Bliżej jesieni, w paru znaczeniach…

I piękna róża z czasem więdnie,
ale kolce ma jeszcze mocniejsze…
L. K.

Kto zna ten blog, wie, że prawie co roku relacjonuję tutaj swoje impresje z letniego pobytu na leśnej działce. Impresje to sprawa bardzo osobista, jak w ogóle blogi – przynajmniej z założenia. Jednak pewne sprawy wydają się być doświadczeniem wspólnym wielu ludzi.
Zatem może odnajdziesz w tym wpisie i swoje dylematy.
Chociaż dawniej bywało też o pewnych cieniach działkowego życia, to wypowiadałem się głównie w duchu radości z tutejszego obcowania z przyrodą – florą i fauną, czystym powietrzem, radości ze swobody. Zwłaszcza w czasie obostrzeń kowidowych była to przystań wolności. Nawet słaby zasięg telewizji i Internetu był plusem – można było się odciąć od zalewu złych wiadomości i głupoty.
Jednak z biegiem lat nic nie stoi w miejscu – owa przyroda, entropia wszystkiego wokół, własne zdrowie…

Tym razem trochę ponarzekam, czasem się powtórzę względem starszych wpisów. Doprowadzi mnie to na końcu wpisu do paru smutnych wniosków.

Gdy ponad 30 lat temu osiedliliśmy się w tym zakątku – byliśmy prawie pionierami, wokół stosunkowo mało ludzi, a za to bujny, urozmaicony las, który wtedy nas zachwycił.

Lata późniejsze, a zwłaszcza dwa ostatnie, to jakiś niezwykły (chociaż zrozumiały) pęd ludzi do przenoszenia się za miasto i budowania domów. I tak okolica zaczęła się wypełniać nowymi działkami i domostwami. Za to ubywało drzew.

Gdy porównamy to do naszych początków –  to już inny świat.
Co do drzew, to jeszcze bardziej, bo na większą skalę, ubyło okolicznych lasów, a ostatnio tną na potęgę. Różne rządowe i leśników gadki, że lasu przybywa, są bałamutne, bo trudno porównać stuletni bór, którego już prawie nie ma, z polami z małymi sadzonkami, które okażą się lasem dopiero za kilkadziesiąt lat. Być może co do powierzchni „lasów” to jest ich w sumie więcej, ale to jeszcze długo nie lasy. Nie będę się rozwodził nad znanymi funkcjami lasu dla ekosystemu, ale odnotowujemy przy okazji ważny skutek – obniżenie poziomu wód gruntowych. Okoliczne strumyki wyschły. Na to nakłada się wielka susza jaką mamy w tym roku, chociaż i w poprzednich latach też było to widoczne.

Susza to brak ulubionych darów lasu – w 2022 prawie zanik jagód, jak dotąd brak grzybów i nie wiadomo czy będą.
Z powodu owego budowania się mamy coraz większy ruch samochodów na drodze dojazdowej do siedliska i na paru jego uliczkach – pod nosem.
Stąd ciągły pył, spaliny, hałas. To uciążliwa nowość. Tak, jak uciekamy od tego z Warszawy (gdzie w naszym przypadku jesteśmy otoczeni męczącymi budowami) tak i tutaj uciekamy od tego w głąb lasu – wycieczki, lub przynajmniej spacer, to nasz wieloletni codzienny rytuał. Ale i poza miastem widzimy nowe zjawiska. Po pierwsze coraz mniej lasu, zanik ulubionych miejsc i co krok smutne widoki. Obrazki jak poniżej. Żona popłakała się i mówi – już tutaj nie będę przychodzić.

