Samotność

Smutno cieszyć się w samotności.
Gottbold B. Lessing

Nie będę tu dywagował filozoficznie o tym, że podobno każdy jest samotny – nawet w związkach, ani o psychologicznych typach osobowości itp. Niektórzy ludzie lubią samotność, okresy samotności bywają korzystne, czasem konieczne.
Niewątpliwie jednak  jesteśmy gatunkiem społecznym i cierpimy gdy nie możemy dzielić z innymi swych radości i innych uczuć,  myśli lub znaleźć w innych oparcia. Napędza nas miłość – ta potrzebuje innego człowieka.

Będzie o tym, że mamy niemal na co dzień do czynienia z bardziej namacalnymi i dolegliwymi aspektami samotności.
W czasach udoskonalonej technologicznie komunikacji, gdy możemy natychmiast porozumieć się nawet face-to-face z kimś z drugiej strony globu, wiele osób czuje się bardzo samotnie.
To już truizm, że zanikły dawne bliskie relacje na rzecz wirtualnych. Zanika przy tym sztuka rozmowy i dyskusji. To nie tylko sprawa technologii komunikacyjnych, które zafascynowały młode pokolenie, ale także przejęcie w naszej (i nie tylko) strefie kulturowej wzorców umownego Zachodu – pęd ku materializmowi, brak czasu, egoizm…
Dawniej, np. w blokach mieszkalnych, prawie każdy się znał, a teraz mieszkańcy są anonimowi – nawet prawie nie praktykuje się już tabliczek na drzwiach. Czasem się co najwyżej ukłonią w windzie, lub nie. Właściciele psów mają jeszcze trochę wspólnego języka, ale bywa że na tym kończą się kontakty. Także RODO doprowadziło do wielu absurdów.

Młodzi emigrują do miast pozostawiając swe gniazda i odcinając się od wzorców rodzinnych. Nie chodzi o to, że zawsze były dobre, ale troska o rodziców powinna być imperatywem. Osamotnieni rodzice borykają się zarówno ze starością jak i z brakiem wsparcia i nadziej na realną, ludzką, bliską pomoc w ostatnich latach życia.
Małe mieszkania, zwłaszcza  w miastach, dołożyły się do zaniku rodzin wielopokoleniowych, chociaż – dla odmiany – bogaci ludzie, posiadający duże domy, hołdują raczej zachodniemu stylowi – starsi sobie, my sobie.
Widać też lewacki trend niszczenia roli rodziny, wypaczania jej istoty przez różne genderyzmy i modę na singli i dziwactwa w zakresie związków.

Czas koronawirusa spowodował dalsze pogłębienie zjawiska. To, co nas teraz boli, to właśnie wymuszana izolacja, z zakazami  spotkań wszelkich rodzajów, gromadzenia się, a nawet okresowo przemieszczania się. Maski czynią nas jeszcze bardziej osobami anonimowymi (kto nosi). Podejrzewam, że jest w tym strategiczny cel globalistów, którzy chcą zatomizować społeczeństwa, zerwać ludzkie odruchy, uczynić z nas robotopodobnymi kółeczkami w mechanizmie produkcji i konsumpcji. Ograniczenie kontaktów ogranicza możliwość szczerej, prawdziwej dyskusji, tym bardziej, że dyskusje w internecie są coraz bardziej inwigilowane a następnie cenzurowane (patrz Cenzura).
Wiadomo, siła jest w jedności, w grupie. natomiast ludźmi podzielonymi łatwiej rządzić i ich nawet napuszczać przeciw sobie.
Widzimy to wyraźnie – chyba nie trzeba komentować. Kolejnym elementem jest tendencja do mieszania ras, a zatem i kultur. Tworzy się Wieża Babel, wychodzą na wierzch różnice wierzeń, wzorców zachowań, animozje i uprzedzenia rasowe, nawet agresja. Naturalnie, ze zwykłego strachu, ludzie odseparowują się od „obcych”.

