Potencjał czubka

             każdy swój czubek chwali…

 

Na wieniec laurowy liczy też twardogłowy.
Maria Celej

Leżąc na hamaku, lub odpoczywając na trawie podczas wycieczki, lubię przyglądać się niebu. Często wspaniały widok (o ile nie zakłócony przez chemtrails). Czasem zastanawiam się – jakież to gwiazdy są akurat nade mną. Oczywiście nie te, które widziałbym w tym miejscu nocą. Tajemnica teoretycznie do rozszyfrowania, ale komu by się chciało ustalać porę, azymut itp. …
Przyglądam się za to drzewom. Mój wzrok kieruje się ku górze, ku ich czubkom.
Są nie tylko piękne, ale dla mnie także alegorią wzrostu, życia, nadawania kierunku. Zielone, strzeliste, górujące nad okolicą. Gdy dolne gałęzie, stare i już bez większej życiowej funkcji, usychają i odpadają, te wyrażają nieugiętą wolę życia, pęd ku słońcu.  Tam też jest stosunkowo najwięcej szyszek, co pokazuje potencjał tej części drzewa.
Alegoria rozciąga się na społeczeństwo ludzi. Są tacy którzy górują, napędzają społeczność, to oni mają największy potencjał w kreowaniu wzrostu i … nie mam na myśli szyszek, jak się czasem określa ludzi władzy lub biznesu.
Chociaż można powiedzieć, że niektórzy z nich rzeczywiście mają pozytywny wpływ na rozwój i to, co się dzieje, ale raczej chodzi o twórców, wynalazców, intelektualne elity. Chociaż wielu do nich pretenduje, tych faktycznych jest niewielu. Tak jak elita czubka wśród gałęzi, są w mniejszości. I podobnie jak czubek drzewa narażony jest bardziej niż inne gałęzie np. na pioruny, tak elita jest bardziej wystawiona na krytykę oraz łatwiej tam zaliczyć bolesny upadek z wysokości. Pamiętamy z fizyki czym jest nie tylko potencjał ale i energia potencjalna związana z wysokością i spadkiem …

Słowo czubek ma też slangowe znaczenie – wariat.
Cóż, w historii właśnie osoby podejrzewane o wariactwo były tymi, które wbrew skostnieniu czy to nauki czy poglądów mas, tworzyły nowe paradygmaty lub po prostu odkrywały nowe możliwości. Zwariowani podróżnicy, uparci wynalazcy, nonkonformistyczni działacze społeczni, przywódcy rewolucji, naukowcy, którzy kwestionowali dogmaty…
Liczę na potencjał tych pozytywnych czubków  🙂

Reklama

PERSPEKTYWA

Człowiek wyzbyty lęku obejmuje wzrokiem rozległe horyzonty.
Napoleon Hill

słonce, niebo

Nad całą Wielką Wyspą wznosiła się Wielka Góra położona na jej środku. Jej groźny szczyt niknął często w chmurach, czasem dymił pozostałością wulkanu, straszył iskrami.

Wokół Góry rozciągały się promieniście wielkie, głębokie doliny ciągnące się aż do morza. W dolinach tych żyli ludzie w odizolowanych skałami i wodą królestwach.

Tubylcy, jeśli patrzyli w niebo, to nie z myślą o tym by kiedyś dostać się na szczyt Góry, ale dla słońca, które łaskawie wyzierało zza chmur i grzało ich przyjemnie.

Pewnie dlatego w królestwie Wygodolandu mieszkańcy oddawali cześć bogu słońca Solariusowi – była to obowiązująca jedyna religia.

Pędzili wygodne życie – o ile nie sprzeciwiali się zarządzeniom Władzy i Kościoła. Jednym z nich był zakaz wdrapywania się na Górę, który zresztą wydawał się oczywisty.

Czasami znalazł się jakiś dziwak, który zapuszczał się w kierunku szczytu albo łódką wzdłuż wybrzeża. Potem opowiadał bliskim jakieś bzdury jakoby za doliną istniało inne królestwo i że ludzie żyją tam inaczej.