Także leśne drogi dojazdowe są zrujnowane przez ciężki sprzęt – często trudne do przejścia, a dla roweru w ogóle nie do przejechania. Nikt (nadleśnictwo?) się tym nie przejmuje. O leśnikach i innych służbach napiszę kiedyś osobno, to też temat do kontestowania.
By wydostać pnie w wielu miejscach utworzono nowe tymczasowe (?) dukty transportowe – tam już niczego się nie sadzi. Z kolei, w lesie zalega dużo powalonych lub ściętych pojedynczych drzew – nikt ich nie zabiera, mimo że są to często okazałe pnie, a przecież mówi się o deficycie drewna. Tam, gdzie po wyrębie zakłada się nowy las, widzę, że to już nie wsadzenie podhodowanych sadzonek,  ale chyba bezładne zasiewanie (?). Są też miejsca, gdzie rosną już nowe drzewka, ale nikt nie dba od lat o ich oczyszczenie z dzikich traw i krzewów.  Po zabraniu pni, drwale pozostawiają dużo leśnych śmieci. Dawniej je wywozili lub zgarniali na sterty, teraz leżą gdzie popadnie. Zniszczone runo i mniejsze drzewa – samosiejki i krzewy, a ścieżki, nawet te oznakowane jako szlaki turystyczne, zagrodzone. Podobno zostawiają te gałęzie i szczyty jako „zasób węglowy” . Ładna wymówka niedbalstwa.

ulubiony szlak rowerowy – od miesięcy przegrodzony paroma potężnymi wiatrołomami

Na koniec tych leśnych uwag – tnie się także w pełni sezonu urlopowego, przez co nie mamy spokoju – z oddali praca pił, głos zwalanych pni, ruch ciężkiego sprzętu. Szereg leśnych dróg zamkniętych.
Ale podobne i jeszcze więcej uciążliwe zjawisko wynika z licznych budów w okolicy. Ciągle dojeżdżają samochody z materiałami (droga coraz bardziej rozjeżdżona), odgłosy pił mechanicznych, młotków, wkrętarek i wszelkiego innego oprzyrządowania budowlańców.
Jakiś deweloper też wytropił naszą okolicę i zaczął budować osiedle domków letniskowych ok. 600 m dalej. Właściwie to domów, bo wyglądają na całoroczne, solidne.
Dowiadujemy się, że coraz więcej osób, które przyjeżdżały tutaj tylko na lato, zamierza przenieść się na stałe i zaczęło adoptacje swoich domków do warunków zimowych (dużo z nich to tylko letnie siedziby, tak jak nasza). Zatem na dokładkę mamy docieplenia, rozbudowy, podłączanie do sieci itp. ciągłe prace wokół.

Tu też bez brania pod uwagę, że to nie fair wykonywać te prace w czasie gdy sąsiedzi przyjeżdżają na letni wypoczynek i chcą spokoju. Zauważyłem, że ci nowi inwestorzy to w większości ludzie młodzi. Albo nie mają poważania dla dość oczywistych zasad, albo – zgodnie z duchem czasów – chcą mieć wszystko „tu i teraz”. Wziąć kredyt, za chwilę mieć już dom. Widać też, że wielu stać na wiele. Nie robią prawie nic sami – wynajmują ludzi. Tylko dojeżdżają, a każdy przyjazd to już spotkanie towarzyskie i „balanga” do późna.
Są i inne zachowania – osób starszych, które licząc się ze środkami, kończą swe domy latami – kroczek po kroczku. I tak, mamy niedalekiego sąsiada, który już od ok. 10 lat – rok w rok uruchamia często piłę tarczową, strugarkę i jakieś inne urządzenia – coś dobudowuje, wymienia… Uciążliwe. Nie widzimy go zza gęstej zieleni, więc trudno zgadnąć co właściwie robi. Inny – już w zasięgu wzrokowym, założył sobie warsztat stolarski i od rana do wieczora, bez względu nawet na święta, cały czas wykonuje jakieś usługi – na działkach rekreacyjnych! Robi to pod przykrywką budowy domu, który, chociaż zamieszkany, faktycznie jest ciągle celowo niedokończony.
Inni wciąż albo koszą ogródki (jakby na siłę szukali sobie pracy, bo ani to potrzebne ani nie sprzyja utrzymaniu wilgoci) albo prowadzą kosmetykę drzew. To też głośne, zwłaszcza gdy ta kosmetyka, to ciecie szczytów lub całych drzew w powiązaniu z mieleniem gałęzi na miejscu. Nie odłożą tego na późną jesień, gdy większości ludzi już tu nie ma i nikomu to by nie przeszkadzało… Musi być teraz.

