Gadowski próbuje podnieść nas na duchu, a na ww. konferencji rozważania polityków i analityków przeciął nie używaną przez nich alternatywą: a jeśli UE padnie i to tak niespodziewanie jak padło ZSRR?
To jest zgodne z moim przewidywaniem: stary układ globalny wkrótce padnie i wtedy wiele naszych problemów się rozwiąże „samo”. Trzeba wziąć pod uwagę i to rozwiązanie i dążyć do niego, a nie popadać w im-posybilizm.
Na razie jestem za wprowadzeniem na stolik unijny zupełnie nowego projektu UE, ponieważ łatanie tego, co jest, nic nie da i będzie praktycznie niemożliwe. Taką inicjatywę europejską, już w znaczny stopniu uzgodnioną co do wspólnej pracy w gronie europejskich stronnictw i think tanków prawicowych, przedstawił dr Jerzy Kwaśniewski – szef OrdoIuris.
Te inicjatywy podbudowują mój optymizm. Tym bardziej, że Polska na tle innych krajów Zachodu jest jeszcze względnie normalna i ma duży potencjał.  I rodzi się coraz więcej ruchów oddolnych, które rozumieją, że stary nieefektywny układ partyjny powinien odejść.
Nie wolno milczeć wobec zła oraz poddawać się w walce o wolność.
„Ludzi dobrej woli jest więcej!”.
A „tupnięcie naraz tysięcy nóg może zawalić każdą budowlę” (W. Gadowski)

O stronniczości w medycynie

Tytuł jest zawężający, bo wynika z poniższego wyboru – dziedziny, która zajmuje się dr Siddhartha Mukheree – autor książki „Prawa medycyny – zapiski z niepewnego terenu„.
Na okładce znajdujemy jeszcze dwa zdania-motta:
„Czy medycyna rzeczywiście jest nauką?”

„Nigdy nie przypuszczałem, że medycyna okaże się takim niepewnym światem bezprawia.”

Wykorzystam fragmenty tej książki by przedstawić niektóre wątpliwości autora, w komentarzu także swoje, tym bardziej że medycyna jest polem i moich dociekań, a ostatnie lata „pandemii” pokazały jak w wielu aspektach można mieć zastrzeżenia. Ale podobne wątpliwości odnoszą się do wielu dziedzin nauki, co podnosiłem zarówno tutaj jak i na stronie LepszeZdrowie.info.

Autor – utytułowany onkolog, z dużym doświadczeniem, naukowiec i pisarz, w swojej książce skupił się tylko na trzech ogólnych prawach, a trzecie zawarł w rozdziale o tytule „Każdemu doskonałemu eksperymentowi medycznemu towarzyszy ludzka stronniczość”, z którego cytuję niektóre akapity.

Nie będę za każdym razem dawał cudzysłowu do fragmentów, natomiast czasem dodam w nawiasach [ ] kontekst lub swoją uwagę.
————————————————————-

Human Genome Project (Projekt poznania ludzkiego genomu) po­łożył podwaliny nowej nauki, genomiki, zajmującej się analizą całego genomu.
dla biologii nowotworu oznaczał on doko­nanie nieoczekiwanego przełomu.
Nowotwór to choroba genetyczna wywołana mutacjami w genach [jest alternatywna teza, że to bardziej sprawa zmian w mitochondriach]. Do tamtej pory naukowcy analizowali komórki nowotworowe jeden gen za drugim. Wraz z pojawieniem się nowej technologii umożliwiającej jednoczesną analizę tysięcy genów, nagle zdaliśmy sobie sprawę, jak złożony jest w istocie nowo­twór.