Koronawirus w obecnym wydaniu, cokolwiek o tym myślimy. dodał do alienacji i osamotnienia dodatkowy aspekt – na niespotykaną od bardzo dawna skalę. Zamykanie dużej ilości ludzi w izolatoriach, kwarantannach i szpitalach.
Cierpią dzieci pozbawione naturalnych relacji z rówieśnikami, ale przede wszystkim ludzie starsi – odcięci od kontaktu z rodziną. Zastraszeni, że inni mogą ich zabić zarazą, omotani propagandą strachu. Stres dobija ich psychicznie i dosłownie zdrowotnie. Najbardziej bulwersujące są historie szpitalne, gdzie często kończą życie nie tylko w bólu fizycznym, ale w bólu osamotnienia, wręcz opuszczenia. Zabronione podstawowe prawa widzenia się z bliskimi, pożegnania się przed śmiercią. Bez względu na wiek, każdy kto otrzymuje tam wyrok śmierci, ma jakieś nie pozałatwiane sprawy, miał aspiracje i plany. Rozpaczliwa bezsilność i osamotnienie. Co do owej bezsilności, to mam na myśli nie tyle niemożliwość wyjścia z choroby (osobny temat, uważam, że w większości wypadków to możliwe, tylko pacjentów należny właściwie leczyć), ale bezsilność wobec opresji procedur i często głupoty tych, którzy tym procedurom ślepo się podporządkowują administracyjnie, wobec bezduszności.
Podobne scenariusze odgrywają się w DPSach, hospicjach i temu podobnych placówkach.
Osamotnione są też osoby walczące z tymi patologiami, są uciszane a nawet zastraszane. Walka o wolność i prawdę staje się szczególnie trudna wobec powszechnej „jedynie słusznej” narracji pandemicznej, za którą stają władze, duże pieniądze oraz media głównego nurtu – zarówno kupowane dotacjami za promowanie wspomnianej narracji, jak i sterowane odgórnie przez skoncentrowanych wokół światowej polityki mocodawców.

Osamotnieni są też przedsiębiorcy, zwłaszcza właściciele małych firm, skazani na zamykanie swych biznesów, tracących dorobek życia, możliwość dalszego utrzymania. Tak jak dotąd borykali się z opresyjnością fiskusa, zagmatwaniem prawa i konkurencją molochów (gł. zagranicznych), tak teraz są wyrzucani na margines społeczeństwa przez kowidowe sankcje odbierające klientów, rwące łańcuchy dostaw, narastające długi. Wielu bankrutuje, wielu popełnia samobójstwa. Rozpadają się więc i rodziny, osamotnienie dotyka coraz szerszy krąg osób.

Generalnie społeczeństwo starzeje się. Należę do starszego pokolenia i odczuwam wiele dolegliwości swego wieku.
To, że zdrowie jest gorsze, to prawie norma. Ale teraz dołożyły się duże  utrudnienia w korzystaniu z opieki zdrowotnej. Emerytów nie stać na szersze korzystanie z usług prywatnych, a państwowa jest praktycznie w zapaści. Zatem ludzie starsi są osamotnieni w swych dolegliwościach, a nawet cierpieniach. Mimo kilkudziesięciu lat płacenia na ZUS, nie mają tego, co im się konstytucyjnie należy i na co zapracowali.