Mamy i my problem ze starymi drzewami. Bardzo wyrosły – niektóre mogą być zagrożeniem dla domu gdyby z powodu wichury się zwaliły. O ile część w porę skróciliśmy,  to do innych już nie ma dostępu dla wysięgnika, by je skrócić (trzeba ściąć szereg innych drzew na przedpolu). Alternatywą jest metoda alpinistyczna, ale to by nas kosztowało ponad dwa razy tyle. Z kolei mamy też brzozy, które wyrosły do gigantycznych rozmiarów. Jeszcze trochę i będą też zagrożeniem, a tymczasem w tym roku tak pyliły nasionami, że byliśmy długo pod brzozowym konfetti.

Co do trawników, to stawiamy na bioróżnorodność –

koszę stosunkowo rzadko i tylko w miejscach gdzie wymaga tego komunikacja, przynależną do posesji drogę i ew. fragment od frontu – dla nieco konformistycznego „stylu porządku”. Niestety ten porządek zakłóca nam duży rozrost mirabelek – już trudno opanować górne gałęzie zwisające nad wspólną drogą i ilość spadów jakie są w tym roku. Skutek niezwykłego urodzaju. Cięcie tych drzew (kiedyś posadzonych bez wyobraźni) przewiduję na późniejszą jesień  – zgodnie z przyjętą zasadą spokoju. Tymczasem w codziennym kilkakrotnym obrządku trzeba to sprzątać. Lepsze owoce, ale w ograniczonej ilości, przerabiamy na konfiturę, reszta jest kompostowana lub wchodzi w skład odpadów bio zabieranych przez gminne służby. Trzeba to robić, bo w innym przypadku mięlibyśmy naturalną bimbrownię – te spady, których nie sposób wygarnąć z chaszczy, dają zapachową próbkę możliwej sytuacji.

Podobna sytuacja była z jabłkami letnimi. Wyjątkowa klęska urodzaju. Ponieważ jednak nie stosujemy żadnych środków ochrony, to spady dość szybko gniją i też trzeba je systematycznie uprzątać i zagospodarowywać. Powiem szczerze – dużo pracy a coraz mniej na to sił.

Natomiast śliwy – prawie bez owoców, nie wiadomo dlaczego. Parę renklod jakie się objawiły – zjadły lub nadgryzły … wiewiórki. Teraz, z powodu, który za chwilę opiszę, przeniosły się głównie do nas.
A propos trawników i sąsiedztwa. Mieliśmy od „zawsze” z jednej strony działki leśną dżunglę, tak zarośniętą, że nawet trudno byłoby tam wejść. Była to dla nas korzystna strefa zapewniająca intymność a jednocześnie siedlisko ptaków oraz domena wiewiórek.
Wielkim zaskoczeniem na wiosnę, gdy pierwszy raz przyjechaliśmy na działkę, było odkrycie, że ten las został prawie całkowicie wycięty. Teren kupił stosunkowo młody człowiek, który energicznie zajął się jego zagospodarowaniem. Drzewa i krzewy zostały  wykarczowane, teren ‘wygramberowany’, wyrównany maszynowo, obsiany trawą, Dziś to równe jak stół pole-trawnik, z paroma sosnami. Stanie tam dom. Czyli znów budowa tuż przy nas,  i wg zapowiedzi, w przyszłym sezonie letnim.
No i cotygodniowe koszenie tego dużego pola – teraz i w przyszłości. Musi być na pokaz.
Ta rubież naszej parceli, ze względu na intymność i brak sąsiedztwa i łatwego dostępu,  miała słabe ogrodzenie  – nie było potrzeby lepszego. Teraz wszystko się odsłoniło, także ten brzydki płot. Prawdopodobnie trzeba będzie się złożyć na nowy wspólny. Ze względu na długość – spory koszt jak na emerytów.
I tak mamy temat kosztów. Płacimy za prąd, pechowo za 2 liczniki, bo mamy dwa domki, które kiedyś były niezależne, za wodę, śmieci (wysoki ryczałt), za gaz (butle), podatek od nieruchomości, w tym za część drogi dojazdowej. Do tego dochodzą koszty coraz częstszych napraw, farb, wymiany pewnych sprzętów/narzędzi, które się zużyły. Pewne prace są już ponad nasze siły i możliwości. Ceny tych składników i robocizny znacznie wzrosły, a wartość samych domków – ze względu na wiek i degradację, spadła lub stoi w miejscu. Starzeje się dom, tak jak my,
Co do owej degradacji – pokrycie dachowe już jest na granicy nieszczelności, drewniana konstrukcja wypaczyła się na tyle,  że niektóre drzwi i okna już nie w pełni się domykają, elewacja ma uszczerbki i wymaga co parę lat odświeżania – w sumie wciąż jest coś do roboty i … płacenia.
I tak, stopniowo ale nieuchronnie zbliżamy się do dylematu – co dalej?