Co ważniejsze, możliwość jednoczesnej analizy ty­sięcy genów bez czynienia uprzednich założeń na temat genów zmutowanych umożliwiła badaczom odnalezienie nowatorskich, dotąd nieznanych powiązań genetycznych wskazujących na nowotwór. Niektóre spośród nowo od­krytych mutacji nowotworu były całkowicie nieoczekiwa­ne: geny nie kontrolowały guzów w sposób bezpośredni, lecz wpływały na metabolizm substancji odżywczych lub modyfikacje chemiczne DNA. [jak np. w poprzedniej uwadze]

Entuzjazmowi towarzyszącemu odkryciu tych ge­nów towarzyszyła nadzieja, że otworzy ono nowe drogi leczenia nowotworów. Skoro komórki nowotworowe są zależne od zmutowanych genów w kwestii przeżycia lub wzrostu – „uzależnione” od mutacji, jak często opisywali to biolodzy – to uderzenie w te uzależnienia za pomocą konkretnych molekuł może doprowadzić do ich znisz­czenia. Wreszcie nie trzeba będzie sięgać po chemiczne trucizny zatrzymujące rozwój komórkowy. Najbardziej spektakularnym przykładem podobnego leku był imatynib (pierwotnie dopuszczony do obrotu w Stanach Zjed­noczonych pod nazwą Gleevec), lek na jedną z odmian bia­łaczki, który zelektryzował całą dziedzinę nauki.

[pomijam pierwsze doświadczenia autora ze stosowaniem tego leku]

[potem] dowiedziałem się, że w naszym szpitalu testuje się podobny lek
Lek dał obiecujące wyniki w badaniach na zwierzętach i w pierwszych eksperymentach ludzkich…
Grupę pacjentów poddanych badaniu odziedziczyłem po innym lekarzu specjaliście, który właśnie zakończył program. Nawet pobieżne badanie uczestników podlegającej mi próby wskazywało na niewiarygodne [w sensie pozytywne] wskaźniki reakcji.


Ale sześć miesięcy później końcowe rezultaty badania sprawiły nieoczekiwany zawód. Na podstawie naszych danych oczekiwaliśmy skuteczności na poziomie 70 lub 80 procent, ale okazało się, że

ostatecznie wynosiła ona zaledwie 15 procent. Ta tajemnicza niezgodność nie miała sensu, choć kilka tygodni później, po dogłębnej analizie da­nych, stała się oczywista. Specjalizacja onkologiczna trwa trzy lata, a kończący ją lekarze przekazują część swoich pa­cjentów nowej grupie, resztę oddając pod opiekę bardziej doświadczonych lekarzy prowadzących w szpitalu. To, czy pacjent trafi do lekarza odbywającego specjalizację czy doświadczonego lekarza prowadzącego, to kwestia osobi­stego wyboru. Nakazuje się jedynie, by pacjent oddawany nowemu lekarzowi odbywającemu specjalizację drugiego stopnia był przypadkiem „o wartości edukacyjnej”. [wybiórczość]

Każdy pacjent przekazywany nowym specjalistom wykazywał więc reakcję na leki, podczas gdy wszyscy pacjenci oddawani pod opiekę lekarzy prowadzących nie przejawiali podobnej reakcji. W obawie, że nowi lekarze na specjalizacji nie będą w stanie poradzić sobie z bardziej złożonymi potrzebami medycznymi kobiet i mężczyzn nieodpowiadających na leczenie – pacjentów z najbardziej odpornymi na leczenie, krnąbrnymi odmianami nowotworu – świeżo upieczeni specjaliści drugiego stop­nia przekazywali wszystkie oporne przypadki bardziej doświadczonym lekarzom prowadzącym. Ta decyzja nie była w sposób zamierzony tendencyjna, ale najzwyklejsza w świecie chęć niesienia pomocy pacjentom spowodowała silne zafałszowanie eksperymentu.

Każda dziedzina nauki pada ofiarą ludzkiej stronniczości. Nawet jeśli zaprogramujemy wielkie maszyny, by zbierały i przechowały dla nas dane oraz wykonywały na nich ope­racje, to i tak ludzie pozostają ich końcowymi obserwato­rami, interpretatorami oraz oceniającymi. W medycynie stronniczość jest szczególnie silna z dwóch powodów. Po pierwsze chodzi o nadzieję: wszyscy pragniemy, aby leki okazały się skuteczne. Nadzieja to piękna cecha medycy­ny – jej najbardziej czuły ośrodek ale jest ona zarazem najbardziej niebezpieczna. W historii medycyny trudno o bardziej tragiczną i zarazem rozwlekłą historię łączącą nadzieję z iluzją niż historia zabiegu Halsteda – radykalnej mastektomii.