Na podstawie własnego doświadczenia – wielu moich bliskich przyjaciół już odeszło z tego świata, paru ostatnio właśnie przez wymienione zaniedbania i brak leczenia. Podobnie rodzinnie. Wśród pozostałych, wielu już jest na tyle schorowanych, „niewyględnych”, że ucinają kontakty, zamknęli się w sobie. Niektórzy zdziwaczeli. Być może i mnie uważają za dziwaka i z tego powodu też zamilkli? Polityka, różne jej obozy, dodatkowo podzieliły ludzi.
Faktycznie, niektórzy żyją w innej od mojej rzeczywistości, „bajce”. Jedni się dorobili i patrzą na innych z góry, inni uwikłali się w jakiś oportunistyczny matriks związany z władzą, jeszcze u innych powychodziły podejrzane rodowody – nie jest nam po drodze. Czasem Covid stanowi u nich dobrą wymówkę by unikać kontaktów.
Z kolei najmłodsze pokolenie zagonione jest przez swoje sprawy, materialne kłopoty na dorobku, próby urządzenia się, pracę, którą łatwo stracić.
Nawet wewnątrz rodzin, w ramach jednego gospodarstwa, zauważa się coraz większe podziały, co pogłębia osamotnienie domowników. Ponure czasy w tej perspektywie…

Mam, co prawda, wielu wirtualnych znajomych na platformach społecznościowych, ale ilu z nich to autentyczni przyjaciele?
Obserwuję jednak i pozytywne zjawiska. Coraz więcej ludzi ma po prostu dosyć tych wszystkich obostrzeń, zakłamania, manipulowania sobą. Właśnie dzięki mediom społecznościowym, zwłaszcza tym które są bardziej niezależne,  zaczynają się skupiać w swym oporze lub przynajmniej w uświadomieniu ludziom, że tak dalej być nie może – jeśli chcemy przetrwać.  Tutaj jesteśmy coraz mniej osamotnieni, a osobiście wiążę z tym sporo nadziei i chciałbym bardziej uczestniczyć w społecznym przebudzeniu.  Poszerzę temat innym razem. Ogólnie – wspólny ważny cel, wspólne zainteresowania i współdziałanie, to sposób na wyjście nie tylko z indywidualnej samotności, ale i na  wykluczanie jej źródeł ze świata.

Reklama

O ograniczeniach – z perspektywy

Ostatecznie jesteśmy tym, co myślimy.
Nasze emocje są niewolnikami naszych myśli,
a my jesteśmy niewolnikami naszych emocji.
Elizabeth Gilbert

Oplątanie

Gdy poruszam swój ulubiony temat perspektywy (Na kłopoty – perspektywa, Perspektywa, to także synteza, …), to wychodzi przy okazji zagadnienie ograniczeń. Zawężona perspektywa hamuje rozwój i czyni nas podatnymi na manipulacje.

Podobnie  działają ograniczenia zewnętrzne i wewnętrzne. Na co dzień jesteśmy mocno ograniczani z zewnątrz – przez przepisy, władze, brak pieniędzy, …
Szczególnie politycy i finansjera próbują nas zniewolić przez podatki, kredyty, niejasne prawo dające możliwość stosowania „haków”, „poprawność polityczną”,  itp. mechanizmy.

W tym kontekście tęsknimy za większą wolnością. I popadamy tutaj często w sprzeczność.
Dokładamy sobie sami dodatkowe ograniczenia. Mogą to być uprzedzenia, przekonania o różnych brakach, o własnej niższości, że jestem czegoś niegodny, biedny, nieuleczalnie chory, naznaczony losem, itp.

Czy nie jest to głupie, że oprócz narzucanych ograniczeń z zewnątrz pogłębiamy je sami?
Ciśnie się epitet jakim jest nazwanie kogoś ograniczonym (nomen-omen), mając na myśli defekt umysłowy.

Oczywiście, bywa że np. bezrobotna matka odmawia sobie wielu rzeczy by zapewnić podstawowy byt dziecku, albo ktoś poświęca swoje życie w jakiejś sprawie. Chociaż i tu może kryć się złe zrozumienie problemu lub niedostrzeganie alternatywnych możliwości, to nie o takim ograniczeniu mówię.
Nie mówię też o rozsądnej samodyscyplinie, która pobudza do działania i je porządkuje.