Z jednej strony uroki przyrody i większej wolności i w sumie koszty wakacji mniejsze niż wyjazdy na wczasy. Jest dość długa lista zalet, ale jest i lista minusów. Tutejsze obowiązki wiążą nas na dużą część sezonu, a przecież – wzorem dawnych czasów, chciałoby się pojechać też gdzieś w świat, uwolnić się od gotowania, zakupów, sprzątania i humorów sąsiadów.
Może tak jak w zeszłym roku – chociażby na tydzień, może jeszcze w tym roku na dłużej, ale to też kosztuje i stoi pod znakiem zapytania ze względu na ew. kolejne fanaberie kowidowe.
Ale to jeszcze pół biedy. Sprzedać tę nieruchomość i siedzieć większą część roku w gorącym i uciążliwym mieście? Kto i za ile to kupi? W okolicy jest jeszcze sporo wolnych placów i domy, przy których nasz wygląda tak skromnie, że relatywnie niewiele się uzyska od ewentualnego kupca.
Były czasy gdy przyjeżdżało się tutaj dla dzieci – były szczęśliwe. Widzimy i po sąsiadach, jak w miarę dorastania tego młodszego pokolenia coraz mniej młodzieży tu przyjeżdżało, nastawiała się stopniowo na ambitniejsze wakacje. Starsi zostali sami. Na naszym przykładzie, np. syn z rodziną przyjeżdża tylko raz w roku – mieszka poza Warszawą, ma swój ogród przy domu i działkę na Mazurach – miejsca atrakcyjniejsze i wygodniejsze – także dla trzeciego pokolenia. Zatem – nie byłby zainteresowany kontynuacją naszej wspólnej leśnej historii.
Jeszcze a propos dzieci. Młodzi ludzie, o których wspomniałem, że budują się niedaleko, na ogół mają już dzieci. I co się dzieje? Nie wiem, czy mamy już inną wrażliwość, czy one mają coś na kształt ADHD, ale są bardzo głośne, aktywne. Poznawszy się z innymi, tworzą „drużyny”, które szukają rozrywek – pikniki, rowery, motorynki, muzyka. A co weekend – podwójna porcja z powodu podobnych gości.
Dokładają się do niepokoju, na który powyżej narzekałem.

Reasumując – nie jest jak było, bo panta rei.

Ale tyle narzekania i przyczynków do posmutnienia.
Ponieważ z natury jestem jednak optymistą, to na zakończenie jeszcze parę migawek pozytywnych.
Nawet tak poszkodowana przyroda potrafi się odradzać. Puste przestrzenie po lasach wyciętych 5-10 lat temu powoli się zapełniają i tworzą nowe ciekawe piętrowe pejzaże

Nad Bugiem w miejsce dzikich plaż powstały kąpieliska z wystarczającą dla fajnej rekreacji strukturą.

W okolicznych wsiach pewne sklepy pozamykały się, ale powstały nowe, w tym niedawno odkryta miła kawiarenka i bar „Jadłostajnia” – miejscowości nie zdradzę, bo już jest tam tłok. A jeśli chcemy przerywnika w postaci chwili luksusu (może za dużo powiedziane, ale relatywnie do standardu leśnego życia), to takie miejsca też się znajdą. Kiedyś we wpisie o okolicznych atrakcjach ujawniłem np. w pobliżu Łochowa  kompleks hotelowo-konferencyjny nazwany Folwark obok pałacyku Zamojskiego i jego ciekawego otoczenia. Jest tam też basen i mini zoo z egzotycznymi zwierzętami.

Ale i obok nas powstają niespodziewane atrakcje jak ta zagroda z danielami i owcami kameruńskimi. Za zachętą właścicieli przychodzimy dokarmiać te sympatyczne zwierzaki.