Na początku XX wieku, w epoce olśniewającego i na­głego rozkwitu nowoczesnej chirurgii, chirurdzy wypra­cowali niezwykle drobiazgowe operacje w celu usunięcia złośliwych guzów piersi. Kobiety chore na nowotwór le­czono za pomocą takiego chirurgicznego „wykorzenienia”, choć mimo zabiegu zdarzało się, że u niektórych pacjentek następowały przerzuty do innych części ciała. Ten poopeacyjny nawrót choroby nie dawał spokoju wielkim chi­rurgicznym umysłom. W Baltimore niezwykle energiczny chirurg William Halsted twierdził, że przyczyną metastazy jest tkanka złośliwa pozostawiona po pierwotnym zabiegu. Halsted nazywał operację usunięcia nowotworu piersi „operacją nieczystą”. Twierdził, że przerzuty powo­dowane przez rozsiane fragmenty nowotworu pozosta­wione po interwencji chirurgicznej.

Hipoteza Halsteda miała sens z logicznego punktu widzenia, lecz była nieprawdziwa. U większości kobiet cho­rych na nowotwór piersi prawdziwą przyczyną poopera­cyjnego nawrotu choroby wcale nie był miejscowy rozrost pozostałych fragmentów tkanki nowotworowej. Chodziło raczej o to, że nowotwór wywędrował z piersi na długo przed samą operacją. Komórki nowotworowe, wbrew oczekiwaniom Halsteda, nie sytuowały się koncentrycznie, uło­żone w porządne parabole metastatyczne wokół ogniska nowotworu. Ich wędrówka po ciele była znacznie bardziej kapryśna i nieprzewidywalna. [obecnie wiadomo, że rak rozprzestrzenia się przez swoje komórki macierzyste, które mogą wędrować po ciele wraz z płynami ustrojowymi]

Ale Halstedowi nie dawała spokoju „operacja nieczysta”. W celu przetestowania teorii miejscowego ogniska nowotworu amerykański chirurg dokonał amputacji nie tylko piersi, ale i szerokiej masy otaczającej ją tkanki, wraz z mięśniami poruszającymi ramieniem oraz barkami, a także węzłami chłonnymi po­łożonymi głęboko w klatce piersiowe j, a wszystko to po to, by „oczyścić” miejsce operacji.

Halsted nazwał ten zabieg „radykalną” mastektomią, nawiązując do pierwotnego znaczenia tego słowa, pocho­dzącego od łacińskiego radu, czyli „korzeń”. Agresywna mastektomią w jego wydaniu miała wyrwać nowotwór z korzeniami, oczyszczając ciało z choroby. Jednak z cza­sem samo słowo zaczęło nabierać nowego znaczenia i zmie­niać się w jeden z najbardziej niepojętych przykładów stronniczości. Uczniowie Halsteda oraz kobiety chore na nowotwór piersi – zaczęli używać słowa radykalny w jego drugim znaczeniu: „odważny, innowacyjny, śmiały”.

Jaki chirurg lub kobieta stojąca w obliczu śmiertelnej nawracającej choroby zdecydowaliby się na mastektomię nieradykalną? Nieprzebadana i niepodważona przez nikogo teoria stała się prawem. Żaden chirurg nie zdecydował się na przeprowadzenie badań nad zabiegiem, co do którego skuteczności miał pewność. Propozycja Halsteda umocniła się, stając się chirurgiczną doktryną. W końcu im więcej wycinamy, tym więcej leczymy, nieprawdaż?