Ograniczanie się może być racjonalne i pożyteczne, gdy rozpatrujemy postawy np. nowobogackich, którzy trwonią swoje pieniądze na blichtr, rozpasanie i imponowanie, a przecież osobiste materialne potrzeby ludzkie nie wymagają aż tak wiele. Przychodzą na myśl chwalebne zwyczaje dawnych fundatorów społecznych i dobroczyńców. Ale też nie o tym – chodzi mi tutaj o postawy, które nas dołują bez potrzeby lub stwarzają sztucznie odczucie bezsilności.
Czasem to ograniczenie zewnętrzne splata się z wewnętrznym.
By dać przykład z podwórka, którym się interesuję, weźmy kondycję współczesnej oficjalnej medycyny.
Wystarczy, że jakiś ‚autorytet’ napisze w podręczniku dla studentów, że choroba X jest nieuleczalna i odtąd tak ustawiony mentalnie student a potem lekarz będzie leczył pacjentów tylko objawowo lub nawet rozsiewał wśród nich strach, że dany przypadek jest już wyrokiem. I nawet nie będzie już twórczo dociekał czy próbował czegoś nowego. Stagnacja, rutyna, wygoda, poddanie się…
Tymczasem inni, zwłaszcza spoza oficjalnego (=skostniałego, indoktrynowanego) nurtu, leczą takie przypadki przyczynowo i SKUTECZNIE.
Wtedy odzywa się korporacyjny głos środowiska lekarzy: „to niemożliwe”. Jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów 🙂

Zresztą tak bywało i bywa i na innych polach. Sporo wynalazków powstało właśnie dlatego, że ich autorzy nie narzucali sobie ograniczeń lub zanegowali te narzucone.
Jak się mówi: „nie wiedział, że to ‚niemożliwe’ i dlatego wynalazł/odkrył”.

Podobnie jak w pewnym aforyzmie: „Ludzie, którzy twierdzą, że czegoś nie da się zrobić, nie powinni przeszkadzać tym, którzy właśnie to robią„.

Zatem, więcej otwartej głowy, mniej tabu, więcej wolności a nawet przekory. Świat jeszcze w wielu dziedzinach raczkuje, a zwłaszcza w zakresie możliwości człowieka.

Na chandrę

Lekarstwem na smutek jest ruch. Receptą na siłę – działanie.
Elbert Hubbard

Bywa, że czuję się zdołowany, bo ktoś mnie zawiódł, bo coś się nie udało, bo źle się czuję itd., itd.
To może być stres a nawet chandra.
Sporo napisano na temat jak sobie z tym radzić (np. dobre krótkie rady na http://lepszezdrowie.info/12sposobow.htm), więc nie będę pisał elaboratu.

Dodam tylko 2 obserwacje.

Nastroje są zmienne. Tak jak ból (oprócz ciężkich chorób, ale i te można zwalczać likwidując stres) nie trwa wiecznie, tak i nastrój może nagle się zmienić, zwłaszcza jeśli temu pomożemy. Czasem jednak nawet nie wiem jak się to dzieje – nic nie robiąc, po paru godzinach odkrywam, że smutek lub zmartwienie mijają same.

Wykorzystuję więc psychologiczną „kotwicę” – „to minie, jak już bywało”.

Po drugie i niejako strategicznie: pozytywne/optymistyczne myślenie i postawa.
Chociażbyś oceniał to jako naiwny slogan. Oczywiście, to nie załatwia wszystkiego, ale pomaga.
Bo martwienie się w niczym nie pomaga i drenuje nasze siły. Mówiąc językiem duchowym (wg J. i E. Hicks) – bezsilność i depresja mają najniższą wibrację ze wszystkich emocji.

Czasami wystarczy spojrzeć na daną sprawę „z góry”, nabrać dystansu, wyluzować…

Bo martwienie się w niczym nie pomaga i drenuje nasze siły. Mówiąc językiem duchowym (wg J. i E. Hicks) – bezsilność i depresja mają najniższą wibrację ze wszystkich emocji.