Także na swojej działce mamy przyjaciół – półdzikie koty, które zawsze na nas czekają…

Dalsze wypady odkrywają przed nami nowe (po 30 latach eksploracji!) urokliwe miejsca.

Polepszyła się też komunikacja (co nie zmienia faktu, że od warszawskiego domu to ok. 100 km i unikamy kursowania tam i z powrotem, zwłaszcza teraz, gdy benzyna jest droga).

Jeszcze marzy się nam dom poza miastem, ale dużo bliżej, całoroczny, wygodniejszy. Sprzedaż nie tylko działki ale i mieszkania i … nowy etap życia?

Niech żyją marzenia, nawet te mniej realne!

Reklama

O zieleni i przyrodzie można nieskończenie

 

To jedna z „moich” narciarsko-saneczkowych górek w okolicy, gdzie spędzam obecnie letni czas. (Skrót perspektywiczny nie pokazuje długości i sporego nachylenia).

 

Nie ma lepszej aury pogodowej niż własna pogoda ducha.

Otoczony zwierzętami lubię je obserwować. To mnie kapitalnie uspokaja, nawet gdy psocą.
Przede wszystkim koty, które na tym blogu już mają swoje ślady. Półdzikie, odwiedzają nas codziennie, w tym roku cztery. Niedawno brzemienna a teraz karmiąca kotka, którą najbardziej hołubimy i dokarmiamy z wiadomych względów. Dwie inne kotki jakby rozumieją jej pierwszeństwo przy talerzach na werandzie, ale chętnie korzystają gdy tej pierwszej nie ma. Wszystkie czarne. Szare koty z lat poprzednich gdzieś zniknęły.
Jest i piękny czarno-biały kot, który czasem się zbliża, ale dumnie idzie dalej swymi ścieżkami.
Zatem czekamy na moment gdy małe kotki będą nam „przedstawione” – prawie coroczny rytuał pełen uroku, potem psot i  harców.

Teraz harcują wiewiórki.  Objadły wszystkie orzechy na leszczynach – trudno … I tak byśmy nie upilnowali. Renkloda miała w tym roku ledwie parę owoców – też spodobały się wiewiórkom. Wyścigi na sosnach, nieprawdopodobne skoki z drzewa na drzewo, cmokanie, czasem wzajemne z nami wpatrywanie się – z obopólnym zaciekawieniem.

Ptaki już rzadko śpiewają, ale jest ich pełno. Podziwiam zwinne przedzieranie się przez krzaki i drzewa. Aronię trzeba było zebrać wcześniej bo każdego dnia rekwirowały spore ilości jagód. Ciekawostka: w okolicy jest parę posesji na których widzimy dorodne i pełne owoców krzaki aronii, ale tam ptaki nie zaglądają. Tylko do nas. Dziękujemy za sympatię, ale mniej nas cieszy obłupianie z owoców.
Smutno też, że bociany odleciały już dość dawno …

Nie mamy psa, ale w  okolicy gospodarze i letnicy w pewnym sensie uzupełniają ten brak. W tym sensie, że często znajdujemy psie kupy przy parkanie. Cóż, to samo zjawisko co w mieście, niestety. W tym roku zdarzyła się nam dwa razy śmieszna (?) przygoda. Przyjeżdżamy na działkę i co widzimy? Rozwłóczone po ogrodzie buty, które stały na werandowej półce. Po pewnym czasie sprawa się wyjaśniła – namierzyliśmy gagatka – mały piesek (bezpański?) przełaził dziurą/podkopem w płocie i robił sobie taką zagadkową zabawę. Potrzebna  była dokładna inspekcja strony w którą uciekł by odkryć tę dziurę w praktycznie niedostępnych dla człowieka gęstych zaroślach.

Wokół dużo pomniejszych zwierzątek. Szczęśliwie w tym roku praktycznie bez komarów, trochę tylko gzów, czasami, ale rzadko kleszcz. Podziwiam motyle. Zaglądając do atlasu „Motyle polskie” Jerzego Heintze próbuję je identyfikować.