Jednak u pacjentek pojawiały się nawroty cho­roby i to nie tylko od czasu do czasu, ale w licznych przypadkach. W latach czterdziestych niewielka ekipa zbuntowanych chirurgów – wśród nich należy wymie­nić zwłaszcza Geoffreya Keynesa w Londynie – podjęło próbę podważenia logiki leżącej u podstaw radykalnej mastektomii, z mizernym jednak skutkiem. W1980 roku, niemal osiemdziesiąt lat od pierwszej operacji Halsteda, oficjalnie rozpoczęto próbę losową porównującą radykal­ną mastektomię z bardziej konserwatywnymi metodami chirurgicznymi. . Ale nawet ta próba ledwo dotarła do jakichkolwiek wniosków. Uwiedzeni logiką i brawurą ra­dykalnej chirurgii amerykańscy lekarze byli tak niechętni poddaniu je j weryfikacji, że trudno był było znaleźć pacjentów do wzięcia udziału w badaniu. Aby je ukończyć, trzeba było poprosić o pomoc chirurgów z Kanady oraz innych k rajów. Rezultaty były uderzająco negatywne. Kobiety pod­dane radykalnemu zabiegowi cierpiały z powodu wielorakich poważnych komplikacji, nic przy tym nie zyskując. Ich szansę na nawrót choroby wraz z przerzutami były identyczne co u kobiet, które przeszły bardziej konserwa­tywną operację i zostały poddane radioterapii. Pacjentki chore na nowotwór piersi przeszły gehennę radykalnej chirurgii bez żadnego konkretnego powodu. Rezultat próby był tak destabilizujący dla całej dziedziny, że po­wtórzono ją w latach dziewięćdziesiątych, a następnie na początku XXI wieku. Ponad dwadzieścia lat później nadal nie stwierdzono innego rezultatu. Trudno ocenić, jaki był całkowity zasięg oddziaływania radykalnej mastektomii, ale można szacować, że w latach 1900-1985 poddano jej od stu tysięcy do pięciuset tysięcy kobiet. Obecnie wykonuje się ją niezwykle rzadko, jeśli w ogóle.

[Dodam trzy uwagi. Nadal wykonuje się wycinanie guzów, nawet całych piersi, chociaż nie aż tak radykalnie. Sam guz, o ile swoją wielkością nie zagraża mechanicznie okolicznym tkankom i nie rozsiewa swoich komórek macierzystych, to nie tyle jest chorobą wymagającą ostrej interwencji, co raczej objawem choroby źródłowej. Może to być nieprawidłowy metabolizm w wyniku zatrucia zewnętrznego lub wewnętrznego, w tym groźne nałogi a nawet silny stres, który zachwiał homeostazę w organizmie i spowodował zmiany komórkowe, np. inną ekspresję genów. Zatem warto zająć się leczeniem przyczynowym.
Ponadto, tak długa „kariera” radykalnej chirurgii, miała zapewne związek z finansowaniem szpitali, które otrzymują więcej za trudne i wysoce wyceniane zabiegi]

Z dzisiejszej perspektywy łatwo zauważyć przyczyny stronniczości radykalnej chirurgii: potężny chirurg z obsesją na punkcie innowacji, … pokolenie kobiet zmuszono by słuchać poleceń lekarza, oraz kultura perfekcjonizmu, który często opierał się jakiejkolwiek krytyce. Ale inne źródła stronniczości w medycynie są jeszcze trudniejsze do zidentyfikowania, bo są znacznie bardziej subtelne. W przeciwieństwie do niemal wszystkich innych dzie­dzin nauki, w medycynie jej przedmiot – czyli pacjent – nie jest biernym, lecz czynnym uczestnikiem eksperymentu. [wyłączywszy wyrafinowane metody potrójnie ślepej próby – patrz dalej].W świecie atomów zasada nieoznaczoności Heisenberga głosi, że położenia oraz pędu cząsteczki nie da się jednocze­śnie zmierzyć z dowolną dokładnością. Jeśli wyślemy falę światła w celu zmierzenia położenia cząsteczki, rozumo­wał Heisenberg, to uderzenie fali w cząsteczkę zmieni jej pęd, a więc i jej położenie, i tak dalej, bez końca. Nie da się zmierzyć obu z dowolną pewnością. Medycyna ma swoją własną wersję nieoznaczoności „Heisenberga” – kierując pacjenta na badanie, w sposób nieunikniony wpływamy na jego psychikę, a tym samym zmieniamy wyniki bada­nia. Przyrząd wykorzystywany do badania przedmiotu zmienia zarazem jego naturę.

