Praga

Przebywamy drogę na księżyc i z powrotem,
lecz mamy problem przekroczyć ulicę i poznać nowego sąsiada.
Dalai Lama

Mural „ziomek”

Kilkanaście lat temu z grupką znajomych wzięliśmy we własne ręce swoje sprawy i wybudowaliśmy własny dom wielomieszkaniowy.

Dłuższy czas szukaliśmy placu aż znaleźliśmy pewną okazję na warszawskiej Pradze. Dla mnie był to dość bolesny kompromis, ponieważ musiałem opuścić ukochany Żoliborz.

Za to uzyskałem ładne mieszkanie, teoretycznie prawie w centrum Warszawy. Miejsce nie było złe, bo stanowiło małą zieloną enklawę w ciele dość brzydkiej okolicy z wieloma starymi domami. Niewątpliwą zaletą jest pobliski Park Praski, ZOO, bliskość Starego Miasta i Wisły.

Natomiast sporym szokiem była miejscowa społeczność, tak różniąca się od tej żoliborskiej.

Ma ona swój folklor opisywany niegdyś np. przez Wiecha. Wywodzi się stąd wielu znanych i sławnych Polaków, co świadczy o tym, że tu była i jest „sól ziemi”, że niestosownym byłoby deprecjonować tę dzielnicę ze względu na ludzi. Jest w tym jakaś zasada: trudne warunki, marginalizacja społeczna potrafiły kształtować charaktery.
Z drugiej strony, codzienna rzeczywistość jest szara i nie dodająca skrzydeł.

Dopiero od paru lat dzielnica nabiera rozpędu, staje się nawet modna z powodu licznych klimatycznych miejsc, małych przybytków kultury i folkloru. Tworzy się nowa bohema, lokują się tu różne pracownie artystyczne, buduje lofty. Odremontowuje się stare kamieniczki. Niepokoi to, że jednak nie wszystkie zabytki zostały uszanowane, część burzy się pod potrzeby zachłannych deweloperów.
Przybyło sporo ładnych fasad, ale już od tyłu ciemne, zaniedbane podwórka, miejsca gdzie strach wejść.

Zżyłem się z tą dzielnicą, widzę postęp, ale wciąż uwierają mnie psychicznie różne obrazki.

Kłębowisko ludzi w okolicy skrzyżowania Targowej i Al. Solidarności. Potoki tłumów  w przejściach podziemnych. Spieszący do pociągów Dworca Wileńskiego, do Centrum Wileńska, do węzłów komunikacji. Jeszcze niedawno (póki istniał bazar na stadionie) mrowie Wietnamczyków i innych wschodnich nacji. W tych przejściach żebracy i babcie sprzedające przysłowiową pietruszkę. Pokątny handel papierosami. Straganiki.
W sumie – obraz biedy, jakby Polski B lub C – w stolicy. Nie mam nic przeciw bazarom, przeciwnie – dziwię się zapędom władz aby wszystkie polikwidować – jakby w jakimś wykoślawionym wstydzie, że to nie przystaje do Europy. A przecież we Francji i w innych krajach Unii jest pełno bazarów.

Ale tutaj kumulacja tej bazarowości jest jaskrawa. Jej tandetność jest pochodną rzeczywistej biedy.

Szarzyzna  domów, ubiorów. Patrzę w twarze ludzi. Szare, a jeśli zaczerwienione, to często za sprawą alkoholizmu. Gromadki starszych i młodszych zawianych przesiadujących na schodkach czy murkach, tacyż „parkingowi”, a inni zaczepiający przechodniów wprost na ulicy. Tu sklepów monopolowych nie brakuje.

W pobliżu dworca twarze i ubiory przyjezdnych z dość łatwo rozpoznawalną prowincjonalnością. Ciągną do pracy, do swej życiowej szansy. Często z tobołami jakiegoś towaru na sprzedaż, utrudzeni, z zaciśniętymi ustami.
Sporo ludzi o laskach, na kulach, chromających, zadyszanych, przystających by odpocząć.
Widać ich także w najtańszych barach, na stoiskach garmażeryjnych gdzie delektują się „trzecim życiem” kurczaka lub jakichś innych podejrzanych potrawek. Babcie kupujące niewielkie porcje podrobów, nóżek, kości itp. surogatów.
W twarzach i posturach (głównie otyłość) symptomy  niezdrowego odżywiania, zaniedbania.
Boli mnie wtedy serce, chciałbym tym ludziom coś powiedzieć na temat zdrowego życia, ale łapię się rychło na bezsensowności takiego impulsu. 

Język i zwyczaje tutejszej młodzieży to także inny świat. Muskam to tylko przelotnie. Spotykam ich w parku, gdzie nie krępują się siedzieć z piwem, popluwać na lewo i prawo. Grupki młodych, chociaż często już podstarzałych w swej młodości matek z wózkami – często ćmiących papierosy.
Ściany upstrzone tandetnym graffiti, wulgarne napisy, jakieś kibolskie hasła.

Obserwuję to w pokorze wobec losu ludzkiego a w buncie przeciw takiemu zróżnicowaniu losów, wobec tak wolnych przemian cywilizacyjnych i świadomościowych, wobec polityk, które do tego doprowadzają.

To przecież tutaj, na Pradze, mamy „pokazać się światu” podczas Euro 2012. Ale mniejsza z tym, wkrótce napiszę co myślę o tym głupim igrzysku, ale wciąż pozostaje w duszy ból – miną może pokolenia, gdy los ludzi z mej dzielnicy, z Polski B, stanie się lepszy, mimo że słońce świeci dla wszystkich.

PS. później stworzyłem ( i nadal tworzę) albumik zdjęć Praskie klimaty – zapraszam!

Reklama