Najbardziej jednak podziwiam te najmniejsze stwory – są nawet wielkości ćwierci milimetra a wykazują w zachowaniach dużo swoistej inteligencji. Pisałem już kiedyś o tym. Wśród nich małe pająki. Temat do zgłębienia, bo to jakaś magia. Obserwuję np. jak od podstaw takie maleństwo tworzy kolistą sieć pajęczyny. Najpierw „linki” rozpinające konstrukcję między gałązkami, potem promieniście szereg nici do centrum a następnie spiralnie od zewnątrz do wewnątrz coraz mniejsze kółka. Pracuje szybko wieloma nóżkami naraz – jak automat.

Na kwiatach pracowite pszczoły. Cieszy to, że wciąż są, bo mówi się o ich depopulacji – osobny ważny temat…

Z większych zwierząt widzimy tylko skutki działania bobrów, bo je same trudno spotkać. Wzdłuż strumyka leśnego kolejne zwalone drzewa, a inne już nadgryzione – do zniszczenia wkrótce. Leśnicy nie reagują. Myślę sobie, że pracownicy leśni, którzy nie dalej jak kilka-kilkanaście metrów od strumyka zostawiają sporo nieużytecznych gałęzi po przycince lasu, mogliby przesunąć te sterty nad brzeg i może bobry tym by się zadowoliły w swoich  budowach? Ale może się mylę co do bobrzych zwyczajów… Jedyny plus, że za żeremiami postał bród, którym skracamy sobie drogę do pięknej partii puszczy, do której normalnie dostęp jest dopiero kilometr dalej przez mostek.

Las urzeka. Ale tego starego, pięknego coraz mniej. Doceniam nowe nasadzenia, ale z tego las będzie dopiero po dziesięcioleciach.
Dwie refleksje. Czy wokół siedlisk-letnisk nie powinno się zachowywać stref krajobrazowych? (mam na myśli pasy leśne).
Wycinki służą głównie drewnu na meble, budowy i na papier. Wyczekuję czasu gdy papier będzie robiony z konopi lub innego biodegradowalnego surowca, jaki będzie wynaleziony w ramach postępu  techniki.
Mam niewyjaśnione pytanie co do surowca z jakiego  IKEA produkuje swoje meble i eksportuje do wielu krajów. Wiem że Szwedzi szanują swoje lasy, zatem czy przypadkiem nie jest to polskie drewno?

I jeszcze jeden wątek ekologiczny, też częściowo związany ze Skandynawią.
Obecnie jest głośna sprawa nadużywania przelotów samolotowych przez polityków. I coraz większej ich ilości w ogóle, zwłaszcza w ramach masowej turystyki. Wiadomo, że to samoloty tworzą w atmosferze dużo więcej zanieczyszczeń niż samochody. Zatem czy nie jest hipokryzją, gdy ci, którzy mówią tyle o czystym powietrzu i ekologii często latają?
A co to ma wspólnego ze Skandynawami? Tam narodził się trend ograniczania się w przelotach. Chociaż irytują mnie różne dziwactwo pseudoekologów, to akurat w tej kwestii byłbym za.

Wracam do ogrodu, bo pokazało się słońce i szkoda go tracić – podobnie jak na rozpisywanie się o tym, co trzeba przede wszystkim poczuć a nie omawiać po raz kolejny… I chociaż uznaję mądrość motta, to po prostu lubię być na słońcu.

Lektury leśne

Moje jaśminy (w płocie)

Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las.

Jestem od dłuższego czasu w lesie (na „daczy”), by chociaż trochę łatwiej przeżyć upały.
Przez temperatury praktycznie spacery robimy po 19. – dopiero wtedy robi się przyjemnie a długi dzień to umożliwia. Niestety, mazowieckie lasy to głównie lasy sosnowe. Mają swoje uroki, ale dają mało cienia a przy obecnej suszy ścieżki to pył – ciężki dla pieszego, nie mówiąc o jeździe rowerem. Przy przerywnikach, kiedy trzeba z racji pewnych obowiązków wrócić do Warszawy, ratunkiem jest Lasek Bielański. To jedyne miejsce w bliższym zasięgu z dużą ilością drzew liściastych, zatem i cienia i wilgoci. Jest to w ogóle ewenement, ponieważ prawie w środku miasta mamy rezerwat – dzika przyroda, starodrzew z unikalnymi okazami, ptaki. A przy okazji – czasami wizyta na Uniwersytecie Kardynała S. Wyszyńskiego – zabytkowym ale i nowoczesnym, zadbanym i uroczym, spokojnym miejscu przy ul. Dewajtis – „Dobre miejsce” , gdzie miło wpaść do kawiarni Luna na kawę i ciastko (serwują też smaczne obiady domowe).