Aktywna psychika pacjenta sprawia na przykład, że niezmiernie trudno jest przeprowadzić badania lub próby opierające się na jego pamięci. W 1993 roku harwardzki badacz Edward Giovannucci postanowił stwierdzić, czy dieta wysokotłuszczowa wpływa na ryzyko zachorowania na nowotwór piersi. [zagrożenia diety wysokotłuszczowej to osobny szeroki temat, w którym nawarstwiły się rożne mity] Zidentyfikował grupę kobiet chorych na nowotwór piersi oraz grupę kobiet zdrowych w podobny m przedziale wiekowym, po czym zapytał obie grupy o ich zwyczaje żywieniowe w ostatnim dziesięcioleciu. Bada­nie wysyłało wyraźny sygnał: kobiety chore na nowotwór piersi znacznie częściej spożywały pokarmy o wysokiej zawartości tłuszczu.

Ale to badanie miało jeszcze jeden aspekt: uczest­niczki próby Giovannucciego wypełniły ankietę na temat swojej diety także prawie dziesięć lat przed aktualnym badaniem, a jej wyniki leżały sobie spokojnie na dysku komputera. Kiedy porównano wyniki obu ankiet, u ko­biet zdrowych stwierdzono, że dieta faktyczna oraz dieta wspominana są w dużej mierze identyczne. Okazało się jednak, że u kobiet chorych na nowotwór dieta faktycz­na też nie zawierała nadmiaru tłuszczów. Jedynie dieta „wspominana” była wysokotłuszczowa. Te kobiety pod­świadomie zanalizowały swoje wspomnienia pod kątem przyczyn choroby i wymyśliły sprawcę: swoje własne złe nawyki. Bo i kogo lepiej winić niż samego siebie?

Ale czy prospektywne badania kohortowe, badania randomizowane i podwójnie ślepe próby nie eliminują wszystkich przejawów stronniczości? Samo istnienie ta­kiego badania w którym zarówno grupa kontrolna, jak i eksperymentalna są przydzielane losowo, pacjenci są leczeni na bieżąco, a tak lekarze, jak i pacjenci są nieświa­domi leczenia – stanowi świadectwo, jak poważnie me­dycyna traktuje swoją stronniczość i do jakich akrobacji musimy się uciec, aby się przed nią obronić (po równie drastyczne metody uniknięcia stronniczości sięgają nieliczne dyscypliny naukowe). Nie da się przecenić wagi podobnych badań. Istnieją rozmaite przykłady sposóbów leczenia, które na podstawie silnych dowodów anegdotycznych uważano za wysoce dobroczynne dla pacjenta, i które ostatecznie uznano za szkodliwe po przeprowadzeniu ba­dań randomizowanych. Należą do nich, między innymi, wykorzystanie tlenoterapii u noworodków, podawanie leków anty arytmicznych po zawale serca oraz hormonalna terapia zastępcza u kobiet.
[działa to i w drugą stronę, gdy bagatelizuje się
praktykę lekarską odnosząca spektakularne sukcesy, ale teoria nie chce się tym zająć, co zaprzecza podejściu naukowemu]

Ale takie desperackie akrobacje nie są w stanie wyeliminować najbardziej subtelnej odmiany stronniczości. Znowu chodzi o zasadę Heisenberga: kiedy pacjenci biorą udział w badaniu, nie da się uniknąć wpływu badania na ich psychikę. Decyzja o wzięciu udziału w badaniu klinicznym w celu, dajmy na to, zmierzenia wpływu aktywności fizycznej na radzenie sobie z cukrzycą, to aktywna decyzja. Oznacza to, że pacjent bierze udział w procesie medycznym, słucha pewnych poleceń lub mieszka w konkretnej dzielnicy z łatwym dostępem do opieki zdrowotnej i tak dalej. Może to oznaczać, że należy do konkretnej rasy, grupy etnicznej lub klasy społeczno-ekonomicznej. Badanie zrandomizowane prowadzi [wtedy] do pewnych wniosków,… ale odnosi się jedynie jego skuteczności … na konkretnej, grupie ludzi, poddanej procesowi randomizacji.