Król nie lubił takich śmiałków, bo to podburzało lud, a może i groziło władzy.

Jednego, który stał się dość głośny, kazał schwytać i doprowadzić przed tron.

– Powiadasz, człecze, że po mojej prawej ręce jest daleki kraj gdzie żyją inaczej? To znaczy jak?

– Jest tam rada starszych, która wybiera najmądrzejszego spośród siebie i ten rządzi przez rok, a potem podobnie wybierany jest nowy król.

– Łżesz, bo to nie jest możliwe, nikt nie jest mądrzejszy od króla! I to byłoby wbrew woli Solariusa.

– Panie, oni czczą Promiennego.

– A któż to taki?
– Ich bóg słońca.

– Niemożliwe, bo bóg słońca to Solarius! I jak niby go czczą?

– W soboty odprawiają uroczyste nabożeństwa nad brzegiem morza.

– Sam widzisz, że to barbarzyńska herezja – nabożeństwa odprawia się w niedzielę i w świątyniach.

– Na pewno masz rację Panie, bo to ich słońce jest jakieś dziwne – u nas wschodzi na styku lądu z morzem, a u nich nad morzem.

– Sam widzisz, że to fałszywy bóg. I nie zapuszczaj się nigdy poza Wygodolandię, bo każę cię zamknąć w wieży do końca twych dni.

Rozmowie tej i podobnym przysłuchiwał się syn starego króla. Nabierał podziwu dla odwagi tych, którzy wypływali w morze lub wdrapywali się w kierunku złowrogiego szczytu.

Gdy król umarł, jego następca poczuł przypływ wolności, chciał też pokazać swoją odwagę i postanowił urządzić wyprawę ku szczytowi Góry. Tego nikt przedtem nie dokonał i wyczyn taki mógł przynieść mu laur pierwszeństwa.

Przełamywanie zakorzenionego w Królestwie i na dworze wygodnictwa nie było łatwe – droga była ciężka i żmudna. Ambicja i ciekawość młodego króla pchała go jednak naprzód.
Nieoczekiwaną nagrodą były coraz wspanialsze widoki – w serce króla wdzierało się nieznane mu dotąd podniosłe uczucie, piękno jakie się objawiało przyprawiało go o dreszcz.

Gdy wszedł wyżej, nagle spoza doliny królestwa wyłoniła się w całej okazałości kolejna dolina i ukazała nieznane miasta i wioski, całkiem podobne do tych które znał.

Król wspomniał opowieści podróżników i w duchu musiał przyznać im rację – istnieją inne królestwa!

Weszli wyżej i oto ukazały się kolejne. Zobaczył, że w niektórych majaczyły świątynie podobne do tych  z jego królestwa.

Po trudach dotarł na sam szczyt Góry. Wspaniałe uczucie pokonania trudu, strachu przed grozą Góry oraz wyzwolenia z zakazu wstępu na nią król odczytał  jako boskie i pasujące go na jego urząd.

Stąd rozciągała się PERSPEKTYWA na wszystkie strony Wyspy. Doliny oddzielające królestwa nikły gdzieś poniżej, szczyt był dla nich wspólny. Słońce w zenicie oświetlało wszystkich tak samo.
Ku zaskoczeniu na szczycie znajdowała się jakaś świątynia, w której obcy ludzie odprawiali nabożeństwo na cześć słońca – mimo, że to był czwartek a nie niedziela!

Zadumał się król i wzniósł oczy ku niebu. Tak wspaniałego, śmiejącego się promieniami słońca nigdy nie widział. Promienie przeszywały jego całe jestestwo miłym ciepłem, ba – miłością.

Spuszczając zawstydzony wzrok spojrzał na horyzont i spostrzegł tam wiele innych wysp,  których istnieniu nigdy nie wierzył.

I nie było innego Słońca nad nimi.