Wracając do działki. Reszta dnia upływa na pracach domowych, lżejszych ogrodowych i lekturach.
Jak tu już parokrotnie wspominałem, cześć z nich dotyczy właśnie lasu.
(oprócz sporej ilości tych o zwierzętach – ogólnie i gatunkowo, ogrodzie i jego florze, o  uprawach, przewodników po lasach itp. Mamy też różne podręczniki pozwalające identyfikować gatunki, oznaczać rośliny, grzyby…).

Może kogoś to zaciekawi, tak jak i mnie, zatem podam parę przykładów z lektur ostatniego roku (+/-). Najpierw tytuł, potem autor i ew. inne dane.

Co w lesie piszczy. Rafał Skoczylas. WRiT.
To głównie o zwierzętach leśnych.

Jadalne owoce leśne. … PWLiL. Przydatne w trakcie wędrówek po lesie.

Sekretne życie drzew. Peter Wohlleben.

Wspominałem o niej kiedyś tutaj.

Instrukcja obsługi lasu. Peter Wohlleben. …

Tu parę słów więcej – o niektórych ciekawostkach. Las to skomplikowany organizm. Autor używa dowcipnego określenia wood-wide-web nawiązując między innymi do „Internetu” korzennego opisanego już wcześniej w Sekretnym życiu drzew. Inne pasujące określenie: tkanka społeczna drzew. Podobnie jak sieć grzybni; wg Wohllebena największym znalezionym na świecie organizmem jest właśnie grzyb (sądziłem że koralowce, ale to może raczej kolonia odrębnych bytów?). W ogóle – nasze wyobrażenia o lesie polegają często na grze pozorów i niedostatecznej wiedzy. Pewne kwestie wciąż są dyskusyjne. Np. sprawa wilków – autor jest za ich introdukcją do lasów i ochroną. Mają być antidotum na zbyt szybko rosnące stada kopytnych – łosi, saren itp. które niszczą las. Natomiast ujmuje się za dzikami, póki są one w obrębie lasu – jako zwierzętami pożytecznymi. Te sprawy nabrzmiewają i w Polsce, szczególnie kontrowersję budzi rozprzestrzenianie się wilków, które niezagrożone i mnożące się, już wkraczają do wiosek.
Co do niszczenia lasu, to przyczyniają się do tego coraz cięższe maszyny – szkodzące nie tylko poszyciu, ale swym ciężarem uszkadzające system korzenny. Sam obserwuję jak ze względu na praktyczny brak śniegu prace przy wyrębie i zwózce nawet zimą (zalecany czas na tego rodzaju prace) niszczą i drogi i tkankę leśną.
Są też ciekawostki specyficzne dla ojczyzny autora – Niemiec, chociaż jego doświadczenia i opisy opierają się także na obserwacjach z licznych podróży po świecie. Np. przyzwolenie na tworzenie cmentarzy w lesie. Chodzi o wydzielone miejsca na kilkanaście dyskretnych pochówków pod drzewami, nie ingerujące w wygląd lasu. Osobiście popierałbym takie rozwiązania w Polsce zamiast betonowych molochów w miastach. Nie miałbym nic przeciwko wobec mego pochówku w takim miejscu.
Jest w książce sporo ciekawostek o zwierzętach.

Shinrin-Yoku. Qing Li. O tej pięknej książce też wcześniej pisałem w jednym z mych leśnych wspomnień.

O ziołach i zwierzętach. Simona Kossak.  (Z jej długiej serii fachowych i ciekawych opowieści leśnych).

Lasy w parkach narodowych i rezerwatach przyrody. (Zbiorowa)
To poważniejsza praca – zbiór 17 referatów i raportów z ogólnopolskiej konferencji naukowej z września 2014 w Izabelinie.
Potężna dawka wiedzy o lasach w różnych aspektach od leśników, naukowców, geografów, biologów, strażaków….

cdn.