Eksperyment może być doskonały, ale pytanie brzmi, czy można go zgeneralizować na całą społeczność.

Bałwochwalcze podejście do zrandomizowanych prób kontrolnych w medycynie wnosi swoją własną stron­niczość. Szczepionka BCG przeciw gruźlicy w próbie randomizowanej miała mieć silne działanie ochronne, ale jej skuteczność zdaje się zanikać niemal liniowo, w miarę jak przemieszczamy się wzdłuż równoleżników z Północy na Południe – gdzie gruźlica jest też znacznie szerzej rozpo­wszechniona (ciągle nie wiemy, co wywołuje ten efekt, choć najbardziej oczywistym sprawcą jest zmienność genetycz­na). Te odkształcenia ~ nazwijmy je tendencyjnością heurystyczną – w praktyce medycyny wcale nie są rzadkie. Niemal każdego dnia jestem proszony o zadecydowanie, czy konkretny lek zadziała na konkretnego pacjenta – dajmy na to mężczyznę, Afroamerykanina – jeśli próbę przeprowadzono na populacji głównie białych mężczyzn z Kansas. Kobiety nie są dostatecznie reprezentowane w badaniach randomizowanych. Kiedy się temu przyjrzeć, nawet samice myszy nie są dostatecznie reprezentowane w badaniach laboratoryjnych. Czerpanie wiedzy medycz­nej z próby randomizowanej wymaga więc znacznie wię­cej wysiłku niż przeczytanie ostatniego akapitu artykułu opublikowanego w letnim numerze jakiegoś czasopisma medycznego. Wymaga uwagi, oceny oraz interpretacji a tym samym otwiera drogę do stronniczości.

Narodziny nowych technologii medycznych w ogó­le nie zlikwidują stronniczości. Przeciwnie, jeszcze ją zwiększą.

Aby zrozumieć badanie, trzeba będzie jeszcze więcej ludzkiej oceny oraz interpretacji – a tym samym wzrośnie stronniczość. Big data – duży zbiór danych – nie jest rozwiązaniem problemu stronniczości. To jedynie źródło stronniczości bardziej subtelnych (a może i jeszcze większych).

[widzimy to na przykładzie niektórych odpowiedzi w ChatGPT i podobnych narzędzi, które bazują na zbiorach danych już uprzednio sprofilowanych przez interesy, poprawność polityczną, cenzurę, wpływy korporacji i autorytety, które bywają w ten sam sposób uformowane]

Być może najprostszym sposobem na zmierzenie się z problemem tendencyjności jest stawienie mu czoła i uczy­nienie z niego części samej dęfinicji medycyny. Romantycz­na wizja medycyny, popularna zwłaszcza w XIX wieku, widzi lekarza jako „łowcę chorób” (w 1926 książka Paula de Kruifa Łowcy mikrobów rozpaliła wyobraźnię całego pokolenia). Ale większość lekarzy wcale nie poluje dziś na choroby. Najlepsi znani mi lekarze to tacy, którzy zda­ją się posiadać szósty zmysł, jeśli chodzi o wykrywanie stronniczości. Niemal instynktownie rozumieją, kiedy do ich pacjentów można odnieść zgromadzone wcześniej skrawki wiedzy medycznej, ale co ważniejsze, widzą też, kiedy ta wiedza się do nich nie odnosi. Rozumieją, jak ważne są dane, próby i badania randomizowane, ale są na tyle mądrzy, że potrafią się oprzeć ich uwodzicielskiej sile. Le­karze są w rzeczywistości łowcami stronniczości.

Wiedza uprzednia. Silna intuicja znaczy więcej niż słaby wynik badania
Elementy odstające.”Normy” uczą nas zasad – ale praw uczymy sie od elementow odstających.
Stronniczość. Każdemu doskonałemu eksperymentowi medycznemu towarzyszy ludzka stronniczość.

To ciekawe, że wszystkie trzy prawa medycyny [omówione w książce; znaczenia dwóch pierwszych tu nie ujawniam – zachęcając do lektury książki] dotyczą ogra­niczeń ludzkiej wiedzy.